Z każdym filmem Nicolas Cage wygląda coraz gorzej. Sytuacja jest o tyle zaskakująca, że za czeki otrzymane przy kręceniu dowolnej chałtury mógłby sobie wynająć najlepszego fryzjera świata, a także dietetyka oraz chirurga plastycznego. Na forum IMDB spotkałem się nawet ze stwierdzeniem, że za kilka lat nie będzie się on różnił od typowej, 50-letniej lesbijki ;) Cóż, z naturą nie wygramy. Cage zamiast łażenia po gabinetach lekarskich woli skupić się na aktorstwie, o ile można oczywiście tak nazwać jego ostatnie wyczyny. A trzeba przyznać, że formy nie może złapać już od od kilku lat. Trespass reputacji mu nie zwiększy na pewno, sam film również przepadnie bo jest zwyczajnie żenujący.
Obraz Joela Schumachera łamie niemalże każde przykazanie dobrego thrillera. Do samego pomysłu złodziejskiego napadu na prywatną posesję nic nie mam – to sytuacja wyjęta z życia, mogła zdarzyć się w każdym stanie USA. Jednakże istnieje jeszcze coś takiego jak realizm zachowań bohaterów, uzależniony oczywiście od realiów zaserwowanych przez reżysera. Trespass rozgrywa się w czasach współczesnych, więc mam prawo sądzić, że ten twór był robiony na serio. W tym przypadku otrzymałem tragiczną komedię pomyłek, w której teoretycznie uzbrojona po zęby, zamaskowana, a przede wszystkim liczniejsza grupa rzezimieszków daje się „ustawiać” spasionemu Cage'owi w okularach i po solarium oraz jego znudzonej żonie o twarzy Nicole Kidman. Jest to chyba jeden z najgorzej nakreślonych gangów jakie ostatnio widziałem w kinie.
Debilizm członków owej watahy przekracza jakiekolwiek unijne normy, a szczytem szczytów jest...zdjęcie przez nich kominiarek oraz innych gadżetów utrudniających identyfikację. W domu bogatego biznesmena, naszpikowanego monitoringiem jest to na pewno fantastyczne rozwiązanie, godne pochwały. Idąc dalej – na szefa mianowano kompletnego imbecyla, który nie radzi sobie w typowo przestępczych czynnościach tj. zastraszanie. Facet posiada chropowaty głos, a w rzeczywistości jest miękką fają, którego największym osiągnięciem było zajumanie lizaka ze sklepu. Po drugie – tylko kretyn zabiera na akcję: a) drugiego kretyna, który może w każdej chwili „spalić” plan, oraz b) swoją zupełnie nieprzydatną raszplę, dla której łażenie na haju to sens życia. Serio ten gość myślał, że takim składem zdoła obrobić dom nieuzbrojonego, słabowidzącego, zgrywającego madafakę krawaciarza w osobie Cage'a?
Drugim, niesamowicie skiepszczonym elementem tej chały jest fabuła sypiąca twistami co 5 minut. Trespass w paru momentach zbliża się do poziomu telenoweli, gdzie bohaterowie patrzą na siebie wilkiem myśląc”zabiję sukę, bo zabiła mojego George'a!”. Order z grzyba (bynajmniej nie o muchomora tu chodzi) zdobywa reżyser Joel Schumacher za koszmarne wplecenie flashbacków, które są chyba po to, aby wydłużyć seans do wymęczonych 90 minut. Ogólnie schemat zaskakiwania widza jest tu megabanalny – jeżeli widzisz, że kobieta obściskuje się w oku kamery z jakimś mężczyzną to wiedz (by Natanek), że tak naprawdę tego nie robiła, a jedynie podeszła do chłopa aby wyczyścić mu koszulę (to przykład, żaden spojler). I tak jest w zasadzie do samego końca. Film ma szybkie tempo, ale porcjuje fakty jak żołnierz Czerwonego Krzyża paczki na Haiti. I zazwyczaj wychodzi wszystko na opak.
Historie rozgrywające się w jednej lokacji, na małej przestrzeni nie są częstym zjawiskiem. Trespass wpisuje się w ten gatunek, przy czym nie zapewnia nawet podstawowej dawki suspensu. To wyjątkowo kiepski obraz, który wypada blado zwłaszcza przy Budce telefonicznej tego samego reżysera, a jest to produkcja sprzed prawie 10 lat. Nicolas Cage stety kontynuuje czarną passę, choć on akurat na zastrzyk gotówki i nudę narzekać nie może. W przyszłym roku pojawią się przynajmniej 4 tytuły firmowane jego nazwiskiem.
OCENA 1,5/10
Ciekawostka dla ciekawych - Jest jeszcze jeden film o identycznym tytule, pochodzi z 1992 roku. Polecam, fajne kino.