Definicja końca - Grins - 25 czerwca 2012

Definicja końca

Definicja końca – dlaczego oglądamy seriale? cz. 1

Większość z nas, Polaków – internautów zna definicję słowa serial. W najkrótszym i zarazem najprostszym rozumowaniu to taki film, który jest podzielony na odcinki. Choć większość seriali trwa dłużej niż zwykły, pojedynczy film. Prawdopodobnie każda osoba, która kiedykolwiek włączyła telewizor natknęła się na jakiś serial – czy to komediowy, kryminalny, dokumentalny itd. Pewnie mało kto zastanawiał się dlaczego decydujemy się na pozostanie z serią, na kontynuowanie przygód wraz z bohaterami. Odpowiedź jest trudniejsza niż się wydaje.

Moje pierwsze wspomnienie związane z serialami? – serial animowany „Dragon Ball”, który był emitowany pierwsze na kanale RTL7, który później został zastąpiony przez stację TVN. Pamiętam wyczekiwanie na każdy odcinek, choć byłem młody wiedziałem co oglądam. W końcu do dzieci dociera najwięcej przekazu z kolorowych produkcji. Wtedy świat był całkiem inny, nic nie było tak realistyczne jak jest teraz.

Ostatnie pożegnanie z serią Dragon Ball

Jednak już w młodej głowie rodzi się potrzeba przywiązania. Przywiązujemy się na ogół do rzeczy, do ludzi, do pieniędzy oraz do innych, wyższych potrzeb. W serialach pojawiają się bohaterowie, wprowadzani na zasadzie kontrastu, jedni dobrzy, drudzy źli. My przywiązywaliśmy się do tych dobrych. Każda przygoda, każda porażka i zwycięstwo bohaterów animowanych była dla nas przeżyciem wewnętrznym. Wniosek jest jeden -  producenci, reżyserzy, scenarzyści i ludzie odpowiedzialni za losy postaci kochanych przez miliony mają władzę absolutną. Trzymają w dłoniach nasze serca i myśli. To właśnie inni ludzie, dokładnie tacy jak my, powodują że możemy płakać przed telewizorem, monitorem lub w kinie. Możemy przeżywać chwile tryumfu wraz z bohaterami. Niestety nic nie jest takie proste. Coś się zaczyna i coś się kończy. Moment, w którym spotykamy się z zakończeniem jest momentem decydującym dla oceny dzieła w naszej głowie. Ostatnie spojrzenie na postać, ostatnia przygoda bohatera. Gorzej gdy umiera, wtedy tracimy coś więcej niż przyjaciela. Stajemy oko w oko ze smutną prawdą końca. Rodzi się przekonanie, że serial jest życiem, a widzowie powietrzem. 

Wraz z dorastaniem pojawiają się nowe potrzeby. Jeżeli chodzi o seriale to te animowane zastępujemy seriami z prawdziwymi aktorami. W tym miejscu nawiążę do serialu „Dr House”, który był emitowany przez ostatnich kilka lat w TVP, TVN i AXN. Bezwątpienia dzieło David’a Shore’a można nazwać arcydziełem teraźniejszej sztuki. Dlaczego tak wiele osób pokochało ten serial? Tu odpowiedź jest prosta – ze względu na sposób bycia Gregory’ego House’a. Postać niebywale cyniczna, egoistyczna, arogancka, niekiedy chamska i prostacka. Można by użyć wielu określeń negatywnych aby opisać charakter głównego bohatera. Jednak na samym końcu wiązanki minusów jest słowo, które powoduje, że minusy stają się plusami. Chodzi o słowo geniusz. Niewątpliwie tytułowy House jaki by nie był jest geniuszem medycyny. 

Wszyscy kłamią, bez wyjątków

Zasada jest prosta – stworzyć bohatera, którego pokochają miliony, następnie nadać mu cechy skrajne. W przypadku House’a to cechy negatywne. Do tego pasuję dodać idealny świat otaczający postać. Idealny do tego stopnia, że korzysta z niego każdy, tylko nie osoba, która powinna. Następnym krokiem jest wyniszczanie. Wszystko upada na dno, bohater którego kochamy staję się pływającym wrakiem, przynoszącym ogromne pieniądze, który czeka na zatonięcie. Choć bardzo chcemy uratować ten wrak to nie mamy na to wpływu. Oglądalność jest wynikiem zmian zachodzących w serialu. Dr Gregory House powoli zamyka się w swoim kręgu uzależnienia. Każdy pojedynczy widz wie, że doprowadzi go to do śmierci. Oglądalność rośnie, a co za tym idzie zmiany następują, niemoc w naszych głowach narasta. Widzimy smutne wzloty i tragiczne upadki. To wszystko skupia się na przywiązanie. Decydujące momenty są okraszone wielkimi porażkami, przeżywamy wszystko podwójnie. [SPOILER] Choć twórcy serialu powinni (w moim uznaniu) zakończyć wszystko w momencie, gdy House’a już z nami nie było to nie jestem zawiedziony końcówką. Genialnym zwieńczeniem ośmioletniej przygody byłoby pozostawienie widza w rozpaczy – gdy Hugh Laurie decyduję się na poprawę, jest już za późno, umiera. Byłoby to odzwierciedleniem dramatu bohatera, a co za tym idzie dramatem widzów. Konkluzja jest jedna. Dramat bohatera jest najlepszym sposobem na przyciągnięcie widzów. Nie ma sensu tworzyć seriali, w których główni bohaterowie są perfekcyjni (chyba, że mówimy o serialu komediowym).

W takim przypadku widzowie doszukują się drugiego dna. Po obejrzeniu każdego kolejnego odcinka nie pozostają bez niczego. Ostatecznie można stwierdzić, że seriale zmuszają do zastanawiania się nad sensem egzystencji. 

cdn.



Grins
25 czerwca 2012 - 23:09