W odpowiedzi na liczne listy i zaczepki pod piekarnią, oto jest: szybka i sprawiedliwa recenzja Legacy of Kain: Defiance. Na samym wstępie muszę zaznaczyć: recenzja ta jest naznaczona moim osobistym zboczeniem, jeśli chodzi o sagę Legacy of Kain, a także piętnem czasu, kiedy to tytuły mają tendecję do pięknienia. Tym niemniej postaram się oddać sprawiedliwość finałowi jednej z najlepszych historii opowiedzianych w grach komputerowych. Ever. Kiedykolwiek.
Saga rozpoczeła się dawno temu, niedługo po premierze Diablo wraz z grą Legacy of Kain: Blood Omen, w której poznajemy szlachcica Kaina otrzymującego szansę dokonania zemsty na swoich zabójcach dzięki przemianie w wampira. Dość powiedzieć, że od tego momentu historia gmatwa się, skacze w czasie w tył i w przód, wprowadza kolejne ciekawe postaci i trwa przez jeszcze cztery tytuły (w kolejności ukazywania się): Soul Reaver, Soul Reaver 2, Blood Omen 2 i wreszcie Defiance, którym krótko zajmę się w tym tekście.
Dobrze opisana fabuła serii jest w stanie zająć sporych rozmiarów tomiszcze. Powiedzmy więc tyle: jest to jedna z najlepiej napisanych, najbardziej złożonych, najdłuższych i najlepiej zagranych historii w grach komputerowych. Na jej bazie można spokojnie stworzyc książki, seriale, filmy i jeszcze by zostało. Majstersztyk! Defiance czerpie bezpośrednio z poprzedników i bez znajomości historii pokazanej w tamtych grach nie ma co liczyć na ogarnięcie tematu. To powiedziawszy - Defiance to godne zakończenie serii z FANTASTYCZNYM pojedynkiem Kain vs Raziel, na który czekali wszyscy fani od czasu ich pierwszego starcia w SR. A to nawet nie jest kończąca grę walka... Ach. Wspomnienia. Ma się rozumieć, że w dużej mierze o atrakcyjności historii stanowią zamieszkujące ją postacie: Kain, Raziel, Vorador, Ariel, Elder God, Moebius i całe tabuny innych indywiduuów. Każda ciekawa, każda z własnym celem, a wszystkie wyposażone w absolutnie najlepszy voice-acting, z jakim miałem do czynienia w całej mojej, że tak powiem, karierze gracza. Simon Templeman, Michael Bell, nieodżałowany Tony Jay... Oscary, Grammy, Telekamery i cała reszta nagród im się należy jak psom!
Idąc dalej - kreacja całego świata Nosgoth, powstanie wampirów, ich konflikt z ludźmi, mistycyzm, fantastyka, industrializm i cała masa innych "klimatów" zostało wymieszanych w koktajl niemal doskonały. W parze z fabularnym mięsem idzie oprawa - pamiętam, że byłem pod wielkim wrażeniem tego, jak poruszał się język Kaina podczas dialogów (pamiętajcie - to rok 2004). Oczywiście już wtedy były gry ładniejsze i bardziej efektowne (jak choćby odświeżony Prince of Persia), ale Defiance nie ma się czego wstydzić. Co do udźwiękowienia zaś - o głosach wspominałem, ale muzyka także odgrywała wielką rolę w wytwarzaniu klimatu. TommiK - jeśli nie napiszesz nic o Kurcie Harlandzie, twórcy muzyki do całej serii, to przestane odwiedzać Twój blog :)
No dobrze, ale jak się w to grało? W momencie, gdy w grze występują dwie główne postacie, wydawałoby się, że albo dostaniemy wybór kim chcemy grać albo występowałby (tak modny obecnie) co-op. Tymczasem nasza mega-pokręcona historia raz wchodzimy w obcisłe portki Kaina, a raz świecimy oczami Raziela, dzięki czemu całość (mimo ewidentnej powtarzalności zadań i recyklingowi pomysłów choćby z Soul Reavera 2 - co może niktórym przeszkadzać) wydaje się całkiem świeża i chce się grać dalej. Każda z postaci rozwija swoje zdolności (potężnieją zarówno miecze - materialny i niematerialny Soul Reaver, jak i sami bohaterowie, ucząc się nowych combosów czy mocy), każda odwiedza też inne obszary Nosgoth (zarówno w czasie, jak i przestrzeni). Narzekać tak naprawdę można było na dwie rzeczy - fatalną pracę kamery, która potrafiła doprowadzić do szewskiej pasji (szczególnie, gdy próbowaliśmy przeskoczyć jakąś nędzną rozpadlinę, ale w trakcie zmieniała się kamera i nagle lecieliśmy w inną stronę) i fakt, że to już koniec. Świetny, ale jednak koniec.
Legacy of Kain: Defiance nie sposób jest ocenić bez patrzenia na poprzedników - obłędnie fantastyczne Soul Reavery i nieco gorszą (niestety) pod-serię Blood Omen. I choć pewnie te kilka lat temu gra dostałaby ode mnie 8/10, to teraz - z sentymentu - dodaję plusik. Świetna robota, Crystal Dynamics.