20%. Na tyle amerykańscy krytycy „wycenili” najnowszy film Xaviera Gensa pt. The Divide w popularnym serwisie RottenTomatoes. Jak dla mnie – jest to bardzo krzywdząca ocena, podparta raczej dotychczasowym dorobkiem reżysera (słaby Hitman i jeszcze słabsze Frontieres, za które został znienawidzony w swojej rodzinnej Francji). Nie jest to może jeden z najlepszych thrillerów wszech czasów, ale na pewno nie można przejść obok niego obojętnie. No i co najważniejsze, jest to absolutne „must see” dla wszystkich falloutomaniaków, którzy w swojej biblioteczce trzymają takie asy jak Miracle Mile, A boy and his dog, Day After czy Threads.
The Divide najłatwiej określić jako studium psychologii grupy ocalałych po atomowej zagładzie. Historia rozpoczyna się od trzęsienia i widoku grzyba na horyzoncie. Spanikowany tłum ucieka ze swoich mieszkań, szuka schronienia, wielu cywilów ginie, a Ci, którzy zdołali uratować swoje życie, schronili się w piwnicy należącej do dozorcy budynku. Gens rusza z kopyta i nie pozwala się nudzić, a brak konkretnego wstępu zostaje wynagrodzony ekspozycją bohaterów przez kolejne kilkanaście minut. Od razu dodam, że ekipa została dobrana tak, aby punktów zapalnych nie brakowało i jest to założenie całkowicie słuszne – można to wszak zrzucić na karb losu, apokalipsa nie segreguje ludzi na dobrych i złych, tylko żywych i martwych.
9 osób, które znajduje schronienie jest przekrojem społecznym klasy średniej w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jest matka z córką i nieciekawą przeszłością, są bracia o przeciwstawnych poglądach. Nie brakuje ponadto czarnoskórego (aby zachować pełną poprawność) robotnika, młodej narkomanki i jej dobrego chłopaka, punkowca i przede wszystkim wspomnianego dozorcy, czyli strażaka z 9/11, który przemijający czas umila sobie cygarem. Gens zrezygnował z dokooptowania jakiegoś garniturowca, maklera czy biznesmena. Zresztą byłoby to niewskazane, skoro piwnica znajduje się pod budynkiem w jakiejś przeciętnej dzielnicy Nowego Jorku.
Na pytanie ile w tym wszystkim postapokalipsy, a ile psychologicznego thrillera odpowiem wymijająco – nie jest to Fallout, ani żadna walka o przetrwanie wśród ruin miasta. The Divide budzi bardzo mocne skojarzenia z niemieckim Das Experiment, przy czym zachowuje wszystkie niezbędne środki podkreślające beznadziejność sytuacji (ograniczone żarcie, brak wody do utrzymywania higieny osobistej). Ludzie po pewnym czasie przeistaczają się w bestie, wykazują się prymitywnymi instynktami, są zagrożeniem dla siebie samych. Niektórym odwala bardzo szybko, znajdą się też tacy, którzy nie cofną się przed niczym, aby zdobyć kolejną puszkę konserwy.
W ruch idzie przemoc, siekiery, ale również podupadające zdrowie i morale. Nie do końca szczelne drzwi wywołują chorobę popromienną u niektórych mieszkańców, a monotonne otoczenie doprowadza niektórych do szaleństwa. W tym momencie wkracza charakterystyczny motyw, widoczny w każdym filmie Gensa. Mowa o naturalizmie, który przewija się nie tylko w scenografii, ale również zachowaniu bohaterów. Atmosfera jest niesamowicie szorstka, zasyfiona, brudu jest co niemiara, trup ściele się gęsto. Bohaterowie poza jednym (bluźnierczym na dodatek) wyjątkiem nie odwołują się do elementów religijnych, zdają sobie sprawę, że w piwnicy mogą liczyć wyłącznie na siebie. Nie ufają nikomu, a do wszelkich pomysłów tymczasowego przywódcy odnoszą się krytycznie. To wszystko powoduje, że The Divide jest bardzo mocnym obrazem, poruszającym ciekawe tematy behawiorystyczne.
Jako miłośnik kina lat 80-tych niezmiernie cieszę się, że Xavier Gens odkurzył Michaela Biehna do roli dozorcy. Z gościa kipi niesamowity kult, a sposób dykcji, zachowania i niektóre teksty w jego wykonaniu po prostu masakrują. Jedyną wadą tej postaci jest drugoplanowość w ostatnich 45 minutach. Z niezrozumiałych powodów reżyser przywiązał Biehna do krzesła i zakneblował. Chodzącego dynamitu nie powinno się tak traktować i uważam, że Francuz zdecydowanie pokpił sprawę. Istniała wszak realna szansa na fantastyczny konflikt o władzę między nim, a młodym Joshem (świetny Milo Ventimiglia!), ale nie udało się tego odpowiednio zaognić. The Divide wymaga również solidnego przemontowania. W obecnej postaci obraz Gensa jest trochę za długi (120 minut), a fabule zdarzają się przestoje.
Reasumując, ocena amerykańskich krytyków wydaje mi się mocno przesadzona. The Divide wstrzykuje do gatunku filmów postapo trochę świeżości, wykłada na tacy to, co w innych tytułach było skrzętnie pomijane. Jest to swój sposób unikalne, bardzo ciekawe, ale jednocześnie mocne doświadczenie, które wywołuje skrajne emocje. Wielka szkoda, że tak fajny materiał omija nasz kraj szerokim łukiem, a i w Stanach dobija się do szerokiej dystrybucji chyba po raz trzeci (film miał swoją właściwą premierę w marcu zeszłego roku, ale został zdjęty z repertuaru).
+ Biehn, Ventimiglia koszą aktorsko film po całości
+ wykonanie
+ odpowiednia dawka grzyba atomowego, pyłu i promieniowania
+ trzymająca w napięciu fabuła
+ zakończenie
+ realizm zachowań
- długość
- mięczak w obsadzie
OCENA 8/10
Ciekawostka dla ciekawych - po seansie warto zajrzec na Google i poszukać fot pokazujących aktorów w różnych etapach transformacji.