Skyrim to jedna z najbardziej oczekiwanych premier ostatnich czasów i zarazem bardzo poważny kandydat do tytułu „RPG roku”. Fani serii The Elder Scrolls już od bardzo dawna ostrzyli sobie zęby na kontynuację ich ulubionego cyklu – w końcu jest to jedna z najbardziej epickich i rozpoznawalnych opowieści w historii komputerowej rozrywki.
Kilka dni temu, dokładnie 11 listopada, najnowsze dzieło Bethesdy po raz pierwszy ujrzało światło dzienne. Mając za sobą kilkanaście godzin gry, mogę podzielić się już moimi pierwszymi wrażeniami z rozgrywki. Oto chwila prawdy: ryczałem jak ranny smok, czy wznosiłem triumfalny okrzyk niczym Smocze Dziecię?
Na mroźnej północy
Piąta część cyklu The Elder Scrolls przenosi nas do jednej z najciekawszych prowincji krainy Tamriel – do Skyrim, gdzie pośród lodowych szczytów żyją nordowie. Ten słabo ucywilizowany region Cesarstwa to wprost idealne miejsce do rozpoczęcia epickiej przygody – dzikie ostępy północnej tundry, pradawne, na wpół zapomniane legendy oraz waleczni, dzicy mieszkańcy – oto, co czeka nas na dachu świata. Aby było jeszcze ciekawiej, do świata żywych powróciły przerażające smoki, a dwór królewski aż huczy od spisków i planów wojennych. Czy Skyrim wypowie posłuszeństwo Cesarstwu? Czy jarlowie rzucą się sobie do gardeł? Kto stoi za plagą nieumarłych i dlaczego w krainie grasują wilkołaki? Tego wszystkiego dowie się gracz, o ile tylko zechce przywdziać odpowiednio ciepłe ubranie i rzucić się w lodowaty wir przygody.
Co pierwsze rzuca się w oczy, gdy uruchomimy grę? Przede wszystkim grafika – ta jest wyraźnie lepsza niż w poprzedniej części serii, czyli Oblivionie. Chmury śniegu wzbijają się na wietrze, by opadać na okutanych w szczelne szaty ludzi. Gałęzie trzęsą się jakby z zimna, a zające i jelenie czmychają przed drapieżnymi zwierzętami. Wszystko to, co widzimy przed swoimi oczyma, jest zarazem piękne, jak i surowe. Z jednej strony gigantyczne hale wojowniczych nordów, a z drugiej monumentalne szczyty sięgające niemal do samego nieba – czy ktoś mógłby nie ulec urokowi takiego widoku? Niestety, o ile początkowe wrażenia są olśniewające, to już po chwili zauważymy pewne niedociągnięcia – sylwetki postaci nie zawsze dorównują swym wyglądem reszcie oprawy, a jeśli postanowimy zabawić się w myśliwego i ustrzelić w locie jastrzębia, okaże się, że ten składa się ledwie z parunastu trójkątów. Ogół warstwy wizualnej pozostawia więc pewien niedosyt – widać, że programiści przyłożyli się do stworzenia przekonującego, dzikiego otoczenia, ale na wykończenia chyba nie starczyło im już czasu i środków. Mimo tego jednak trzeba przyznać, że graficznie gra potrafi zaimponować – w niektóre miejsca warto dotrzeć tylko po to, by móc nacieszyć się pięknym widokiem.
Druga rzecz, która zostanie zapewne dostrzeżona przez gracza, to mechanika gry. Widać tutaj wyraźne uproszczenia – podczas zabawy nie jesteśmy zasypywani statystykami, a chociaż bardzo wiele od nich zależy, to jednak pozostają one w tle. Podobnie jak w Oblivionie, tak i tutaj najważniejsze są działania samego gracza – potężna postać z niesamowitymi umiejętnościami nie poradzi sobie z wrogiem, jeżeli osoba nią kierująca nie wykaże się odpowiednią zręcznością. System umiejętności został podporządkowany prostej zasadzie – im więcej korzystamy z danej zdolności, tym bieglejsi w niej jesteśmy. Pewną nowością jest tutaj to, że wraz z kolejnymi poziomami zaawansowania możemy zdobywać i rozwijać pewne szczególne cechy. Przykładowo, jeżeli preferujemy bezpośrednią walkę z przeciwnikiem, możemy zastanowić się nad wzmocnieniem naszych ataków przy użyciu toporów, mieczy lub buław. Ulepszenia te, wymagające od gracza odpowiedniego opanowania podstawowej umiejętności (w tym przypadku: walki bronią jednoręczną), dzięki kolejnym rozwinięciom pozwalają mu wyprowadzać coraz skuteczniejsze ciosy, a nawet combosy. Widać tu więc wyraźną casualizację gry – dzięki takiemu potraktowaniu mechaniki, rozgrywka stała się bardzo zręcznościowa, a przy tym naprawdę satysfakcjonująca. Chociaż osobiście mogę żałować zmniejszenia ilości umiejętności, to jednak musze przyznać, że nowy sposób rozwoju postaci bardzo przypadł mi do gustu.
