Po ukończeniu Dead Space mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony wiem, że zagrałem w tytuł co najmniej dobry i warty swojej ceny. Z drugiej zaś w trakcie rozgrywki wielokrotnie doznawałem pewnego rodzaju rozczarowania. Dead Space miał zadatki na bycie czymś wybitnym i nawet początkowo uwierzyłem, że te wszystkie oceny od 9/10 wzwyż są zasłużone. Niestety z biegiem czasu gra ukazywała swoje pełne oblicze, które mnie trochę zawiodło. Ale nie martwcie się, wciąż uważam twór EA Redwood Shores za fajną propozycję na wieczór.
Na początek ekstra stuff, czyli coś co mi rozprostowało zwoje mózgowe na jednym z etapów:
Kapitalna aranżacja jednego z najbardziej rozpoznawalnych utworów dla dzieci. W Dead Space tworzy on niesamowity klimat, choć muszę przyznać, że wziął się z niczego. To bardziej ozdobnik, detal, który potęguje odczucie niepokoju. Ale za to jaki detal!
Czas na kwas. Ishimura - umówmy się, statek w takiej postaci nie mógłby funkcjonować w przestrzeni. Jeżeli jedne drzwi do byle pomieszczenia wymagają wciśnięcia kilku przycisków na piętrze niżej, to sorry - nie kupuję tego (backtracking fuuuuj). Z technicznego punktu widzenia ten kolos jest skonstruowany możliwie najdziwniej jak się da (boisko do koszykówki FTW!). Kto instaluje na pokładzie magazyny, w których kupuje się broń? No ludziska, błagam, ten motyw po prostu jest oderwany od rzeczywistości. To jedna z głównych wad, przez które Dead Space nie jest tym, czym mógłby być.
Problemy pojawiają się również w narracji tej historii. O czym jest gra? Teoretycznie o ucieczce ze statku. Jednakże sami twórcy prawdopodobnie nie chcieli tego tak zostawić, dlatego wrzucili do przygód Isaaca elementy dramatyczne związane z jego dziewczyną, jak również feralny wątek z MARKEREM. Muszę to napisać - do momentu pojawienia się markera fabuła była dla mnie całkiem "okejowa". Czar prysł bodajże w okolicach 9 rozdziału po spotkaniu z Kynem. Do rozgrywki doszły jakieś pierdy o Unitologach, o badaniach, o katastrofie. Cholera, po co mi to, skoro jestem tylko inżynierem pokładowym zakutym w zbroję? Dlaczego robi się ze mnie (za przeproszeniem) murzyna, który musi wszystko robić, przede wszystkim walczyć o życie? Porównajcie to sobie do Dooma 3 - tam graliśmy jako wytrenowany soldat igrający z siłami nieczystymi. W Dead Space kierujemy jakimś robolem, który z miejsca staje się maszyną do zabijania. Nie twierdzę, że jest to jakaś głupota nad głupotę, ale na pewno brakuje tu jakiejś spójności i konsekwencji. Poza tym wysyłanie jedynego, kumatego gościa (zakładam, że inżynier Isaac zna się na tych wszystkich rzeczach, których dokonuje podczas eksploracji) bez obstawy to zakrawa na jakąś kpinę. Załóżmy, że nasz bohater ginie. Co wtedy? Pozostali idą się upić z nieszczęścia?
Dead Space rozczarował mnie również jako survival-horror. Przez 3-4 poziomy w bardzo ciekawy sposób nie domykał furtek, pozostawił sporo znaków zapytania. Kilkadziesiąt minut później zbrzydł mi przez aplikowanie coraz to intensywniejszych scen związanych z eksterminacją. Ale najgorsze jest to, że etapy strzelankowe są do bólu przewidywalne i powtarzalne. Montujesz jakieś urządzenie? Zaatakują Cię potwory. Szukasz karty dostępu? Przygotuj broń, czeka Cię sieczka. Ukończyłeś zadania i wracasz do kolejki? W najbliższym korytarzu wyskoczy na Ciebie monstrum. I tak w kółko Macieju. Dead Space jest tak słabym survivalem, jak dobrą jest grą akcji. Zero zaskoczenia, zero dynamiki. Przez większość czasu klimat jedzie na tym samym biegu, a najważniejszy jest spory zapas naboi do aktualnie używanej broni.
Dobra, a dlaczego mi się gra jednak podoba? Bo nie pozostawia graczowi wentylu bezpieczeństwa. Na statku jesteśmy skazani na siebie. Co chwilę otrzymujemy jakiś przekaz na hologramach (pomysł czaderski), co kilkadziesiąt metrów natykamy się na ślady martwej załogi, odczytujemy wiadomości tekstowe, odsłuchujemy nagrania (najbardziej rozwalił mnie monolog jakiegoś doktora, który odcina sobie kończyny) - nie ma szans, by gracz na chwilę zapomniał o tragicznych wydarzeniach na USG Ishimura. Ponadto bardzo podobają mi się lokacje, zwłaszcza finał przypomniał mi delikatnie Pamięć Absolutną, za co twórcy mają u mnie plusa. No i nie mogę zapomnieć o jednym - Dead Space w kilku fragmentach czerpie inspiracje z The Thing.
Niech was nie zmyli stosunek wad do plusów w mojej recenzji. O takich oczywistościach jak dobra optymalizacja kodu, ładna oprawa, super dźwięk nie chciało mi się pisać. EA zawsze dopina te rzeczy na ostatni guzik. Dead Space to gra, której naprawdę warto dać szansę, choć nie każdemu może się spodobać. Sequel właśnie pojawił się na półkach sklepowych i na pewno w niego zagram w najbliższym czasie, a wtedy nie zawaham się swoich wrażeń przelać na kolejnego posta.