- Mamo! Preorder Jasia zepsuł mi grę! - g40st - 13 października 2017

- Mamo! Preorder Jasia zepsuł mi grę!

„Wytniemy z gry siedem godzin zawartości i poupychamy je jako bonus do zamówień przedpremierowych w siedmiu różnych sieciach handlowych. Zbierz je wszystkie! Damy też trzy rodzaje steelboków. Niech się barany zabijają o nasz towar. To prawda, że nie dokończyliśmy rozgrzebanego we wczesnym dostępie poprzedniego projektu, ale sami wiecie, rozumiecie. Mamy nowy super produkt, który przed premierą wypromują nam zaufani youtuberzy. Jesteśmy złymi deweloperami i naszym celem jest oskubanie gracza, więc wszystkie chwyty dozwolone, cel uświęca środki, itd. Trolololo...”

Wiele się mówi (nie tylko ostatnio) o psuciu rynku gier wideo przez zachłannych producentów i wydawców, którzy co i rusz wymyślają nowe sposoby na wyjmowanie pieniędzy z kieszeni graczy. Ostatnio niezwykłe poruszenie w tym temacie wywołały dwa tytuły: Śródziemie: Cień Wojny i Star Wars: Battlefront II. W tym pierwszym mikrotransakcje polegające na kupowaniu skrzynek ułatwiają zabawę i skracają czas potrzebny do zobaczenia „prawdziwego zakończenia” singleplayerowej historii. W drugim, ukryte w skrzynkach przedmioty są podstawą sensownego progresu w procesie rozbudowywania możliwości naszego żołnierza. Gdzieś tam jeszcze przemknęła Forza Motorsport 7 i VIPowskie karty, ale Turn 10 ugięło się pod żądaniami fanów więc tak jakby sprawy nie było. Tylko czy na pewno?

Obie gry są skrajnie różne, ale obie proponują naginanie zasad poprzez dodatkowe płatności. Obie spotkały się też z miażdżącą krytyką, choć premiera jednej z nich odbędzie się dopiero za miesiąc.

Electronic Arts chcąc zadowolić fanów przeprowadziło publiczne testy, nie ukrywając mechaniki będącej podstawą rozgrywek. Każdy zainteresowany mógł przed premierą sprawdzić jak się sprawy mają. Kupi albo nie kupi. Złoży preorder albo nie złoży. Jego sprawa. Byle tylko nie pochwalił się tym na publicznym forum, bo spotka się z takim hejtem, że mu w pięty pójdzie.

Co gorsza, hejterzy przekonani o swojej moralnej wyższości, postawie niezłomnej i nie pozwalającej być dymaną przez złych kapitalistów z krwiożerczych korporacji, będą kreowani na lokalnych bohaterów, co to żadnej grze, nie przetestowanej wcześniej przez innych „frajerów-betatesterów”, się nie kłaniają. Jakby zupełnie nie zwrócili uwagi na to, że swoją opinię o danym tytule opierać będą w większości na zdaniu tych, których wcześniej, z takim bolszewickim zapałem, wdeptali w ziemię jako element odpowiadający za psucie gierek.

Branża gier nieustannie się zmienia i wydawcy szukają wszelkich sposobów, aby wygenerować zysk lub choćby nie generować strat. Od przynajmniej dwunastu lat dzieje się to w sposób coraz bardziej inwazyjny. Nie podobają mi się niedopracowane gry, patche day one, zbroje dla konia, brak dema. Nie podoba mi się Steam jako taki. Valve poprzez swoją ekspansję jest współwinne zabetonowaniu rynku wydawniczego, odpowiedzialności wydawcy za produkt, który poprzez tanią platformę cyfrowej dystrybucji zawsze można połatać. Krytycy tego wpisu, którzy po przeczytaniu tych ostatnich zdań złapali się za głowę po części będą mieli słuszność w swym oburzeniu. Valve nie mogłoby nic zepsuć gdyby nie rozwój internetu. Czy więc faktycznym motorem napędowych złych zmian jest... postęp? Szczerze mówiąc wolałbym zastanawiać się nad tym, dlaczego postęp nie przynosi zmian na lepsze. Oczywiście z mojego punktu widzenia, bo doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że zapewne dla większości graczy DD to niezwykle wygodne narzędzie.

Powyższa dywagacja wynika trochę z mojej wrodzonej wrogości do cyfrowej dystrybucji. Żaden preorder nie zaszkodzi grze tak bardzo, jak świadomość twórcy, że w każdej chwili może coś poprawić i dodać do swojego dzieła. Albo odjąć. Cyfrowa dystrybucja jest jak George Lucas dla starej trylogii Gwiezdnych Wojen. Nieakceptowalnym, nie dającym się cofnąć złem.

W tym wszystkim jednego jestem pewien. Poza jakimiś skrajnymi, intencjonalnymi przypadkami, żaden deweloper nie zamierza krzywdzić swoich odbiorców wciskając im inwazyjną mechanikę, niedopieszczony interfejs, złą optymalizację etc. A mimo wszystko to przez cały czas nieodłączne problemy trawiące prawie każdy tytuł. Można tu rzucić banałem o rosnących kosztach produkcji i będzie to prawda. Można napisać o wygórowanych wymaganiach akcjonariuszy i nierealnych terminach premier. To też będzie prawdą. Brak preorderów tego nie zmieni. Nawet dyktatura antypreorderowego proletariatu tocząca pianę na forach powinna w końcu zrozumieć, że nie da się nikogo krzykiem zmusić do takich czy innych praktyk. Przynajmniej na razie.

PS. Sam rzadko preorderuję cokolwiek, ale często zdarza mi się kupować gry w dniu premiery. Nigdy cyfrowo.

g40st
13 października 2017 - 15:34