Czarem i toporem
Skoro już przy pozytywach jesteśmy, warto wspomnieć o bodaj największej zalecie gry, czyli sposobie prowadzeni potyczek. W Skyrim spotkałem się z jednym z najbardziej intuicyjnych i efektownych systemów walki, jaki miałem okazję zobaczyć w grach RPG. Przede wszystkim, gracz nie jest w żaden sposób ograniczany – może toczyć dokładnie takie boje, jakie odpowiadają jego przyzwyczajeniu i gustowi. Nie ma problemu, by jako chytry skrytobójca zaskakiwał przeciwników nagłą salwą z łuku, lub wręcz zachodził ich od tyłu i zabijał jednym celnym ciosem. Magowie dla kontrastu zadowolą się całą masą różnorodnych czarów, które w dodatku można łączyć w mocniejsze kombinacje. Ten ostatni element jest szczególnie ciekawy – do każdej ręki naszego herosa przypisany jest jeden przycisk myszy, przez co nie ma problemu, by jedną dłonią rzucić we wroga kulą ognia, a drugą zamrozić pod nim podłogę (przez co przewróci się i będzie łatwiejszy do ubicia). Tego typu kombinacje nie ograniczają się oczywiście tylko do czarów – w ten sposób działa to ze wszystkimi broniami (poza – co chyba oczywiste – łukami). Jest dokładnie tak, jak chciałoby się to widzieć w każdej grze – możemy równie dobrze walczyć przy pomocy tarczy i miecza, jak i zastąpić je magią, buławą czy sztyletem. Sam czerpałem najwięcej radości okładając wrogów przy pomocy dwóch toporów – wyprowadzanie śmiercionośnych młynków przez doświadczoną postać to widok naprawdę godny zapamiętania.
Warto w tym miejscu odnotować, że Skyrim jest zdecydowanie najkrwawszą i najbardziej brutalną ze wszystkich części serii. Krew leje się tu szerokimi strumieniami, zdarza się też, że uda nam się zdekapitować wroga lub wręcz rozpłatać jego czaszkę na pół. Ataki krytyczne i efektowne finiszery są dodatkowo premiowane – czas spowalnia, a my możemy w pełnej krasie obejrzeć dzieło naszego zniszczenia. Należy przy tym podkreślić, że programistom z Bethesdy udało się znaleźć tutaj delikatną równowagę między efektywnością a wyczuciem dobrego smaku. Nie jest już tak jak w Falloucie, w którym przeciwnikowi zastrzelonemu ze snajperki odpadały wszystkie kończyny – tutaj wszystko jest gustowne, ale przy tym odpowiednio dosadne. Za ten element należą się twórcom brawa.
RPG?
