Wcale się nie dziwię, że Czarny Łabędź pojawia się we wszystkich możliwych zachodnich podsumowaniach roku 2010 w kinach, jako jeden z faworytów. I gdyby tylko w Polsce pojawił się bez opóźnienia, z pewnością znalazłby się w moim filmowym top za zeszły rok. Ale nasza premiera miała miejsce przedwczoraj... Trudno, ale na takie produkcje warto czekać. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że ten obrzydliwie dobry film znajdzie się wśród najlepszych obrazów, jakie przyjdzie mi w tym roku obejrzeć.
O czym jest Czarny Łabędź? Mówiąc skrótowo - o baletnicy, której zaczyna się mieszać w głowie. Mówiąc nieco bardziej rozwlekle - o destrukcyjnym dążeniu do doskonałości, o toksycznych środowiskach domu rodzinnego i miejsca pracy, o słabej psychice dziewczyny poddawanej nieustannej presji, o szukaniu samej siebie, o strachu, o miłości i z pewnością o wielu innych sprawach. Jaki jest Czarny Łabędź? Przejmujący, straszny, zachwycający. To jeden z tych filmów, które każą zostać na miejscu, po tym jak pojawią się napisy końcowe. W trakcie autentycznie się przejmujesz, odczuwasz i skręcasz z bólu/obrzydzenia, a potem myślisz - co ja tak naprawdę obejrzałem? Aronofsky odwalił kawał dobrej roboty - mamy tam thriller (a miejscami i horor), mamy dramat, mamy delikatne echa filmów o sporcie i wygrywaniu, mamy śladowe ilości absurdalnego humoru. Strona techniczna - bez zarzutu. Fantastyczna praca kamery, solidna garść efektów specjalnych tworzących atmosferę "WTF?" (zabawa lustrami - mistrz!), rewelacyjny dźwięk (ach, ileż smaczków można usłyszeć na porządnym kinowym nagłośnieniu!) i, oczywiście, jak zwykle niezawodny Clint Mansell, który na warsztat wziął Czajkowskiego i zrobił z niego niepokojąco piękny podkład do akcji filmu. I przy okazji przestroga - jeśli obrzydają Was uszkodzenia paznokci, kości i skóry, przygotujcie się na dużo obleśnych ujęć.
Nie można też zapominać o świetnych kreacjach aktorskich - Czarny Łabędź to film dla fetyszystów Natalie Portman. Piękna, zdolna, nie boi się wyzwań. Mila Kunis dotrzymuje jej kroku, Vincent Cassel to lekko obleśny geniusz, a mama głównej bohaterki to idealny obrazek toksycznego rodzica próbującego naprawić własne błędy z przeszłości. Oklaski na stojąco - dla nich, dla reżysera, montażysty, pań od kostiumów, kompozytora i całej ekipy. Nic dziwnego, że kosztujący 13 milionów dolarów film już dobija 80 milionów zarobionych na całym świecie.