To w pewnym sensie zaskakujące, ale podgatunek gier action RPG stworzony przez grę Diablo, nie cieszy się dużym uznaniem deweloperów. W ciągu piętnastu lat na rynku pojawiło się zaledwie kilkanaście tytułów, o których można powiedzieć, że wzorowały się na słynnym produkcie firmy Blizzard Entertainment. Jednym z nich jest Fate – niskobudżetowe dzieło studia WildTangent. Jak na typowe klikadło przystało, mamy tu całą masę stworków do zatłuczenia, mnóstwo broni ułatwiających przeżycie w podziemiach, prosty system rozwoju postaci i rzut izometryczny. Klon Diablo pełną gębą, który oprócz charakterystycznej dla tego typu produkcji mechaniki, zawiera również kilka interesujących pomysłów.
Fabuła pełni w Fate marginalną rolę, autorzy kompletnie zignorowali ten aspekt rozgrywki. Wcielamy się w rolę bezimiennego bohatera, który wraz ze swoim wiernym kompanem przybywa do miasteczka Grove, by w znajdujących się nieopodal podziemiach zdobyć sławę i pieniądze. Starodawna legenda mówi, że na dnie ogromnego, bo składającego się aż z czterdziestu siedmiu poziomów lochu, zagnieździł się mityczny stwór Dragonscratcher. Ubicie tej poczwary ma uwolnić świat od wszelkiego zła, a odpowiedzialnego za ten czyn śmiałka nagrodzić szacunkiem.
Studio WildTangent mocno inspirowało się serią Diablo i widać to praktycznie na każdym kroku. System walki z zamieszkującymi podziemia stworami, zdobywanie doświadczenia, ekran ekwipunku bohatera, nawet podstawowe umiejętności naszego śmiałka, czyli siła, zręczność, żywotność i magia. Wszystko to było już w słynnym cyklu Blizzarda, dlatego jeśli miałeś kontakt z którąkolwiek jego odsłoną, grając w Fate będziesz czuć się jak ryba w wodzie. Nie oznacza to jednak, że twórcy nie pokusili się o kilka oryginalnych pomysłów. Amerykański produkt ma kilka asów w rękawie, a największym z nich jest bez wątpienia wierny przyjaciel w postaci psa lub kota.
Zwierzak pełni w grze istotną rolę. W trakcie walki skutecznie pomaga swojemu panu i z zajadłością godną drapieżnej bestii kąsa nacierające zewsząd stwory. Pupil zdobywa doświadczenie tak samo jak główny bohater gry i podobnie jak on, awansuje na kolejne poziomy, poprawiając przy tym swoje współczynniki. Pieskowi lub kotkowi można wrzucić na grzbiet znajdywane w podziemiach graty, bo dysponują one własnym ekranem ekwipunku. Żeby było jeszcze ciekawiej, w dowolnym momencie rozgrywki możemy wysłać naszego podopiecznego na powierzchnię, by „sprzedał” zgromadzone przedmioty. Czas wizyty w miasteczku uzależniony jest od tego, jak głęboko przebywamy w podziemiach, ale nawet jeśli trwa to kilka minut, i tak warto korzystać z tej możliwości, by pozbywać się bardziej wartościowych klamotów.
Fate oferuje również możliwość tymczasowej lub permanentnej transformacji zwierzęcia w innego, znacznie mocniejszego stwora. Dokonujemy tego, karmiąc pupila wyłowionymi ze zbiorników wodnych rybkami. Te ostatnie znacznie różnią się pomiędzy sobą, więc gracz ma ogromne pole manewru w modyfikacji kompana. Nie trzeba chyba wspominać, że zamiana kotka w kilkukrotnie większego tygrysa znacznie zwiększa szanse na przeżycie w podziemiach.
Inną istotną nowością w stosunku do Diablo jest system sławy bohatera. Zabijając unikatowe stwory na zlecenie mieszkających w wiosce ludzi, bohater staje się coraz bardziej znany. Popularność ma bezpośrednie przełożenie na rozgrywkę, bo rozgłos mierzony jest tak samo jak doświadczenie, czyli w poziomach. Gdy renoma wzrasta, śmiałek może rozdysponować cztery punkty pomiędzy umiejętności dodatkowe, a nie tak jak w przypadku normalnego awansu, dwa. Sława ma też znaczenie w przypadku unikatowych przedmiotów. Bohater nie będzie w stanie ubrać elitarnych ciuszków i sięgnąć po legendarną broń, jeśli nie wykaże się odpowiednią wysoką popularnością.
W Fate nieco inaczej prezentują się też umiejętności drugorzędne. Nie ma tu trzech drzewek z unikatowymi zdolnościami, jak w Diablo II. Zamiast tego autorzy zaimplementowali piętnaście konkretnych skilli, które pompujemy punktami po osiągnięciu kolejnego poziomu doświadczenia lub sławy. Umiejętności te są bardzo szczegółowe i konkretnie określają predyspozycje bohatera do posługiwania się orężem i magią. Fate pozwala np. wyspecjalizować śmiałka w obsłudze mieczy, przy jednoczesnym zignorowaniu innych rodzajów broni, np. łuków czy toporów. W grze nie istnieje podział na klasy postaci. To właśnie umiejętności dodatkowe decydują, w jakiej dziedzinie nasz podopieczny czuje się najmocniej.
Oprawa wizualna gry prezentuje się bardzo przyjemnie, choć autorzy wyraźnie przesadzili z kolorystyką. Odczuć to można głównie w podziemiach, które dzięki miłym dla oka barwom nie mają już tak mocarnego klimatu, jak lochy z serii Diablo. O muzyce można powiedzieć tylko tyle, że jest – twórcy nie mieli w swojej drużynie utalentowanego kompozytora, więc kupili kilka instrumentali w jednym z popularnych serwisów, które ich zdaniem dobrze spisywałaby się w trakcie eksploracji podziemi. Efekt tego jest średni – coś tam niby buczy w tle i generalnie nie przeszkadza, ale po prawdzie nie ma się czym zachwycać.
Fate to przyzwoity produkt, który powinien się spodobać każdemu fana zręcznościowych erpegów. Nie jest on w żadnej mierze rewolucyjny dla gatunku, ale oferuje kilka świeżych pomysłów – mam tu na myśli głównie obecność pupila u boku bohatera. Przyznam szczerze, że kilka lat temu przypadł mi on do gustu bardziej, niż całkiem niedawno bliźniaczo podobny Torchlight. Obie produkcje łączy osoba głównego projektanta i choć drugi z wymienionych tytułów został mocno rozbudowany w stosunku do tego, co oferuje pierwowzór, to jednak eksterminacja zamieszkujących podziemia stworków cieszyła mnie bardziej w Fate. Jeśli masz ochotę na prostego hack’n’slasha, który przypomina Diablo II, ale i dorzuca garść ciekawych nowinek, gra firmy WildTangent dostarczy Ci naprawdę wiele radości.