Nieraz idąc do kina pragniemy ucieczki w świat marzeń, chcemy przeżyć niezapomnianą przygodę, pływać na dalekomorskich statkach, unosić się w powietrzu, podziwiać piękne krajobrazy, przekraczać granice umysłu, czasu i przestrzeni i przez kilka magicznych chwil odetchnąć pełną piersią i móc nareszcie cieszyć się życiem. Czasem szukamy jednak czegoś zgoła odmiennego i gdy gasną światła oczekujemy jedynie prawdy, nieraz gorszącej, lepkiej od niewygodnych faktów, pozbawionej zbędnych ozdobników i scenariuszowych upiększeń.
Kino oferuje nam dziś bogactwo gatunkowe zdolne sprostać tym różnorodnym wymaganiom. Stojąc długo przed rozświetlonym neonami repertuarem wahamy się i nieraz zmieniamy zdanie. Co tym razem? Może świat pełen magii? A może horror, pościgi, dokument, komedia lub dramat? Gdy odpowiemy już sobie na to niewypowiedziane na głos pytanie odnajdujemy się w tłumie publiki pragnącej, podobnie jak my, trafić na ten właściwy seans. Siadając w ciemnej sali kinowej wśród innych widzów, chcemy po prostu przeżywać. Pragniemy śmiać się i płakać, współczuć, żałować, wybaczać, ale i nienawidzić. Szukamy miłości, pożądania, ale i odtrącenia. Pragniemy czuć i smakować życie…
Powyższa myśl, trącąca nieco banałem, uzmysławia jednakowoż, że bardzo często olśniewają nas te filmy, które smakują raz słodko a raz gorzko, raz pikantnie a raz kwaśno. Obrazy odzwierciedlające różnorodność doświadczeń, jakie niesie ze sobą życie. Zapytacie zapewne gdzie szukać filmów zdolnych doprowadzić nas na skraj emocjonalnych uniesień? Zapraszam, na krótką wycieczkę po tytułach nowszych i starszych, w których smutek przeplata się ze śmiechem a samotność trzyma się za ręce z przyjaźnią.
It's hard enough to write a good drama, it's much harder to write a good comedy,
and it's hardest of all to write a drama with comedy. Which is what life is.*
Jack Lemmon
*Bardzo trudno napisać dobry dramat, znacznie trudniej napisać świetną komedię, ale najtrudniej ze wszystkich jest napisać komedio-dramat. Czyli sztukę taką jak życie.
Nietykalni
Jeśli zastanowić się nad samą ideą komediodramatu okazuje się, że rysuje się ona iście groteskowo. Chodzi wszak o to by śmiać się z nieszczęśliwych wydarzeń, z niedoli, czasem z ułomności. Jakże napisać taką historię nie przekraczając granic dobrego smaku. Jak pokazać smutną codzienność z uśmiechem na ustach? Jack Lemmon miał wiele racji twierdząc, że stworzenie dobrego komediodramatu jest sztuką niezwykle trudną. Wymaga ona nie tylko niezwykłej wrażliwości, ale często także umiejętności igrania z ogniem. Materia dramatu jest w tym przypadku niczym rozżarzone węgle, które należy umiejętnie i stopniowo podlewać komedią tak, aby powstałe w tym procesie opary nie przesłonił nam całości i nie zniekształciły sensu.
Nieczęsto zdarza mi się oglądać filmy zdolne sprostać tym wymaganiom, choć jeśli przyjrzeć się liście ulubionych filmów ludzkości, z pewnością wiele z nich będzie spełniała opisane we wstępie kryterium różnorodności. Wycieczkę po słodko-gorzkich seansach zaczynamy od mojego najnowszego kinowego olśnienia – filmu Nietykalni (Intouchables) w reżyserii Oliviera Nakache i Erica Toledano, który zafundował mi jedną z najpiękniejszych emocjonalnych podróży ostatnich lat.
