Pojechać na wakacje na gamescom do Kolonii. Wydawało by się – radosna i obiecująca perspektywa. Może pamiętacie ideę geekonwoju, którą starałem się forsować kilka tygodni temu. Można powiedzieć, że wypaliła, choć... Dobra, dobra – zaczynam od początku.
Wyruszamy we wtorek, 16 sierpnia 2011. Godzina – dosyć wczesna. Odbieramy jedną osobę z dworca. Okazało się, że chłopak jechał aż z Krakowa, biedaczysko. Na ostatnie minuty przed wyjazdem jedziemy po namiot i zakupy. Oczywiście nie obyło się bez małego nawrotu po rzeczy, których zapomniałem. Ostatecznie koło godziny 11 wyruszyliśmy w trasę. Wraz z kumplem, którego świeżo co zaraziłem oglądaniem Starcrafta II zagadalśmy się na Berliner Ringu, czyli wielkiej obwodnicy Berlina. Zacząłem mówić o tym jak niesamowite ZvZ ma Nerchio, jeden z czołowych polskich graczy. Nie pamiętam gdzie dokładnie zacząłem ten temat, ale zorientowaliśmy się, że zabłądziliśmy jakieś 100 km za naszym zjazdem. Tak oto uroczo nadłożyliśmy 200 km. Cholera Nerchio, dlaczego musisz mieć takie szalone APM?!
Po dojechaniu na miejsce, zgodnie z planem – pierwszą noc spędzamy w samochodzie. Wiadomo, żaden luksus, toteż spodziewanych niewygód się doczekaliśmy. Rano wszystko boli, oddech kładzie obsługę stacji benzynowej na kolana, a nasze skarpety, po położeniu na ziemi same odpełzały. No, lekko przesadzam, chociaż różowo też nie było. Przynajmniej było sucho, czego nie można powiedzieć o reszcie noclegów podczas wyjazdu, ale o tym później.
Na szczęście dwa Red Bulle i przypomnienie sobie, że jesteśmy u progu największej imprezy gamingowej na naszym kontynencie szybko pomogły nam się ogarnąć. Do Kolonii już tylko pół godziny drogi. Znaki wzkazywały drogę do Koelnmesse na dobre kilkanaście minut przed dotarciem na parkingi. Jesteśmy na miejscu pół godziny przed otwarciem hal. Wybornie. Od razu po otwarciu bramek wdrażamy w życie nasz mały plan – dorwać się do Diablo III zanim zrobią się kolejki. Okazało się to niegłupie, bo kiedy my skończyliśmy grać przy wejściu stało już przynajmniej kilkadziesiąt osób, o ile nie więcej. Pamiętajcie – jeżeli wchodzicie na jakiekolwiek targi zaraz po otwarciu – lećcie na stanowiska Blizzard. Jest to jedyna okazja, żeby sprawdzić co firma przygotowała bez odstania przynajmniej kilkudziesięciu minut w kolejce.
Nie będę tutaj wchodził w szczegóły co dokładnie widziałem, ani w jakiej kolejności. Na samym dole znajdziecie krótką listę, teraz wracam do samych targów. Pierwszego dnia gry oglądają dziennikarze i osoby, które były na tyle cwane, żeby kupić trade visitor badge, czyli wejściówki biznesowe. Przyprawiają one przeciętnych odwiedzających o sporą zazdrość, m.in. z tego powodu, że osoby w owe plakietki wyposażone czasami mogą zagrać w jakiś tytuł bez stania w kolejkach (zaznaczam – czasami!), a także przeznaczone są dla nich osobne bramki przy wejściach. Wydaje się, że jest to pikuś, ale jeżeli raz doświadczycie takiego tłumu, jaki opanowuje gamescom w „dniach dla wszystkich” to dowiecie się dlaczego jest to tak istotne.
