Techland zrobił rozszerzenie do Dying Light tak duże, że mogłoby zawstydzić niektóre pełne wersje wysokobudżetowych gier. Twórcy bardzo umiejętnie wykorzystali elementy z podstawowej wersji gry, łącząc je z zupełnie nową mechaniką rozgrywki – jazdą modyfikowanym przez gracza łazikiem. Jeśli podobała się wam zeszłoroczna wycieczka do opanowanego przez zombie miasta Harran, koniecznie sięgnijcie po dodatek The Following. To po prostu więcej tego, co dobre, na dodatek z lekką nutką klimatu rodem z Far Cry.
Wydawać by się mogło, że temat zombie w grach jest już doszczętnie wyeksploatowany, a sama moda na nieumarłych przygasła. I choć jest w tym dużo prawdy, to Techland tworząc najlepszą i największa kampanię promocyjną w naszym kraju, kontruje to na całej linii. Dying Light nie jest grą wyjątkową, ale przez działania marketingowe nic nie pozwala nam tak sądzić. Gracze z całego świata zostali wręcz zarażeni Dying Lightem!
Kilka godzin temu serwisy informacyjne obiegła informacja o przesunięciu premiery Dying Light. Plotki głoszą, że główną przyczyną takiego zabiegu jest konieczność usunięcia części scen jakie znajdują się w grze. Sceny te mają być bardzo podobne do niedawnych wydarzeń w Paryżu, w wyniku których śmierć poniosło kilkanaście osób. Czy faktycznie w grze znajdowały się fragmenty, które mogą być kojarzone z zamachami terrorystycznymi? Tego prawdopodobnie się nie dowiemy, zastanówmy się jednak czy wydawca postępuje rozsądnie dmuchając na zimne i opóźniając w ostatnim momencie premierę gry? Pewne jest tylko jedno, nie był to pierwszy tego typu przypadek i z pewnością nie ostatni.
Trzeba wyjaśnić sobie kilka rzeczy. Z jednej strony – nie ma niczego, co irytuje mnie na rynku gier wideo tak bardzo jak powtarzalność, która od niepamiętnych czasów wślizguje się niczym pasożyt do wnętrza ciekawie zapowiadających się tytułów, by zamienić je w cuchnące zgnilizną zombie. Z drugiej – widzę przejrzystą różnicę między tym, jak pewne studia doskonalą swój koncept, przenosząc go w coraz bardziej doszlifowanej formie do swoich nowych produkcji, a postawą, która popycha chciwych deweloperów do korzystania z dokładnie takich samych rozwiązań, nie dotkniętych żadnymi usprawnieniami. Dzisiaj nie będziemy rozmawiać o negatywnych bohaterach, ale raczej o tych, którzy przez lata wsławili się jako fachowcy znani z płodzenia konkretnego typu gier.
O Hellraid mówi się całkiem nie mało, gdyż premiera tej z pozoru prostej gry ciągnie się już drugi rok. Co jakiś czas pojawiają się nowe materiały prezentujące fragmenty rozgrywki, na których podstawie wiele osób stara się ocenić jej jakość. Jedni słusznie krytykują wiele skopiowanych mechanizmów z Dead Island, inni przyrównują tę produkcję do Dark Messiah of Might and Magic, albo nawet po części do Skyrima, ale moim zdaniem powstająca we Wrocławiu gra akcji to pierwszoosobowe Diablo.
Po kolejnych znienacka pojawiających się gameplay’ach Wiedźmina 3 i kilku produkcjach Ubisoftu, byłbym skłonny powiedzieć, że tegoroczne targi niczym konkretnym już mnie nie zaskoczą. Cała sprawa nieco się zmieniła po zapowiedzi i przedstawieniu trailera Dead Island 2. Z uwagi na zbieżne Dying Light, które przecież łudząco przypomina „Martwą Wyspę” nie spodziewałem się właśnie takiej prezentacji zwłaszcza, że rodzi to ciekawą i unikalną wręcz sytuację na rynku.
Żadna z części Call of Juarez nigdy nie przyciągnęła mnie na dłużej (nawet zacna dwójka, w którą pograłem z przyjemnością, ale w końcu odstawiłem na wieki wieków). Tymczasem chwalony przez wielu Gunslinger tego dokonał. Gra jest bardzo dobra, grywalna, dająca frajdę = czyli przyciągnęła mnie. Ale żeby od razu na dłużej? Świetnie pomyślaną kampanię ukończyłem w 5 godzin, więc wszystko zależy od tego, jak definiujecie słowo "dłużej". Jakkolwiek by nie było, Gunslinger zasługuje na pochwałę. Krótką i treściwą, jak sama gra.
Wrocławska ekipa zwiastunem każdej autorskiej produkcji, potrafi wzbudzić u nas, graczy – chęć pożądania. To istotna zaleta. Chciałbym jednak, by reklama szła w parze z jakością, bo chwalenie nowych, „niesamowitych” rozwiązań, w tym przypadku troszkę mija się z celem.
Patrzę na półkę z grami AAA, gdzie znajdują się te z gatunku FPS. Łapię się za głowę. Wszędzie tylko Battlefield, Call of Duty i na deser jeszcze więcej Call of Duty z Battlefieldem. Gdzieniegdzie na regałach wepchnięte są jeszcze na siłę inne tytuły. Znowu, łapię się za głowę. Mam tylko ochotę na to, żeby bezstresowo sobie postrzelać do czegoś innego niż Rosjanie, Arabowie czy Niemcy. Wracam ze sklepu niezadowolony, uruchamiam Read Dead Redemption i prowadzę spokojnie stado krówek na pastwisko, rozkoszując się magicznymi wręcz krajobrazami. Wtem przypominam sobie o świetnej, polskiej marce strzelanek, osadzonych w tych samych klimatach – Dzikiego Zachodu. Call of Juarez. Pierwsza część mnie od siebie odepchnęła, Więzy Krwi również, także przed dobraniem się do Gunslingera, miałem pewne wątpliwości. Sprawdziłem wersję próbną i zostałem oczarowany. Zakup elektronicznej kopii na PC był nieunikniony. Pograłem, ukończyłem fabułę, pobawiłem się trochę poza kampanią dla pojedynczego gracza i stwierdzam jedno: nowe cudeńko od Techlandu to mój kandydat na najlepszego shootera tego roku!
Dzisiejszy tekst w pierwotnym założeniu miał być recenzją, jednak z kilku powodów zdecydowałem, że opublikuję go w formie klasycznego wpisu. Moja decyzja była podyktowana w dużym stopniu tym, iż oceniałem Dead Island ponad rok temu, a druga odsłona niezbyt różni się od poprzedniej. Potraktujcie więc poniższy artykuł jako moje narzekania na to, czym jest (lub nie jest) Riptide.