Iron Sky - recenzja - Czarny - 29 kwietnia 2012

Iron Sky - recenzja

Ponad siedemdziesiąt lat minęło od momentu, w którym III Rzesza wysłała swoich kolonistów na ciemną stronę księżyca. Zbudowawszy tam bazę, aryjscy osadnicy postanowili skupić wszystkie swoje wysiłki na jednym tylko celu – zemście. W 2018 roku powracają na Ziemię, by zaprowadzić swoje porządki. Czy ludzkość ma jakiekolwiek szanse w starciu z nazistowskim Meteoro-Blitzkriegiem? Czy Iron Sky okazał się być prawdziwym Wunderwaffe? Wróciwszy z kina, mam już gotową odpowiedź.

Na film czekałem od dobrych czterech lat – czyli od momentu, w którym zobaczyłem pierwszy zwiastun. Armia kosmicznych żołnierzy SS maszerujących w rytm muzyki Laibacha, nazistowska baza w kształcie swastyki, aktorzy mówiący z niemieckim akcentem i zapowiedź gigantycznej inwazji – cóż, to robiło wrażenie. Śledząc kolejne zwiastuny, nabierałem coraz większego apetytu: okazało się bowiem, że twórcom (amatorskiego!) filmu udało się pozyskać kilku całkiem niezłych aktorów, a efekty specjalne były naprawdę imponujące. Odliczałem więc dni do premiery, oczekując na powrót III Rzeszy.

Wizyta w kinie zupełnie mnie zaskoczyła. Przede wszystkim – Iron Sky jest zupełnie innym filmem, niż się spodziewałem. O ile ujawnione wcześniej materiały pokazywały głównie sceny batalistyczne, broń i eksplozje, o tyle film jako całość prezentuje się zupełnie inaczej. Walka zajmuje mniej niż 20% całości (która trwa około półtorej godziny), a dużo więcej uwagi poświęcono dialogom i elementom humorystycznym. Nie ulega wątpliwości, że Iron Sky jest komedią – i to w najlepszym stylu. Oznacza to, że widz śmieje się w momentach przewidzianych przez twórców, a nie z powodu zażenowania (to spory ewenement jak na dzisiejsze kino!). Trzeba równocześnie przyznać, że humor sam w sobie reprezentuje nierówny poziom – od naprawdę kapitalnych nawiązań do filmowego Upadku, poprzez bardzo zabawne (i niepoprawne politycznie!) nabijanie się z USA, aż do nieco (niestety!) zawstydzających dialogów między Renate a Jamesem. Zaznaczyć warto, że ilość i różnorodność gagów jest naprawdę imponująca, dzięki czemu seans spędza się przyjemnie, rechocząc niemal bez przerwy. Ilość absurdu wylewającego się z ekranu sama w sobie potrafi powalić. Czy da się nie uśmiechnąć na widok nazistowskich zeppelinów lecących w kosmosie i trzymających na linkach wielkie meteory? Albo nie zaśmiać się przy scenie, w której prawdziwe Wunderwaffe – statek kosmiczny Götterdämmerung, zostaje podłączony do iPada? Jak zareagować w momencie, w którym Murzyn zostanie przekształcony w Aryjczyka dzięki wybielaczowi? Cóż, odpowiedzią są wybuchy śmiechu, którymi publiczność eksplodowała praktycznie przez cały seans, a okrzyk „co ja oglądam!?” rozlegający się po mojej prawicy niech będzie tylko wisienką na torcie.

Odejdźmy na chwilę od treści filmu i skupmy się na otoczce. Jak Iron Sky prezentuje się od strony wizualnej? Zaskakująco dobrze! Sceny batalistyczne są bardzo przekonujące i emocjonujące, efekty specjalne robią ogromne wrażenie (lepsze niż wiele hollywoodzkich superprodukcji!), a projekty statków i mundurów są naprawdę klimatyczne. W oczy rzuca się interesująca, bardzo diesel punkowa stylistyka całości, przez co seans stanowi całkiem ciekawe doznanie estetyczne. Wszystko to jest podkreślane poprzez patetyczną muzykę – głównie przeróbki Wagnera, chociaż nie brakuje też nowocześniejszych kompozycji. Ogółem warstwa audio-wizualna stoi na naprawdę wysokim poziomie, przez co nie tylko nie przeszkadza w oglądaniu filmu, ale wręcz go wzbogaca. Za ten element należą się twórcom wielkie brawa.

Mniej zachwycająca jest niestety gra aktorska oraz niektóre elementy scenariusza. Postaci wykreowane w filmie można zasadniczo podzielić na te, które są bardzo przekonujące (widać, że aktorzy dobrze się bawili) oraz takie, na które widz reaguje ziewnięciem. Na szczęście tych pierwszych jest dużo więcej, przez co ogólne doznanie jest raczej pozytywne. Nieco bardziej rażą niestety niedociągnięcia w samym scenariuszu. Chociaż całość jest skonstruowana wokół absurdalnej idei (naziści na księżycu!?), to sam ten pomysł jest jeszcze na swój sposób logiczny i uzasadniony fabularnie – niestety, są sceny, których logika nie ima się zupełnie. Oczywistym jest jednak, że te swoiste dziury w ciągu przyczynowo-skutkowym wynikają z humorystycznego charakteru filmu. Niektóre żarty podważają po prostu sensowność pewnych wydarzeń.

Iron Sky jako całość prezentuje się wspaniale. Spora doza dystansu (tak do siebie, jak i historii czy współczesności), ciekawe poczucie humoru, kapitalna oprawa i stylistyka – to tylko część zalet filmu. Niewielkie potknięcia nie są w stanie zaburzyć pozytywnego odbioru filmu, który jest po prostu bardzo dobry. Chociaż otrzymałem w kinie produkt zupełnie inny, niż oczekiwałem, to jednak nie mogę powiedzieć, że jestem niezadowolony. Wręcz przeciwnie – bezczelne naśmiewanie się z USA, połączone z absurdalną koncepcją księżycowego nazizmu i serią pomniejszych żartów i nawiązań (w tym do Wing Commandera!) – oto kombinacja doskonała. Polecam więc film z czystym sercem – bijącym w rytm marszu księżycowych szturmowców!

Ocena: 8/10

Czarny
29 kwietnia 2012 - 12:22