Opowieści z meekhańskiego pogranicza - Kati - 26 października 2011

Opowieści z meekhańskiego pogranicza

Dawno, dawno temu przeczytałam w Science Fiction opowiadanie „Ostatni lot Nocnego Kowboja” Roberta M. Wegnera. Mocno zapadło mi ono w pamięć i od tamtej pory uważnie rozglądałam się za dalszą twórczością tego autora. Kilka kolejnych utworów potwierdziło moją początkową pozytywną opinię. Zobaczmy jak jest z debiutanckim zbiorem opowiadań. Mamy tutaj osiem historii, podzielonych na dwie części, po cztery opowiadania w każdej: „Północ. Topór i skała” oraz „Południe. Miecz i żar”. Niektóre z nich (bodajże trzy, nie pamiętam dokładnie) mogą być już znane części czytelników, ponieważ były publikowane wcześniej w SFFiH.

„Północ” zabiera nas, a jakżeby inaczej, na północne rubieże Imperium Meekhańskiego, nieprzyjazne góry Ansar Kirreh, gdzie Szósta Kompania Górskiej Straży mierzy się z różnorakimi zagrożeniami: bandytami, demonem, intrygami politycznymi. A gdzieś tam w tle delikatnie zarysowuje się wątek przewodni. Nieco zabrakło mi bardziej zindywidualizowanego bohatera. Trudno tu wyróżnić pierwszoplanową postać – wszyscy członkowie Szóstek są do siebie podobni: honorowi, dzielni, lojalni. Niby każdy ma jakąś charakterystyczną cechę, ale to trochę za mało. Za to muszę przyznać, że jeśli chodzi o bohaterów, Wegnerowi udała się trudna sztuka: nie popadł w drażniący patos, chociaż przy tak „dobrych” postaciach wydawałoby się to nieuniknione. Widać, że autor dobrze radzi sobie w różnych stylistykach: czy to militarnej („Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami” – kłania się bitwa pod Termopilami), horrorystycznej („Krew naszych ojców”), czy też szpiegowskiej („Szkarłat na płaszczu”). Szkoda, że do zbioru nie trafiło też opowiadanie „Każdy dostanie swoją kozę” – lekka i zabawna historia o Szóstej Kompanii, opublikowana w którymś z numerów SFFiH – wiem, że nie pasowałaby do poważnego tonu „Opowieści…”, ale mimo wszystko trochę żal, bo świetnie podkreśliłaby wszechstronność autora.
Z mroźnej północy przenosimy się na pustynne południe, gdzie Yatech, młody wojownik pochodzący z surowego i przywiązanego do tradycji ludu Issarów, wstępuje na służbę do arystokraty z nizin. Który ma córkę. I jak się domyślacie, będziemy mieć tu do czynienia z historią miłosną, ale tragiczną i pozbawioną ckliwości. Posłuszeństwo wobec okrutnych praw swojego plemienia sprowadza na Yatecha (i nie tylko) nieszczęście. Fabuła, dalej dobra, spada trochę na drugi plan, a na pierwszy wysuwają się przeżycia wewnętrzne bohatera, z których opisem autor radzi sobie równie dobrze jak z opisem walk. Postaci (nie tylko sam Yatech, ale też jego siostra i arystokrata) są tutaj bardziej zindywidualizowane i ciekawsze, a same opowiadania bardziej ze sobą powiązane niż w „Północy”.
Jestem pod ogromnym wrażeniem warsztatu i sprawności w posługiwaniu się językiem (tylko gdzie się podziała korekta?). No i świat. Spójny i konsekwentny. Widać, że został starannie zaplanowany – te wszystkie drobne wzmianki o polityce, administracji, kulturze, historii, wierzeniach są na miejscu, widać, że wszystko zostało obmyślone wcześniej, a nie jest dokładane zgodnie z potrzebą chwili. Tak samo magia – jest ona integralną częścią świata, nie pełni roli fabularnej zapchajdziury
Nie jestem w stanie wskazać żadnego opowiadania, które odstawałoby poziomem (na minus) od pozostałych. Kawał naprawdę solidnej fantasy!

Kati
26 października 2011 - 23:50