JRPG – magiczny akronim, który w poprzednich generacjach konsol budził wiele ciepłych skojarzeń. Wszyscy zaczynali od Final Fantasy VII, znają serię Tales of i na dobre i na złe byli z serią Suikoden. Coś jednak w dobrze działającej japońskiej maszynie się popsuło gdy na rynku pojawiły się PlayStation 3 i Xbox 360. Fakt, na początku panowania drugiej konsoli Sony też jakoś super wesoło nie było, ale jednak biznes się kręcił. Jednak to co się dzieje teraz zaczyna nastrajać mało pozytywnie wszystkich wielbicieli gier RPG z Kraju Kwitnącej Wiśni.
Przyczynkiem do tych rozmyślań była lista najlepiej sprzedających się gier w Japonii, a wygląda ona następująco:
01. The Last Story (Wii)
02. Valkyria Chronicles III: Unrecorded Chronicles (PSP)
03. Ore no Imouto ga Konna ni Kawaii wake ga Nai Portable (PSP)
04. Kenka Banchou 5: Otoko no Housoku (PSP)
05. Toaru Majutsu no Kinsho Mokuroku (PSP)
06. Dragon Age: Origins (PS3)
07. Monster Hunter Portable 3rd (PSP)
08. Dream Club Zero (Xbox 360)
09. Kingdom Hearts: Birth By Sleep Final Mix (PSP)
10. Donkey Kong Country Returns (Wii)
Są gry jRPG w zestawieniu? Pewnie, że są i to w na całkiem dobrych pozycjach. The Last Story to, jakby ktoś nie wiedział, najnowsza produkcja studia Mistwalker, którego założycielami są Hironobu Sakaguchi i Nobuo Uematsu – ojcowie serii Final Fantasy. I co? Pierwsze miejsce! Valkyria Chronicles III to może nie jest czysty RPG, ale jednak domieszkę lekką mamy. Monster Hunter Portable 3rd też może nie jest klasycznym RPG, ale japońskością wali od niego na kilometr. No i oczywiście Kingdom Hearts na koniec. I teraz pytanie – dlaczego minęły czasy gdy jRPG topowały listy growych przebojów na konsolach stacjonarnych?
Ok, wiem – Wii to stacjonarka, ale bebechy ma nie pierwszej świeżości. Pozostałe tytuły wylądowały na „dogorywającym” PSP. Co jednak z grami jRPG na dużych konsolach nowej generacji? Nic! Co przewinęło się w ciągu ostatniego roku? Co się pojawiło od początku panowania tej generacji? Final Fantasy XII – średniawy, Lost Odyssey – lekko zapomniany, Blue Dragon – nie wiadomo dla kogo, NieR – niezrozumiany. Co się stało z twórcami, którzy robili Final Fantasy 1-12 (nie licząc głupiego X-2), Chrono Triggera, Vagrant Story, Suikodena itd.? Śmiem twierdzić, że wśród Japończyków zapanowała pewna niemoc tworzenia genialnych gier RPG na konsole nowej generacji.
Opanowanie programistyczne sprzętu po tylu latach nie powinno nastręczać im już problemów. Fakt – ciężko jest zrobić całą grę od podstaw. Jest to czasochłonne i wymaga grubych pieniędzy. Jeśli jednak producent nie dysponuje kasą, a czasem i umiejętnościami to można przecież nowoczesny engine kupić. Przypuśćmy więc, że mamy na oku fajny silnik, grafika w nim cacy i co dalej? Wyobrażam sobie, że wygląda to tak:
Przychodzi deweloper do takiego szefa wszystkich szefów i mówi:
- Szefie – mamy całkiem znośny pomysł na fabułę, graficy zaprojektowali fajne postaci, tylko system i mechanika gry są jakby z poprzedniej generacji. Wydaje nam się, że ta formuła się wypaliła.
Na co big master odpowiada:
- Nic się nie wypaliło. Ludzie, którzy grali na pierwszych dwóch PlayStation teraz są starsi i nie mają czasu łupać na dużych konsolach. Z resztą – tam i tak FPSy rządzą więc lipa. Wydajmy grę na handhelda to przynajmniej mniejsze koszty dewelopingu będziemy mieć. A tak w ogóle to weźcie przepatrzcie, co tam fajnego wydaliśmy na te poprzednie PlayStation. Zadzwońcie do chłopaków z przedmieść i powiedzcie, że chce do końca roku chcę mieć tak z 5 remake-ów na PSP i ze 4 na NDS.
Może trochę przesadziłem, ale niestety tak to z mojej perspektywy wygląda i nie przewiduję, że szybko obecny stan rzeczy ulegnie zmianie. No chyba, że pojawi się jakiś nowy mesjasz gier wideo pokroju Miyamoto i wprowadzić coś takiego, żeby japońskie studia deweloperskie mogły ponownie święcić sukcesy. Ba, życzę im tego, by mogli znowu wywalać kupę kasy na nic nie mające z serią gier wspólnego filmy (tak piszę tu o Final Fantasy: The Spirits Within).