Kilka lat temu z naprawą sprzętu komputerowego nie miałem większego problemu. W moim pokoju stał klasyczny midi-tower, którego rozkręcałem przynajmniej raz w tygodniu, a to żeby kable wymienić, a to wyczyścić, a to po prostu popatrzeć - miałem naprawdę bajeranckie diody i wielkie miedziane radiatory, chociaż nigdy nawet nie overclockowałem staruszka :) Laptopy nie były tak popularne jak obecnie, nie wspominając o praktycznie pomijalnej reprezentacji wśród graczy, do których i ja się przecież zaliczałem. Obecnie kupując przenośny sprzęt za trzy tysiące złotych możemy już spokojnie na nim pograć. I ja w końcu się w taki zaopatrzyłem, inwestując nieco gotówki w mid-endowy laptop ASUSa. Dziś ta firma doczeka się z mojej strony recenzji swojego serwisu gwarancyjnego.
Co sprawiło, że musiałem sprzęt odesłać? Niestety po pewnym czasie od zakupu laptop zaczął się nagrzewać i zauważalnie zwalniać, czasami nawet uniemożliwiając pracę. Długo nie rozmyślając nad tematem, nabrałem przekonania, że zepsuł się wentylator, a całość wymaga prawdopodobnie czyszczenia. Jednak, o zgrozo! Przecież tego nie idzie otworzyć samemu bez utraty gwarancji. Powstrzymując zapędy majsterkowiczowskie postanowiłem grzecznie odesłać sprzęt do serwisu.
Niestety na drodze do upragnionej naprawy klienta czeka wiele przeciwności losu. Po pierwsze ASUSowi nie wystarczył fakt podania numeru seryjnego komputera, koniecznie musiałem dostarczyć też kopię dowodu zakupu. Poczułem się jakby ktoś mnie traktował jak złodzieja. Przecież ASUS dobrze wie kiedy ten komputer został wyprodukowany, zastępczo przecież można by liczyć gwarancję od tego momentu. Ten wymóg ma na celu chyba wyłącznie odstraszenie potencjalnych interesantów, którzy w poszukiwaniu papierów sprzed kilkunastu miesięcy postanawiają za drobną naprawę w końcu zapłacić lokalnemu panu Waldkowi z osiedlowego serwisu.
Sam nie mogłem znaleźć tej cholernej faktury przez kilka dni. W końcu dowiedziałem się, że sprzedawca na żądanie musi wysłać mi duplikat. Napisałem do sklepu w którym kupiłem komputer, poczekałem kilka dni i viola, w skrzynce pocztowej wylądował magiczny papierek. Tydzień zmarnowany.
Piątkowym popołudniem wypełniłem więc formularz zgłoszeniowy. Wpisałem numer seryjny, opisałem problem, itd, itd. Tutaj pierwsza sprawa. ASUS nie zapewnia żadnego pakowania sprzętu. Może trochę za dużo wymagam, ale pamiętam, że kiedyś odsyłając laptopa Hewlett Packard kurier wpadł do mnie ze specjalnym kartonem z zabezpieczeniami anywstrząsowymi. Da się? Da się. Lista wymagań dotyczących wysyłki jest w ogóle dosyć długa i nie brzmi zbyt przyjaźnie. W szczególności urzekł mnie ten fragment: "W przypadku napraw nieobjętych gwarancją, a w szczególności stwierdzenia uszkodzenia z winy klienta (np. uszkodzenie mechaniczne, zalanie, przepięcie elektryczne) kosztami transportu zostanie obciążona osoba zgłaszająca i wysyłająca sprzęt.". Niby wszystko w porządku, ale chyba od tych kosztów wysyłki, nawet gdyby faktycznie sprzęt został uszkodzony z winy właściciela, ASUS chyba nie zbankrutuje.
Jedziemy dalej, bo teraz zaczyna się najlepsze. W poniedziałek o godzinie 12:23 dostaję od pracownika ASUS takiego maila:
"Szanowny Kliencie
Proszę wykonać aktualizacje biosu i przeczyścić sprężonym powietrzem powinno pomóc."
Oczy wyszły mi na wierzch. Mam sam otworzyć sprzęt (skąd podejrzenie, że umiem to w ogóle zrobić, że mam odpowiedni sprzęt, wreszcie, że mi się w ogóle chce?!) wart trzy tysiące złotych i przeczyścić sobie go sprężonym powietrzem? I to napisano mi w odpowiedzi na zgłoszenie dokonane przez specjalny formularz? Kliencie radź se sam. Ciekawe co by było, gdybym faktycznie otworzył komputer, zerwał plombę gwarancyjną i go wyczyścił.
Odpisałem o 12:59, tłumacząc, że nie zrobię tego, bo nie wiem jak, nie mam kwalifikacji i wreszcie nie mam sprzętu. Dopiero następnego dnia, o godzinie 15:29 dostałem informację o przyjęciu zgłoszenia serwisowego i utworzeniu listu przewozowego. Kurier przyjechał do mnie więc dopiero w środę, ale wtedy akurat tak mi wypadło, że nie mogłem siedzieć w domu i na niego czekać - dorwałem go dopiero dnia następnego. Zgłoszenie wysłałem w ubiegły piątek. Komputer był w serwisie dokładnie tydzień później.
No ludzie, czy to jest poważne? Przecież to jest moje narzędzie pracy, nie mogę go trzymać w pudełku i mieć nadzieję, że łaskawie ktoś mi w końcu przyjmie go na naprawę gwarancyjną. Moim skromnym zdaniem producent powienien mieć w wypadku tego typu sprzętu maksymalnie 48 godzin na odebranie komputera, naprawę i dostarczenie go z powrotem. Taką politykę stosuje np. DELL w niektórych swoich produktach.
Komputer wysłano do mnie we wtorek, otrzymałem go dzisiaj. Wszystko to ciągnęło się zdecydowanie za długo. Płacąc za sprzęt równowartość prawie całej jednej średniej pensji krajowej spodziewałem się czegoś więcej.
Odnośnie samej naprawy, to też mam jedno małe zastrzeżenie. Co prawda głównym powodem wysłania komputera była awaria systemu chłodzącego (wymieniono wiatrak), to do pudełka włożyłem karteczkę z zapytaniem, czy dało by radę też spojrzeć na klawiaturę, bo szwankuje mi przycisk "Up Arrow". Jak się okazało - nie dało się. Dla kontrastu przywołam przykład MSI do którego wysyłałem kiedyś netbooka. Zdaje się, że tam było coś z zasilaczem. Chociaż nawet nie wspomniałem o tym słowa, to serwisanci zamocowali mi nowe gumki na których stoi sprzęt (stare pogubiły się przy okazji wielokrotnego zrzucania komputera na ziemię). Można? Można.
Reasumując. Niby naprawiono co było do naprawienia, jednak wszystko odbyło się w warunkach umiarkowanie komfortowych. Zastanawia mnie czy większość klientów nie zwraca uwagi na takie rzeczy, czy może tylko mi się "w dupie od tego dobrobytu poprzewracało" i chcę, żeby się na mnie dmuchało i chuchało, skoro jestem "panem klientem". ASUS na mnie nie nachuchał, a szkoda, bo doceniam profesjonalną obsługę klienta. Następnym razem kupię laptopa innej firmy.
Jeżeli podoba Ci się mój materiał to będę moje ego będzie Ci wdzięczne, jeżeli polubisz mój profil na Facebooku, albo na Twitterze. Wrzucam tam sporo rzeczy, które nie pojawiają się na Gameplay'u, albo pojawiają się ze sporym opóźnieniem.