Nie będę ukrywał, że seria Assassin’s Creed jest mi bliska. Nawet pomimo tego, że początki tej znajomości były nieco burzliwe. Do jedynki podchodziłem dwa razy, ale za to „dwójkę” i Brotherhood łyknąłem z niesłychaną przyjemnością i po zakończeniu każdej z nich wciąż było mi mało. Assassin’s Creed Revelations w pewnym sensie zaspokoiło mój głód. Na jak długo? Nie wiem. Wiem natomiast, że Revelations (i Embers) zamknęły historie zarówno Ezio, jak i Altaira w sposób idealny, a przy okazji zaserwowały to w akompaniamencie doskonale znanej i znakomicie wykonanej rozgrywki. Ale po kolei…
Zacznijmy może od oprawy audio-wizualnej, bo to ona pierwsza rzuca się w oczy i uszy. Grafika nigdy nie była problemem serii Assassin’s Creed. Każda kolejna odsłona cyklu sukcesywnie wyciska coraz więcej z silnika Anvil, więc i tym razem miłośnicy miłych widoczków nie zawiodą się. Zarówno główne tło spektaklu, czyli Konstantynopol, jak i podziemna grota w Kapadocji robią niezwykle pozytywne wrażenie. Ikoniczne miejsca Istambułu wyglądają imponująco. Najmilej z nich wszystkich będę wspominać Hagię Sofię oraz Arsenal. Co więcej, chyba po raz pierwszy w mojej przygodzie z serią Assassin’s Creed miałem wrażenie, że jest naprawdę kolorowo, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Barwy są wyraziste i nasycone, ale nie walą po oczach kiczowatością niczym transseksualna prostytutka na karnawale w Rio.
Muzykę można z powodzeniem podsumować dwoma słowami: Jesper Kyd. Ten pan najwyraźniej fizycznie nie może skomponować czegoś słabego. Oprawa muzyczna Revelations to jest bardzo baaaaardzo dobra. Na siłę mógłbym się przyczepić do tego, że utworów jest mniej, niż w poprzednich odsłonach i troszeczkę za mało było „bliskowschodnich rytmów”. Wcale bym się nie obraził, gdyby na ścieżce dźwiękowej z Revelations pojawił się utwór z pierwszej części. No, ale nie można mieć wszystkiego.
Rozgrywka – tutaj Ubisoft widocznie stawia na ewolucję i nawet w newsach poprzedzających premierę nie zapowiadano większych zmian w Revelations. Jedynym problemem, który miałem z tym aspektem był przesyt rzeczy, które możemy robić praktycznie zaraz po przypłynięciu do Konstantynopola. Zamiast powolne prezentacji kolejnych elementów, jesteśmy nimi wprost zalani. Chciałbym, aby następnym razem każdy rodzaj zadania, które możemy wykonać, był wprowadzany stopniowo. Co mamy nowego w rozgrywce? Po pierwsze - tryb tower defense, czyli obronę kryjówek asasynów przed zakusami templariuszy. Pomysł ciekawy, jednak wykonanie nie było bezbłędne. Ja rozumiem, że twórcy chcieli się pochwalić, że fajnie to może wyglądać na tym silniku itd.. Niemniej jednak, przez ukazanie tego trybu z dziwnej perspektywy rozgrywka jest nieczytelna i chaotyczna. Gdyby tylko twórcy ukazali go „z góry” (lub umożliwili pełną swobodę kierowania kamerą), to byłoby dużo lepiej, ciekawiej i przyjemniej dla graczy.
Bomby uważam za bardzo interesujący dodatek. Wprowadzają one sporo możliwości, jeśli chodzi o planowanie kolejnych misji i sposoby ukończenia ich. Multum skorupek, rodzajów prochu i dodatkowych efektów daje spore pole do popisu dla domorosłych pirotechników. Co ciekawe, podkładanie min od razu skojarzyło mi się z serią Metal Gear Solid i Snake’iem przyklejającym C4 do ścian (me gusta ;P). Hookblade natomiast wprowadza kilka nowych możliwości przemieszczania się po mieście (tyrolki i szybsze wspinanie się). Jest to bardzo miły dodatek i mam nadzieję, że pojawi się w następnej odsłonie. Logiczno-zręcznościowa mini gierka wewnątrz Animusa była całkiem przyjemna. Zdaję sobie sprawę, że miała ona służyć wyższym celom, niż sprawdzanie naszych palców i szarych komórek. Mogę więc z czystym sumieniem rzecz, że sprawdziła się w swojej roli dobrze.
Wielu recenzentów wytykało, że (pozornie) główny wątek fabularny jest słaby. Ja byłbym skłonny stwierdzić, że walka o tron po starzejącym się sułtanie jest raczej historią poboczną, która stoi obok głównego dania AC Revelations, czyli zwieńczenia podróży Ezio, Altaira i… Desmonda. Nie mogę jednak bronić historii Suleimana, jego ojca i wujka, gdyż jest to rzeczywiście średnich lotów intryga. Co więcej, pogoń za ostatnim złym, który pojawia się praktycznie znikąd przywodzi mi na myśl gry z serii Final Fantasy, gdzie finałowego bossa często poznawaliśmy dopiero w trakcie bitwy z nim. Zabrakło mi również klimatu teorii spiskowych z „dwójki” i Brotherhooda (rozwiązywania zagadek Subject 16). Szkoda, bo z wirtualną reprezentacją Clay'a w na wyspie można było coś podziałać w tę stronę. Brakło czasu czy chęci? Trudno powiedzieć. Niemniej jednak, właściwe zakończenie dwóch najważniejszych w tej grze historii zostało przeprowadzone idealnie i nie zmieniłbym tam nic. Czy jest ono w stanie kogoś wzruszyć? Nie wiem. Ja dostełem to, czego oczekiwałem + 20% gratis.
Assassin’s Creed Revelations jest grą bardzo dobrą. Pomimo początkowego lekkiego zagubienia, bawiłem się z tym tytułem świetnie i każdemu gorąco polecam wirtualną podróż do XVI-wiecznego Konstantynopola. Przed rozpoczęciem zabawy nie miałem jednak żadnych złudzeń, że nowa odsłona będzie czymś rewolucyjnym w kwestii rozgrywki. Oczekiwałem natomiast solidności wykonania i garści nowych pomysłów. Dodatkowe punkty do oceny końcowej lecą za mistrzowską, pod względem klimatu, końcówkę.
Zdaję sobie sprawę, że mój odbiór najnowszego produktu studia Ubisoft jest lekko spaczony przez to, że jestem fanem cyklu Assassin’s Creed. Dlatego też, „zwykli gracze” mogą sobie odjąć od oceny końcowej te 5 punkcików.
PS. Multiplayera nie ruszałem i nie wiem, jak on się sprawuje. Zawsze z resztą uważałem, że gra wieloosobowa w Assassin’s Creed Revelations jest zbędnym dodatkiem, niczym dosypywanie cukru do kawy 3w1. Jeśli ktoś jednak to lubi i ganianie po dachach z innymi ludźmi sprawia mu przyjemność - proszę bardzo.