Może tyle o elementach zręcznościowych gry – wszak w grach fabularnych najważniejsze jest co innego: opowiadana historia oraz poczucie „wejścia” w przygodę. Tutaj Skyrim jest bardzo nierówny, a miejscami bardzo negatywnie zaskakuje. Szczególnie dziwić może tempo pięcia się bohatera po szczeblach kariery – na ogół wystarczy wykonać trzy-cztery zadania dla danego stronnictwa czy gildii, by już zostać ich bohaterem. Same misje też rzadko wychodzą poza typowy schemat: na ogół musimy dotrzeć na jakieś miejsce i zabiwszy wszystkich strażników, zebrać odpowiedni przedmiot. Czasami co prawda zdarzy nam się rozwiązać problem przy pomocy nieco bardziej pokojowych rozwiązań, są to jednak raczej wyjątki niż reguła. Większość naszych zleceniodawców, jak i w ogóle postaci pobocznych, jest całkowicie nieprzekonująca i sztuczna – przykładowo dwa skrajnie wrogie sobie stronnictwa mają swoje siedziby po przeciwnych stronach ulicy, a wielkie, sławne rody liczą sobie po kilka osób. W ogóle skala miast jak i otoczenia jest zaskakująco nierówna – o ile ogromne śnieżne szczyty naprawdę imponują, to już miasta liczące sobie kilkunastu mieszkańców budzą po prostu śmiech. Jeśli porównamy odwiedzane przez nas wioski z osadami z Obliviona czy Morrowinda (pamiętacie wielkość Vivec?), stanie się dla nas jasne, że twórcy gry nie dali z siebie wszystkiego.
Większość dialogów jest drętwa i sztucznie pompatyczna, przy czym nie jest to wina polskiego dubbingu. Również w wersji anglojęzycznej, którą w każdej chwili możemy wybrać w menu głównym, teksty nie stoją na zbyt wysokim poziomie. Trochę brakuje tutaj polotu – znaczna część dialogów jest całkowicie przewidywalna i niezbyt wciągająca. Skutkuje to tym, że większość rozmów po prostu przeklikujemy. Żeby było zabawniej, twórcy nie zawsze nam na to pozwalają – część rozmów odbywa się w taki sposób, że nie możemy ich w żaden sposób przerwać. Znacząco zmniejsza to dynamizm gry i niesie za sobą sporą dawkę irytacji.
Skoro już przy minusach jesteśmy – o ile elementy erpegowe mają swoje wady (ale ogólnie nie są złe), to już architektury interfejsu znieść się nie da. Od dawna nie widziałem równie niewygodnego i nieprzejrzystego ekranu ekwipunku, jak właśnie w Skyrim. Zamiast przejrzystego okienka, w którym moglibyśmy sobie wszystko posortować (jak w Morrowindzie), tutaj poczęstowano nas idiotyczną listą przedmiotów. Aby dokopać się do eliksiru zdrowia, musimy przekopać się przez kilka pomniejszych menusów – a jak wiadomo, nic nie zabija radości z walki równie dobrze, jak nudne klikanie po ikonkach. W pewnym stopniu sytuację ratuje zakładka „ulubione”, gdzie możemy wrzucić najczęściej używane przedmioty, jest to jednak rozwiązanie prowizoryczne i zdecydowanie niezadowalające.
Podsumowując około-erpegową warstwę gry, muszę podkreślić – ten, wydawałoby się, zasadniczy element produkcji wykonano nienajgorzej, jednak zdecydowanie bez rewelacji. Nie jest to co prawda poziom gier z drugiej albo i trzeciej półki, jednak od tytułu walczącego o miano RPG roku moglibyśmy spodziewać się czegoś więcej. Możliwość wykonywania niektórych zadań na kilka sposobów oraz przyjemny crafting to nie wszystko – potrzebna jest jeszcze otoczka i dobrze napisane dialogi, które dodadzą całości mistrzowskiego szlifu. O ile więc samo wykonywanie zadań sprawia pewną radość, to jednak nie jest to doznanie, o którym pamiętałbym w długie, zimowe wieczory.
Do zobaczenia wkrótce!
Skyrim to zabawa, która nigdy się nie kończy – w tym nie różni się od poprzednich części serii The Elder Scrolls. Ogrom stawianych przed graczem wyzwań, mnogość zadań i wielkość świata sprawiają, że po tak krótkim czasie obcowania z grą nie potrafię jeszcze ostatecznie jej ocenić. Pierwsze doznanie było całkiem zadowalające, jednak nie tak, jak możnaby się tego spodziewać. Urzekający świat gry, niesamowicie efektowny i przyjemny system walki oraz dobrze przemyślana mechanika to zdecydowanie najlepsze elementy produkcji – tego można już być pewnym. O tym jednak, na ile dużymi wadami są uproszczenia i pomniejsze potknięcia, dowiem się zapewne po dłuższym czasie obcowania z grą. Bogactwo rozgrywki jest bowiem tak ogromne, że z pewnością zostanę jeszcze nieraz zaskoczony. Pytanie tylko – negatywnie, czy pozytywnie?