Krótki akapit poświęcę samej obsłudze stanowisk poszczególnych firm. Najlepsze wrażenie wywarła na mnie obsługa standów Blizzard. Widać, że osoby tam zatrudnione to nie są ciecie z łapanki, tylko osoby na codzień zatrudnione w firmie, które na prezentowanych produktach się znają, a i życie ogarniają nienajgorzej. Na praktycznie każde pytanie znali odpowiedź. Warto tutaj wspomnieć o polityce dotyczącej osób niepełnosprawnych. Mój znajomy umówił się na miejscu z kumplem, który z pewnych powodów porusza się na wózku. W większości przypadków udawało mu się bez problemu obejść kolejkę i spokojnie zobaczyć interesujący go tytuł. Obługa stanowiska Rocksteady z z niewiadomych powodów nie chciała go wpuścić, domniemywając chyba, że odpowiedzią w przypadku niepoinformowania wcześniej o możliwości zaistnienia takiej sytuacji powinno być "nie". Jest to o tyle dziwne, że sam widziałem, stojąc w normalnej kolejne, że do tej gry podchodziło kilka innych osób na wózkach i były wpuszczane bez problemu. Info dla wystawców - same młode, ładne buzie czasami nie wystarczą, żeby zostawić pozytywne wspomnienie. Przy wyborze obsługi warto brać pod uwagę także "ogarnięcie". Albo przynajmniej informujcie ich o najdrobniejszych, nawet najbardziej banalnych szczegółach. Chłopaki wyraźnie się gubią, kiedy przychodzi do czynności bardziej skomplikowanych niż wpuszczanie osób przez bramkę.
Co do samej organizacji, to mam kilka zarzutów. Po pierwsze – tłumy. Przeniesienie targów do większego centrum wystawowego to kwestia czasu. Pierwszego dnia otwartego stałem w kolejce do Batman: Arkham City ponad dwie godziny, żeby pograć piętnaście minut. I nie był to najbardziej oblegany tytuł. Z tłumami wiąże się drugi zarzut – hałas. Zdaję sobie sprawę, że musi być głośno. Ale aż tak? Po kilku godzinach na halach ból głowy gwarantowany. Nie wiem jak rozwiązać ten problem, mi za to nie płacą. Płacą za to komuś innemu, kto wyraźnie nie zasługuje na pobierane wynagrodzenie. Stanowiło to problem szczególnie w części e-sportowej, ponieważ nie było słychać komentarza. Wreszcie – centrum prasowe. Kilka routerów, łącznie pozwalające co najwyżej kilkudziesięciu osobom pracować w miarę komfortowo. Do tego trzy hot-spoty Wi-Fi zapchane do granic możliwości. Największe targi gier komputerowych na świecie i zabrakło pieniędzy na kilkanaście routerów i łącz szerokopasmowych? Serio? No i ostatnia sprawa - dotycząca już tylko samych wystawców. Robienie cyrku pod scenami. Rzucanie t-shirtami i innymi duperelami w publiczność. Serio? Czy my wyglądamy jak małpy w zoo? Na tle pokazów tak wybornego manipulowania tłumem mile wyróżniają się Blizzard i Valve, które odcinają się od prostackich metod na rzecz spokojnego rozdawania koszulek (Valve) czy organizowania konkursów (Blizzard). Zobaczcie zresztą jak wygląda taki cyrk.
Przechodzimy wreszcie do samego gamescomCampu, czyli pola namiotowego przeznaczonego dla maniaków wirtualnej rozrywki odwiedzających targi. Powiedzmy sobie szczerze – prawie 30 euro za noc to niemało. I zdecydowanie za dużo jak na to, co oferuje gamescomCamp. Na stronie czytamy o gaming area, wyposażonym w Wi-Fi, co pobudza wyobraźnię, a w praktyce oznaczało kilkunastoosobową świetlicę z krzywymi ławami i jednym Wii podłączonym do starego telewizora. Obozowicze mieli za to ten luksus, że wybierali między dwoma rodzajami przyszniców – zimnym w osobnej kabinie, albo ciepłym we wspólnym (niestety nie koedukacyjnym) prysznicu. Szalone przeżycia powiadam Wam. Żarty o upadającym mydle nabierają zupełnie nowego znaczenia w momencie gdy owo mydło faktycznie upada na ziemię, a wokół nas myje się pięciu obcych facetów. Na plus mogę policzyć obsługę pola – wszyscy byli bardzo mili i uśmiechnięci. Niestety rozczarowaniem był fakt, że fanami namiotowania okazali się praktycznie tylko i wyłącznie Niemcy (żeby nie było – również bardzo sympatyczni). Spotkaliśmy jedną małą grupkę Polaków. Polonii niestety na gamescomCampie nie uświadczycie.