Scenariusz filmu opowiada historię dwóch mężczyzn, pochodzących z kompletnie różnych światów, różniących się stylem bycia, poglądami i upodobaniami. Driss to młody mieszkaniec francuskich przedmieść molochów. Nie do końca zasymilowany obcokrajowiec, bez pracy, na zasiłku socjalnym. Kochający muzykę lekkoduch bez referencji, wykształcenia, wiedzy i obycia w wielkim świecie. Philippe jest bogatym kolekcjonerem dzieł sztuki, posiada willę, kilka samochodów, prywatny odrzutowiec i tuzin personelu. Jak to w życiu bywa, pieniądze szczęścia nie dają, dlatego też Philippe szuka kogoś, kto pomoże mu się uporać z uciążliwą codziennością człowieka sparaliżowanego, ale przede wszystkim pozwoli przypomnieć sobie, jak to jest być szczęśliwym.
Byłoby wielkim błędem opowiadać w tym miejscu fabułę Nietykalnych i przytaczać kolejne żarty i zabiegi narracyjne. Mogłaby to bowiem pozbawić potencjalnego widza przyjemności płynącej z samodzielnego odkrywania tej historii. Pozostanę zatem przy ogólnej idei, a ta jest w przypadku francuskiego filmu piękna i rozbrajająco prosta. Nakache i Toledano odważyli się bowiem opowiedzieć o losach ludzi, którzy mimo dzielących ich różnic potrafią się zaprzyjaźnić, czerpać od siebie nawzajem. Pozornie odmienni, odnajdują w codziennych spotkaniach kolejne łączące ich nici podobnego losu, zbieżnych doświadczeń. Choć słuchają innej muzyki, podziwiają inne dzieła sztuki i inaczej zaczynają każdy dzień – łączy ich potrzeba przyjemności cielesnej i duchowej, pragnienie bycia kochanym, bycia szczęśliwym. Każdy z osobna, samotnie doświadcza klęski i niemocy. Razem stają się nietykalni…
Jeśli macie wrażenie, że jak na razie ta historia nie brzmi jak materiał na filmowe olśnienie wiedzcie, że po kilku dniach intensywnego myślenia o tym obrazie dochodzę do wniosku, że magia Nietykalnych jest naprawdę trudna do uchwycenia. Można oczywiście upatrywać przyczyn takiego stanu rzeczy w dobrej realizacji poszczególnych elementów filmowego rzemiosła: w dyskretnej pracy kamery, w urzekającej, fortepianowej muzyce Ludovico Einaudi, która unosi narrację na wyższy poziom. Są jednak w tym filmie elementy, których magnetyzmu nie jestem w stanie do końca wytłumaczyć.
Zwykle mało wyrafinowany humor mnie odrzuca i irytuje. Tutaj, w wykonaniu nagrodzonego Cezarem Omara Sy urzeka prawdziwością, nie pozwala ani na chwilę przestać się śmiać. Inne produkcje ocierają się o kicz pokazując miłość platoniczną i strach przed odrzuceniem. W Nietykalnych kibicowałam bez wytchnienia, cieszyłam się i bałam razem z bohaterami. Historia o zderzeniu prostolinijności Drissa z pragmatyzmem Philippe i opowieść o tej niezwykłej przyjaźni budzi w widzu tak wielkie pokłady empatii, że wcale nie dziwi nas gdy czytamy, że scenariusz oparty został na faktach. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, bo to nie biograficzność tej opowieści sprawia, że płaczemy na przemian: ze śmiechu i ze wzruszenia.
…i inne filmowe olśnienia
Szczerze mówiąc nie pamiętam, kiedy ostatnio zdarzyło mi się w kinie podobne doświadczenie (musiało to być bardzo dawno) i to właśnie ten fakt sprawił, że postanowiłam zamienić recenzję w refleksję nad jakością komediodramatu jako gatunku filmowego i przy okazji przypomnieć sobie i Wam kilka znakomitych produkcji, które podobnie jak Nietykalni, potrafią zafundować więcej niż tylko jeden odcień emocji.
