Recepta była prosta. Jednego z najsolidniejszych aktorów ostatnich dwóch dekad umieścić w zimnym klimacie, dać mu broń, cięte teksty, mało znanych wspólników, a po drugiej stronie barykady ustawić watahę wygłodniałych wilków, które zgodnie ze swoim prymitywnym instynktem rozpoczną krwawą jatkę na własnym terytorium. I tak zrodziło się Przetrwanie (ang. The Grey) – nowy film mało znanego (kto oglądał NARC, przyznać się) Joe Carnahana. Carnahan zaciągnął na mroźny plan zdjęciowy w Kanadzie Liama Neesona, którego poznał przy okazji kinowej wersji Drużyny A. Obaj skrzyżowali swoje talenty ponownie i nie da się ukryć – udało im się stworzyć film bardzo dobry. Przetrwanie śmiało mogę zakwalifikować do jednej z większych niespodzianek ostatnich miesięcy.
Na wstępie przyznam, że każdą produkcję z Neesonem w roli głównej łykam w ciemno. To aktor o wyjątkowo twardzielskiej urodzie i jeszcze bardziej twardzielskim akcencie. Pomimo upływających lat (za kilka miesięcy stuknie mu 60-tka) bije od niego coraz większą charyzmą, nie boi się brać coraz bardziej wymagających siły fizycznej ról. Przetrwanie to na pewno jeden z najtrudniejszych etapów w jego karierze. Liam (a idąc na przeciw poprawności napiszę – Lajam) wciela się tu w Ottwaya, który pracuje jako profesjonalny myśliwy na zlecenie jednej z podbiegunowych rafinerii chroniąc nocą pracowników przed atakiem nieprzyjaznej zwierzyny. Po zrealizowaniu kontraktu postanawia wrócić do Stanów, wsiada wraz z grupą roboli do samolotu i...rozbija się nad Alaską. W ciągu kilku godzin sen o spokojnym powrocie do żony zamienia się w surwiwalowy koszmar i walkę o życie.
Obraz Carnahana charakteryzuje się surowym, lodowatym wręcz klimatem. Jeżeli cenicie sobie historie, w którym bohaterowie żyją „ponieważ” a nie „pomimo” to The Grey na 100% trafi w wasze oczekiwania (w tym miejscu spuszczę zasłonę milczenia na koszmarnie przetuningowany zwiastun). Ekipie dowodzonej przez Lajama nie pozostawiono alternatywnych dróg i wentylu bezpieczeństwa, a każda sekunda wydaję się być na wagę złota. Atmosferę wszechobecnej beznadziejności definiuje nakręcona z niezwykłą precyzją katastrofa samolotowa i jej późniejsze konsekwencje (czyt. jęki konających ofiar). Potem jest jeszcze lepiej, ale z racji tego, że film co i rusz zaskakuje akcją i realizacyjnymi trikami nie będę zdradzał ani rozwinięcia, ani tym bardziej zakończenia. Choć może dodam, że dawno nie widziałem tak sycącego, aczkolwiek niepokojącego epilogu.
Chyba największym sukcesem Przetrwania jest bardzo dobre tempo, które pomimo ubogich, mało atrakcyjnych lokacji nie usypia i potrafi zwiększyć ciśnienie w poszczególnych fragmentach. Jest to jednak tytuł, który wykorzystuje jednostajne środowisko do maksimum (niczym The Thing), skupia się na człowieczeństwie oraz relacjach i atakuje krwią, sadyzmem, flakami wtedy kiedy trzeba. Carnahanowi udało się te elementy wyważyć niemalże perfekcyjnie. Jeżeli miałbym się doszukać jakichkolwiek rys na tym diamencie to wskazałbym na dziwne (bo liryczne) wstawki związane z wizjami Ottwaya, ale jest to jak najbardziej rzecz do przełknięcia.
Przetrwanie jest surwiwalem pierwszej klasy, świetnie wyreżyserowanym dramatem z pełnokrwistymi bohaterami, nieźle budowanym napięciem oraz pięknym zakończeniem. Po zapowiedziach nie wierzyłem, że ten projekt wypali, ale efekt końcowy jest wręcz morderczy i godny polecenia.
OCENA 8,5/10
Na zachętę daję inspirujący OST ;)