Black Ops: James Bond QTE FTW! - fsm - 24 listopada 2011

Black Ops: James Bond QTE FTW!

O Call of Duty: Black Ops napisano w zasadzie wszystko, co się dało - wszak od premiery minął ponad rok. Mi "udało się" zagrać dopiero teraz, choć patrząc na technologiczny postęp serii gra mogła pojawić się zarówno wczoraj, jak i 2 lata temu. Ale nie będę jakoś strasznie narzekał, bo Black Ops złą grą na pewno nie jest. Jest to gra typu Call of Duty. Idealnym jej przykładem, bo z wojennym FPS-em seria ma chyba coraz mniej wspólnego.

Ocenę widzicie obok, ale nie zostanie ona wliczona do ogólnej, systemowej oceny gry z jednego powodu - trybu multiplayer nie tykam i jedyne, co mogę ocenić to kampania dla jednego gracza (uwaga - BĘDĄ SPOJLERY!), która dla wielu stanowi jedynie dodatek do zabawy z kolegami. A zatem, podobała mi się kampania Black Ops? Tak. TAK! Nie. Może być. TAAAK! No ok, fajna była.

7 godzin z małym hakiem zajęło mi przejście opowieści i po jej ukończeniu skojarzenia pojawiły się dwa - James Bond i "I see dead people". Choć miejscami historia przypomina "klasyczne" Modern Warfare z mnóstwem żołnierzy, wybuchami, frontalnymi atakami i całą tą wojenną zawieruchą, to w połowie jest to niewiarygodna opowieść o tajnych podwójnych agentach, praniu i programowaniu mózgu, podwodnych instalacjach i widzeniu zmarłych. Na plus należy zaliczyć właśnie ten drugi aspekt - dosyć nietuzinkowa jest fabuła i mimo w zasadzie stuprocentowej przewidywalności (kto w pewnym momencie nie zorientował się, że Reznow jest projekcją zaprogramowanego przez Rosjan umysłu Masona, ten oglądał za mało filmów :P) może się podobać. Szczególnie zaś podobały mi się dokładnie 4 elementy:

  • dwuczłonowa misja z kierowaniem ludźmi z pokładu Blackbirda i wcielaniem się w tychże ludzi,
  • pokazanie jednej z ostatnich misji z dwóch perspektyw: Masona i Hudsona,
  • moment, gdy Mason odkrył, gdzie znajduje się stacja nadawcza, a Hudson założył swoje ciemne okulary w rytm krótkiego gitarowego riffu > awesome,
  • ostatnia scenka: wygraliśmy i oto na ekranie widać cały tabun lotniskowców, łodzi, samolotów, żołnierzy, a do tego amerykańska flaga i zachód słońca > totally awesome!

Ale, jak to w Call of Duty, skryptów cała masa, które częściej denerwują, niż się podobają. Wiem, że na tym polega seria, ale jednak okazjonalnie rzuciłem mięsem w kierunku mego niczemu nie winnego monitora. Za mała swoboda działania, oszukane sterowanie pojazdami (szczególnie helikopterem), denerwujące niewidzialne linie odpalające przeciwników/blokujące przeciwników. Przeciwników, którzy byli idiotami, nawiasem mówiąc. Ale tego chyba uniknąć sie nie da. Dobrze chociaż, że mimo wieku, technologia na ekranie wyglądała nieźle i chodziła bez zarzutu w najwyższych ustawieniach. Mały plus za bonusowy tryb zombie, który stanowił dla mnie niespodziankę po napisach końcowych oraz Dead Ops Arcade. Postarali się chłopcy (i dziewczyny) z Treyarch.

Bawiłem się nieźle, ale chyba szybko zapomnę o Black Ops. Zauważam też, że tego typu model zabawy coraz mniej mnie kręci i najpewniej Modern Warfare 3 zupełnie sobie odpuszczę.

fsm
24 listopada 2011 - 09:56