Pamiętacie zapewne Forresta Gumpa? Facet potrafił wypić na raz skrzynkę Doctora Peppera, wypiąć się do prezydenta tyłkiem i występować w mundurze armii USA na wiecu pacyfistycznym. Umiał też świetnie grać w ping-ponga, szybko biegać i mimo niskiej inteligencji (którą można wziąć w nawias), potrafił dokonać rzeczy niezwykłych. Słynna jest dziś kwestia, którą grający głownego bohatera w filmie Hanks wypowiada czekając na autobus: „Moja mama mawiała, że życie jest jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz co wyciągniesz.” Zakończenie powieści o Forreście to chyba jedna z bardziej zapadających w pamięci scen filmowych.
Pozostając na gruncie amerykańskim warto też wspomnieć Good Morning, Vietnam ze znakomitym Robinem Williamsem w roli głównej. Historia o radiowcu, który w warunkach toczącej się wojny w Wietnamie stara się prowadzić pełne wigoru, radości i przepełnione energetyczną muzyką audycje, jest w rzeczywistości opowieścią o zderzeniu z bezwzględną biurokratyczną machiną wojskową i zatwardziałymi tradycjonalistami. Warto przy tym pamiętać, że film w momencie powstania był jednym z wielu głosów w sprawie wojny, także ze względu na wątki dotyczące cenzury i relacji międzykulturowych.
Tym sposobem pozostając w tematyce wojennej przenosimy się na Stary Kontynent, a konkretnie do Włoch. To tam w 1997 roku Roberto Benigni nakręcił film Życie jest piękne (La Vita è bella), będący jednym z najlepszych komediodramatów w historii kina. Obraz zdobył w sumie ponad 20 nagród na międzynarodowych festiwalach w tym Oskara za najlepszy film nieanglojęzyczny, muzykę i główną rolę męską. A o czym jest to opowieść? A no właśnie, rzecz w tym, że twórcy porwali się na temat zakazany, nawet dziś bolesny i niewygodny. Część oburzonych do tej pory zastanawia się jak to możliwe, aby ktokolwiek śmiał się z Holokaustu. Dla kogoś, kto obejrzał film oczywistym staje się jednak, że nie to jest istotą obrazu Benigniego a scenariusz, obierając sobie za tło zagładę Żydów tak naprawdę opowiada historię znacznie bardziej uniwersalną. Słyszałam od kogoś, że dzisiejsza młodzież nie rozumie tego filmu i jego prawdziwego przesłania. Nie sądzę jednak żeby zasadne było wiązanie wrażliwości filmowej tylko i wyłącznie z wiekiem, dlatego też polecam sprawdzić samemu czy ta produkcja do was przemawia.
Na koniec nieco nowsza produkcja z 2006 roku – To właśnie Anglia (This is England). W reżyserii Shane Meadows. Opowieść o wakacyjnym dorastaniu w Anglii z początku lat osiemdziesiątych, o wkraczaniu w świat dorosłych dziewczyn, modnych fryzur, ciuchów i rzeczywistości zbuntowanych skinheadów. Dziecięca sielanka i „bujanie się” ze starszymi kolegami niepostrzeżenie zmienia się w dramat, narastający w rytm przejmującej muzyki Ludovico Einaudi.
Tym oto sposobem dobrnęliście do końca moich wspominek i okołofilmowych refleksji po obejrzeniu Nietykalnych. Gwoli wyjaśnienia – nie starłam się w tym tekście stworzyć listy najlepszych filmów zawierających w sobie pierwiastek komedii i dramatu, ani też udowadniać, że jest to najpełniejszy gatunek filmowy. Moją religią w kinie jest różnorodność i dlatego zachęcam do dyskusji i podawania własnych propozycji słodko-gorzkiego repertuaru…