Dead Island tu, Dead Island tam, Dead Island w lodówce, w każdym sklepie, w szkołach, na ulicy, na billboardach, w telewizji, w kinie, na okładkach Playboya, w szpitalach, w warzywniaku pani Ludmiły. Wielki szacun dla Techlandu, że udało im się wzbudzić taki hype na grę. Nie ma dnia, abym nie natknął się na wiadomość na temat Martwej Wyspy. Czy to będzie horror? Czy następca Borderlands? A może jedno i drugie? Może będzie do tego DLC, a może świetny multi? Mi to na razie zwisa (i powiewa). Na miejscu wrocławskiego studia całowałbym po stopach autorów zwiastuna, bo o Dead Island będzie się mówiło głośno przynajmniej do dnia premiery. Jasne, z biegiem następnych tygodni atmosfera nad tytułem delikatnie ostygnie, ale będzie to porównywalne ze zmniejszeniem gazu pod gotującą się wodą w garnku. W odpowiednim momencie da się "hajcu".
Historia już wielokrotnie udowodniła, że nadmierne epatowanie wazeliną potrafi tylko zaszkodzić. Kojarzycie Lair na PS3? Świetne screeny, trailery wręcz mistrzowskie, pierwsze pokazy kończyły się zbieraniem szczęk zebranych dziennikarzy, zewsząd piano z zachwytu nad rzekomo pierwszą grą pokazującą potencjał konsoli. I co? Dzisiaj mało kto o niej pamięta i w ogóle chce pamiętać. Jeden z systemsellerów okazał się tarczą do rzutek przeciwników Sony.
Nie chcę wyjść na jakiegoś pesymistę. Dead Island drugim Lairem się nie stanie - takie wtopy zdarzają się raz na kilka lat. Techlandowi życzę jak najmocniej, aby wyszedł hit. Nie zmienia to jednak stanu rzeczy. To czym się obecnie "jaramy" to ponad 2-minutowy kawałek animacji, który udowadnia, że Polacy nie Paintowcy i swoje 3Dmaxy mają. I tylko tyle. Sam jestem pełen zachwytów na tym filmem, ale jednocześnie zrobiłem krok w tył z moimi nadziejami. Lubię być zaskakiwany.