Holenderscy partyzanci z Guerilla Games po raz trzeci pozwalają nam wskoczyć w kamasze żołnierzy ziemskich sił ISA by zetrzeć się w walce z brutalnymi Helghastami, wykreowanymi na potrzeby opowiastki science-fiction naziolami przyszłości. I o ile w przypadku premiery drugiej części można było mówić o wizualnej rewolucji, o tyle tym razem mamy do czynienia z przedłużeniem idei, ewolucją w kierunku takich pojęć, jak dynamiczniej, intensywniej i szybciej. Graficzne efekciarstwo niestety idzie w parze z tandetną i poszarpaną fabułą, ale jako że mamy do czynienia z jednym z obecnie najciekawszych przedstawicieli gatunku FPS-ów, przymknijmy na to oko. I choć w czasie oglądania niektórych cut-scenek gdzieś w kąciku ust pojawia się drwiący uśmieszek politowania, nie ma to prawie żadnego znaczenia dla pozytywnego odbioru gry.
W części drugiej za wszelką cenę próbowaliśmy dostać się do centrum helghańskiej stolicy, gdzie mieścił się pałac niejakiego Visariego. Autarchy, przywódcy i ojca narodu, a przy okazji wielkiego skurczybyka, który z powodzeniem sprawdziłby się w roli nadzorcy u Orwella. Killzone 3 rozpoczynamy dokładnie w tym samym miejscu, w którym porzuciła nas fabuła Killzone 2.
Nie chcę zdradzać kolejnych kuriozalnych sytuacji, w których stawiany jest oddział kapitana Narville’a oraz jego dwaj najlepsi żołnierze – Sev i Rico. Dodam jedynie, że akcja została rozwleczona aż na pół roku, o czym informuje nas stosowny napis.
Zaczynamy ostro, od przedarcia się przez zniszczone wybuchem bomby atomowej miasto. Później trafiamy na bagna, w rejony arktyczne, na wielkie złomowisko oraz na stację orbitalną, gdzie następnie bierzemy udział w bitwie kosmicznej na pokładzie myśliwca. Jednak w przeciwieństwie do konkurencji spod szyldu Halo Reach, gdzie mogliśmy zarówno sterować maszyną, jak i obsługiwać jej broń, zabawa w Killzone 3 sprowadza się tylko do obsługi broni pokładowej. W ogóle, gra dość często umieszcza nas w podobnej sytuacji, kiedy to z rasowego FPS-a zamienia się nagle w celowniczek na szynach. Na szczęście fragmenty te są na tyle krótkie i intensywne, że nie ma czasu na ziewanie i zastanawianie się nad brakiem u twórców przyzwoitszych pomysłów.
Przyznam się, że do K3 podchodziłem początkowo z ironią i rezerwą. W moim repertuarze ulubionych gier nie ma chyba ani jednej „rękawowej” strzelaniny. Na pewno nie wydanej po roku 2000. I choć mam szczególną awersję do większości dziełek z cyklu Call of Duty, seria Killzone tak bardzo przecież do niej w budowie zbliżona, prawie w ogóle mnie nie męczy. Być może to kwestia nieco innego rozłożenia akcentów, być może mniejszego prymitywizmu w projektowaniu poziomów i zachowaniu się wrażych żołnierzy. O ile bowiem sztuczna inteligencja w grach CoD nie występuje nawet w śladowych ilościach, o tyle w Killzone 3 widać, że autorzy poświęcili sporą ilość czasu na przygotowanie odpowiednich skryptów. Helghaści ostrzeliwują się zza osłon, szybko pomiędzy nimi się przemieszczają, a nawet próbują atakować z flanki. Nie jest to może poziom Halo, ale w porównaniu do drugiej części, recenzowany tytuł wykazuje wyraźny progres.
I tylko szkoda, że kampania dla jednego gracza trwa maksymalnie może z sześć godzin. Co prawda można ją sobie przedłużyć w trybie co-op, ale jedynie na podzielonym ekranie. Dziękuję, nie skorzystam. Lepiej prezentuje się multiplayer, ze szczególnym uwzględnieniem trybu, w którym zadania każdej z drużyn przydzielane są dynamicznie. Gdyby nie chusteczkowy pad do strzelanek (naprawdę, nie mogę pojąć jak na dualshocku ludzie wywijają w FPS-ach takie hołubce, ja mam chyba drewniane palce) pewnie byłbym pobawił się nim dłużej.
Koniecznie muszę też wspomnieć, że gra korzysta z Move i trybu stereoskopowego 3D. Nie wiem jakie wrażenia wynosi się obsługując ją nowym kontrolerem, ale obraz 3D zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Co prawda trzeba nieco odsunąć się od telewizora, żeby nie zarobić po głowie jakimś bezpańskim pikselem, ale doznania płynące z takiego grania są wyśmienite. O ile po 15 minutach nie wypłyną Wam oczy, albo nie zagotuje się mózg.
Killzone 3 jest grą bardzo dobrą i wciągającą, aczkolwiek jeżeli nie jesteście fanami rozgrywek wieloosobowych wstrzymajcie się nieco z zakupem. Przynajmniej do czasu, aż nie stanieje o połowę. Chyba, że chcecie kolegom pokazać legendarną moc procesora Cell. Chociaż w tym przypadku obawiam się, że za pół roku zastrzelą Was śmiechem.
PS. Ostrzegam przed polską wersją językową. Pomijając błędy wynikające nie wiadomo z czego (istnienie niewidocznych postaci odzywających się do nas w trakcie dwuosobowych misji) i takie, które wynikły ze złej interpretacji oryginalnego tekstu (kwiatki o sanitariuszach przed reanimacją po postrzale), sam dubbing stoi na poziomie amatroskiego teatrzyku kukiełkowego. Po cholerach z "dwójki" rozpanoszyły się kurwy i skurwysyny, ale mięsem też trzeba umieć rzucać. A tej umiejętności naszym aktorom wyraźnie zabrakło. Cóż, pewnie za mało praktyki...
Lepsze od:
Call of Duty: Black Ops – Nie licząc słabej fabuły, Killzone 3 pod każdym względem przebija ostatnią produkcję Treyarch. W ogólnym założeniu mechanika obu gier jest dosyć podobna, ale to Holendrzy przygotowali tytuł, którego nie muszą się wstydzić, choć to w zasadzie też powtórka z rozrywki.
Słabsze od:
Halo: Reach – K3 jest nieco słabszy od ostatniej gry Bungie, ale nie w każdym aspekcie, a pod względem graficznym rozkłada konkurencję na łopatki. W Halo udało się za to umieścić większy ładunek emocjonalny i przede wszystkim świetny, powiedziałbym że bezkonkurencyjny w tej kategorii multiplayer. No i tryb kooperacji - różnica pomiędzy czterosobową zabawą przez Sieć, a koniecznością dzielenia ekranu na jednej kanapie jest chyba wystarczająco wyraźna.