Wspomniałem już, że pogoda była tragiczna i na polu zrobiło się straszliwe bajoro? Jeżeli nie to wspominam. Generalnie swoje wrażenia mogę opisać krótko – pod namiot jeździć powinno się namiotować. Tylko i wyłącznie namiotować. Spanie w namiocie, czytaj – wybranie namiotu jako noclegu podczas tego typu wyjazdu raczej odradzam. Zbyt dużo zależy od pogody, zbyt wiele zachodu potrzeba do ogarnięcia podstawowych czynności, jak umycie się, zjedzenie czegoś, itp, co konczy się tym, że jest się często zmęczonym. Oczywicie macie pełne prawo mieć moje zdanie w głębokim poważaniu. Sam się zastanawiam czy przypadkiem się nie starzeję i tym jest moja opinia nie jest spowodowana.
Okej, na dzisiaj to tyle. Jutro postaram się Wam streścić pozagamescomowe atrakcje Kolonii i drugą część wyprawy czyli Amsterdam.
Na koniec jeszcze lista najciekawszych gier jakie zobaczyłem/w jakie zagrałem w tym roku. Ocena w nawiasie reprezentuje subiektywną ocenę jakości zaprezentowanego fragmentu. Kolejność losowa. Odpowiadając na ewentualne pytania: w Mass Efect 3 nie grałem, żeby nie spojlerować sobie fabuły, a do Modern Warfare 3 i Battlefield 3 były kolejki nieadekwatne do mojego napalenia na te tytuły.
- Diablo III. Nie spodziewałem się, że tak bardzo mi się spodoba. Spędziłem z grą około pół godziny i z każdą minutą tytuł ten wciągał mnie coraz bardziej. (5/6)
- Warhammer 40 000: Space Marine (multiplayer). Dla mnie największa niespodzianka targów. Dwie rundki z uroczą rąbanką nakręciły mnie na pełną wersję (5/6)
- Batman: Arkham City. Praktycznie to samo co pierwsza część. Różnica jak między Gears of War i Gears of War 2. (2/6)
- The Elder Scrolls V: Skyrim – ciekawy pokaz, który prawie przekonał mnie, że nowy TES to gra dla mnie. (4/6)
- Wipeout 2048 – tylko w ten tytuł udało mi się pograć na PS Vita. Po prostu – kolejny Wipeout, nie ma co się rozwodzić nad tematem. Warto wspomnieć, że pokazuje jaka moc drzemie w nowym sprzęcie Sony. Gra wygląda ślicznie (3/6)
- Star Wars: The Old Republic – W ogóle nie rozumiem malkonentów z naszych rodzimych serwisów. Osobiście uważam, że SW:TOR szykuje się na świetne MMO. BioWare zastosował kilka fajnych zabiegów, przede wszystkim mających na celu mocniejsze niż u konkurencji fabularyzowanie rozgrywki. Do tego zachowano klimat Gwiezdnych Wojen. Mnie kupili. (6/6)
- Uncharted 3: Drake’s Deception (multi) – jak można było zepsuć dobre multi, które znamy z Uncharted 2? Odpowiedź brzmi – fatalnie projektując poziomy i spowalniając tempo rozgrywki. (2/6)
- Tom Clancy’s Ghost Recon: Future Soldier – Dobrze, że nie dało się usiąść przy standzie z grą, bo bym zasnął. (1/6)
- Resistance 3 – Bez szału, ale i bez tragedii. (2/6)
- Starcraft II: Heart of the Swarm – Dokładnie to samo demo co na E3. W dodatku po niemiecku. Tutaj Blizzard mnie zawiódł. (1/6)
- League of Legends: Dominion – Całkiem ciekawie się szykuje. Chociaż nie powiem, żeby moje krew szybciej biła na myśl o nowym trybie, to na pewno go sprawdzę. (3/6)