Mass Effect 3 na chłodno. Miało być tak pięknie a wyszło... i tak nieźle - sathorn - 18 kwietnia 2012

Mass Effect 3 na chłodno. Miało być tak pięknie, a wyszło... i tak nieźle

Skończyłem Mass Effect 3. Ochłonąłem, przetrafiłem wszystko, przemyślałem. Doszedłem do pewnym wniosków, które chcę teraz wyłożyć. W wielkim skrócie dzieło BioWare określić moża słowami - "było warto, ale...".

Uwaga! Tekst przesiąknięty jest spoilerami. Jeżeli jesteś spojlerofobem, to nie czytaj dalej! To nie jest recenzja, a raczej opis moich przeżyć w Mass Effect 3, wraz z odniesieniami do poprzednich części.

Najpierw trochę o moim ulubionych momentach w grze.

Mass Effect 3 jest niemal idealnym space opera. Od pierwszych chwil praktycznie bombardowani jesteśmy epickimi scenami. Dziecko ginące w promie, przejśladujące nas później w snach, to naprawdę silne uderzenie. Pierwsze pół godziny wywołało u mnie pierwszy opad szczęki, chociaż wolałbym, gdybyśmy w tych pierwszych minutach brali udział w kilku potycznach wraz z siłami obronnymi Ziemi. To trochę podejrzane, że niby wszędzie są jednostki stawiające opór, ale my nie trafiamy praktycznie na żadne.

Później akcja na chwilę zwalnia – teraz bowiem zaczyna się okres, który nazywałbym „rozpoznaniem terenu”. Poświęciłem nieco czasu orientując się w sytuacji w galaktyce, powoli zacząłem zabierać się też do zbierania sojuszników, jednak głównie wyczuwałem wtedy nastroje na Cytadeli. Radość płynąca z zanurzania się w świat wykreowany przez BioWare wciąż jest ogromna. Nie wiem czy w świecie gier wideo istnieje uniwersum, którego spójność i sposób prezenacji można do tego porównać. Przyznam, że nic nie przychodzi mi do głowy.

Akcja nieco zwalnia, ponieważ zadanie pogodzenia ze sobą krogan i turian trochę się dłużyło, przez moment zawiało nawet lekko nudą, jednak ostateczna misja na Tuchance, podczas wykonywania której ginie Mordin wywołała u mnie drugi opad szczęki. Praktycznie idealny pacing i widowiskowość, połączona z doskonałą pracą kamery. Majstersztyk.

Kolejnym momentem, który muszę koniecznie wspomnieć, jest misja z gethami i quarianami. Osobiście wybrałem wariant, w którym postanowiłem zapewnić maszynom samoświadomość. Moim zdaniem, jest to najlepsza, ale to NAJLEPSZA, scena w historii gier wideo. Flota gethów zaczyna ścierać quarian w drobny mak, przez radio słyszymy rozpaczliwe wołania o pomoc. Na naszych oczach ginie cała rasa. Tali popełnia samobójstwo, a mi autentycznie szklą się oczy. Ciężko mnie wzruszyć, a szczególnie rzadko zdarza się to w grach wideo, a jednak. Niesamowite. Ta scena jest moim zdaniem Omaha Beach z Medal of Honor tej generacji. Chciałbym, żeby takich właśnie emocji dostarczała mi elektroniczna rozrywka.

Niestety muszę teraz nieco ponarzekać. Postaci drugoplanowe są równie żywe i fantastycznie wykreowane jak w poprzednich częściach, ale uważam, że nasza drużyna mogła by być większa. Praktycznie cały czas, niezależnie od tego, jacy przeciwnicy czekali mnie w danej misji, brałem ze sobą Garrusa i EDI, ewentualnie Liarę. Zabrakło mi różnorodności i kolorytu drużyny z Mass Effect 2.

Sam gameplay przeszedł moim zdaniem niewielką zmianę na dobre. Podoba mi się większa dynamika, częściowa regeneracja zdrowia, możliwość wskrzeszania naszych towarzyszy bez zużywania apteczek i rozwój bohatera. Same walki po pewnym czasie stają się jednak zbyt schematyczne. Zabrakło mi kilku przeciwników specjalnych, których spotykalibyśmy tylko raz, góra kilka razy w trakcie gry jak. np. matka Benezja, Saren czy Ludzki Żniwiarz. Ostatnia potyczka to zalew ogromnych ilości przeciwników, w tym chorej ilości wielkich, szarżujących Brutali, wspieranych przez zmutowane asari. Meh.

Teraz o największym zawodzie Mass Effect 3. Zakończenie. Nie zrozumcie mnie źle – podobało mi się. Pierwsze minuty po przejściu gry nie mogłem wyjść z podziwu. Teoria indoktrynacji natomiast zrobiła mi z mózgu zupełną wodę i jeżeli jest prawdą, to scenarzyści w BioWare powinni dostać cholerny medal. To jednak powinno być JEDNO z kilku zakończeń.

Z serią Mass Effect niebywale związałem się emocjonalnie. Przy żadnej innej serii nie spędziłem tylu godzin, nie licząc może multi w grach Blizzard. Spędziłem przynajmniej sto godzin z okładem sterując postacią Sheparda, starając się dokonywać możliwie najlepszych wyborów, maksując punkty charyzmy, żeby odblokować kolejne możliwości. W trzeciej części z ostrożnością podchodziłem do ostatecznej konfrontacji, chcąc najpierw zdobyć jak najlepszą pozycję do ataku.

Okazuje się, że to wszystko na darmo, ponieważ zakończenia są trzy i każde z nich jest możliwe do odblokowania w ostatniej chwili, niezależnie od naszych poprzednich poczynań. Nasze decyzje z poprzednich części wpływać mogą częściowo na środek gry, nie mają jednak wpływu na właściwe zakończenie.

Nosz cholera jasna, BIOWAREEEEEEEE! Jeżeli ktoś z firmy mnie czyta, to wiedzcie, że nie robi się takich rzeczy fanom. Zaostrzyliście nasze apetyty ponad miarę, na własne życzenie. Skoro już rozhuśtaliście machinę do takich rozmiarów, to musicie stanąć na wysokości zadania i nawet gdyby produkcja nad zrobieniem kilkunastu obiecanych zakończeń miała przedłużyć okres oczekiwania i  koszta, to uwierzcie mi, było by to tego warte!

Mieliście szansę na stworzenie czegoś niesamowitego. Sagi, która sprawiła by, że wszystkie inne gry wypadały by w porównaniu do Waszego tworu blado. Zamiast tego poszliście na łatwiznę i pozostawiliście niesmak.

Nie sądzę, żeby  planowane DLC coś diametralnie zmieniło. Mam nadzieję, że się mylę, a Mass Effect 3 stanie się godnym zakończeniem trylogii, która sprawiła, że zacząłem myśleć o grach wideo w innych kategoriach.

Pozdrawiam Garrusa, moje pierwszego wirtualnego przyjaciela i Tali, moją pierwszą wirtualną kochankę, nad której śmiercią prawie uroniłem łzę. Tych przeżyć nie odbierze mi nawet najbardziej spartolone zakończenie.

Jeżeli podoba Ci się mój materiał to będę Ci wdzięczny, jeżeli polubisz mój profil na Facebooku, albo zafolołujesz mnie na Twitterze. Wrzucam tam sporo rzeczy, które nie pojawiają się na Gameplay'u, albo pojawiają się ze sporym opóźnieniem. Jeżeli masz ochotę na coś innego, to obczaj też mojego prywatnego bloga (treści przeznaczone dla osób dorosłych i kumatych).

sathorn
18 kwietnia 2012 - 15:58