Internetowi kaznodzieje - prawda Youtube'a - g40st - 14 lipca 2011

Internetowi kaznodzieje - prawda Youtube'a

Istnieje pewna grupa zachowań, które bardzo krótko i precyzyjnie można podsumować dwoma słowami: polskie piekiełko. Zwykle tyci, tyci problemik, nagle za sprawą jakiejś siły sprawczej urasta do rangi trąby powietrznej, wiru porywającego komentatorów, którzy z odsłoniętą piersią, niczym na obrazie Delacroix, biegną przed wyimaginowane barykady bez zażenowania machając przy tym sztandarem z napisem „moja prawda jest najmojsza”, jakby zupełnie nie zdając sobie sprawy ze stopnia manipulacji, jakiej zostali poddani. Zjawisko to dotyczy chyba praktycznie każdego aspektu życia, nie wyłączając przy tym branży gier i osób z nią związanych.

Zjawisko vlogów, czy też video blogów nikomu nie powinno być obce. To nowa forma komunikacji z widzami, ani lepsza, ani gorsza moim zdaniem od tradycyjnej formy, czyli tekstu pisanego. Gdybym chciał być złośliwy, co najwyżej dodałbym, że to forma komunikacji nie wymagająca aż takiego poświęcenia od odbiorcy. W dobie szybkiej cyfryzacji i zwiększania przepustowości łącz internetowych, posiadanie umiejętności sprawnego wysławiania się do kamery jest nie do przecenienia. Sprawnie nadany komunikat to gwarancja jego zrozumienia nawet tam, gdzie najprościej napisany tekst nie jest w stanie dotrzeć. Opierając się na teorii Marshalla McLuhana, środek przekazu jest przekazem.

Dlaczego poruszam tę tematykę na gameplayu? Powodują mną wydarzenia związane z premierą książki Krzyśka Gonciarza „Wybuchające beczki. Zrozumieć gry video” i spór jaki rozgorzał wokół niej. A właściwie fragment tego sporu, przeniesiony na grunt popularnego Yutube’a.

Książkę czytałem i mniejsza z tym, jakie jest moje o niej zdanie. Nie dostałem jej w prezencie, musiałem sam za nią zapłacić i nie mam powodu nazywać Krzyśka przyjacielem czy bliskim kolegą, bo charakter jego i mojej pracy jest zupełnie różny i tak naprawdę jedynie spotkaliśmy się kilka razy w życiu. W ten sposób chciałbym odsunąć od siebie zarzut ewentualnego kolesiostwa, a to właśnie nim w materiale na swoim blogu posłużył się Von Zay przy krytyce tekstu Lorda. Według Maćka Makuły, początkowy przychylny stosunek ze strony różnych mediów do „Wybuchających beczek” był właśnie wynikiem owego kolesiostwa.

Każdy może mówić dowolne rzeczy na dowolne tematy. Ale w tym przypadku chodzi o to, że nie mówiąc kto, gdzie, kiedy i w jaki sposób, Von Zay mija się zwyczajnie z uczciwością i rzetelnością. Uważam jednak, że istnieje o wiele większy problem. Nie jest on nowy, bo od dawien dawna występuje na forach, natomiast obecnie przybrał on nową formę. Jest nią internetowe kaznodziejstwo.

Internetowi kaznodzieje to osoby, pod skrzydłami których zbiera się grupa oglądaczy/słuchaczy, zwykle bezkrytycznych w stosunku do osoby kaznodzieja, wtórująca mu przy każdej okazji, utwierdzająca go w jego nieomylności, co nakręca spiralę powodując, że nieomylny celebryta youtubowy w swoim mniemaniu staje się jeszcze bardziej nieomylny. Co z kolei pozwala wydawać sądy takie, jak ten Von Zaya o kolesiostwie.

Nic nie mam do Von Zaya. Znam go dokładnie tak samo, jak Krzyśka – parę razy minęliśmy się gdzieś tam. Jest on tylko wygodnym przykładem dla mnie opisania zjawiska, które już urosło do rangi poważnego zagrożenia i narastać będzie nadal. Dziesiątki, setki bezkrytycznych wyznawców celebryty odnoszą się do czegoś, czego nie „dotknęli”. O ile na forach zwykle panuje jako taki pluralizm opinii, internetowy kaznodzieja jest w stanie, nawet nieświadomie, zebrać armię ludzi, która jego zdanie przyjmie za swoje nie siląc się choćby na chwilę refleksji.

W parze z popularnością powinna iść odpowiedzialność za słowa. To coś, czego nie są w stanie przyswoić sobie nasi politycy, dlatego tak często mamy wspomniane przeze mnie wcześniej polskie piekiełko. A właściwie może piekiełko, bo chciałbym wierzyć, że to nie tylko nasza przypadłość. Nie idźmy tą drogą. Negatywne emocje, nawet niewywołanie z premedytacją, niszczą to, co inni starają się budować. Nawet, jeżeli ten pierwszy krok nie jest do końca udany. Nawet, jeżeli buntowniczy stosunek nie pozwala komuś pozytywnie oceniać pracy osób związanych z największym w Polsce serwisem o grach.

g40st
14 lipca 2011 - 19:58