Definicja braku końca - Grins - 13 lipca 2012

Definicja braku końca

W pierwszej części definicji końca przeanalizowałem seriale, które spotkały się już z końcem. Dzięki charakterystycznym cechom pozostaną w mojej pamięci przez bardzo długi czas. W tym odcinku chciałbym napisać kilka słów o serialach, które nie znalazły jeszcze zwieńczenia, a być może powinny. Zapraszam.

Pierwszy serial to produkcja wyświetlana na kanale Comedy Central – „Jak poznałem waszą matkę”. Jeden z lepszych, o ile nie najlepszych seriali komediowych, które kiedykolwiek oglądałem. Głównym bohaterem jest Ted – dwudziestokilkuletni mężczyzna szukający szczęścia w miłości. Początek ma jednak miejsce w przyszłości, w roku 2030, gdy wspomniany Ted zapragnął opowiedzieć swoim dzieciom o tym jak poznał ich matkę. Jak na bohatera dobrej komedii, to opis wyżej raczej odpycha niż zachęca. Jednak nie można dać się zwieść pozorom. Już przez blisko 8 lat, głównemu bohaterowi towarzyszy paczka znakomitych przyjaciół. Cała piątka tworzy wspaniale współgrającą grupę, która przechodzi przez genialnie wyreżyserowane przygody. Ted, Marshall, Lily, Robin i Barney – imiona, które wywołują uśmiech na twarzy. W komedii chodzi o to by rozbawić widza, w dobrej komedii o to by rozbawić widza i przywiązać go na stałe. I takim serialem jest popularny HIMYM. Pojawia się tylko jedno pytanie, kiedy w końcu widzowie i dzieci Teda poznają tytułową matkę? Odcinki, a zarazem sezony zaczęły się nawarstwiać, producenci odbiegli trochę od głównego wątku. Josh Radnor zaczął opowiadać historie, które być może śmieszą i bawią do łez, ale jednak nie zapowiadają bliskiego końca.

Źródło: www.comedycentral.pl

Już od paru lat widzowie zastanawiają się czy ciągłe kontynuowanie przygód jest dobrym pomysłem. Rozmyślenia te mają sens ponieważ (w mojej opinii) pierwsze sezony były kwintesencją komedii, te ostatnie już niekoniecznie. Wraz z kontynuowaniem cierpią bohaterowie, którzy w naszych sercach zawsze pozostaną tacy jak w swoich najlepszych ujęciach. Chyba najbardziej charakterystyczną postacią, rozpoznawalną przez wszystkich jest Barney Stinson – w tej roli Neil Patrick Harris. To właśnie na niego czekam i spoglądam podczas każdych następnych odcinków. Aktor, magik – a w końcu doskonały aktor. Mało kto nie zna powiedzenia „Suit Up!”, „It’s gonna be legen – wait for it – dary!” czy „Chalange Accepted” . W życiu prywatnym przyznał się do odmiennej orientacji seksualnej, w serialu gra kobieciarza, który mógłby rywalizować o miano najlepszego, zaliczającego mężczyznę na Ziemi. To co różni Neil’a od innych aktorów to fakt, iż potrafi oddzielić życie prywatne od zawodowego. Przyznam szczerze, że czasem jestem załamany, gdy widzę nieudolne postacie w wydawałoby się dobrych filmach. Wcześniej napisałem, że cierpią bohaterowie – i to prawda. Wystarczy spojrzeć na Barneya, który w pierwszych sezonach był podrywaczem, nie było dla niego wyzwania, którego by się nie podjął. Teraz to postać, która przeszła wewnętrzną przemianę – pragnie założyć rodzinę, zakochuje się w kobietach (wcześniej było to nierealne), a nawet oświadcza się im. Reasumując – kiedyś każdy odcinek w sezonie był olśniewający, teraz znajdzie się może kilka takich wisienek na torcie. Mimo wszystko i bez względu na bieg wydarzeń, te scenę zapamiętam do końca życia:

Drugi serial to coś czego jeszcze w historii kina i telewizji nie było. Dexter pojawił się w 2006 roku, był emitowany na kanale TVN, bodajże AXN, a aktualnie można oglądać przygoda policyjnego psychopaty-mordercy na kanale 13thstreet. Głównym bohaterem jest Dexter Morgan – pracownik laboratorium policyjnego. Poza uczciwym i przepisowym życiem, Dexter lubi zabijać. To jego hobby, misja, a może wewnętrzny przymus. Jest prawdziwą sprawiedliwością – tam gdzie kończy się moc prawa, zaczyna się Dexter. Nie trzeba być wnikliwym odbiorcą, żeby zauważyć, że Dex jest socjopatą. Jeżeli to słowo ma w ogóle pozytywne znaczenie to ma ono zastosowanie w przypadku naszego bohatera. To kolejny serial, który jest tworzony przez bohaterów, a nie na odwrót. Wszystko obraca się wokół jednej postaci. Obsada jest bardzo zgrana, tworzy niewątpliwie kolektyw, który funkcjonuje znakomicie. Nasz ulubiony morderca żyje wg kodeksu, jedynego prawa, które uważa za słuszne. „Kodeks Harry’ego” to coś co prowadzi go przez życie pełne przygód.

Źródło: www.sezon.s3.amazonaws.com

Dlaczego więc umieściłem Dextera w tym cyklu wpisów? A dlatego, że nieubłaganie zbliża się koniec. Wszystkich śledzących losy dobrego zabójcy dobiegła wiadomość o rychłym końcu. Do finiszu pozostały tylko dwa sezony. Dokładnie za 24 odcinki dowiemy się jak zakończy się ta fantastyczna przygoda. Magia serialu polega na tym, że każdy oddzielny sezon ma swój główny wątek i jego się trzyma. Nie bez powodu pojawiają się również wątki poboczne, które w normalnym serialu tworzyłyby tylko słabej jakości tło dla pierwszego planu. W Dexterze jest inaczej. Wątki poboczne są bardzo ciekawe, nie irytują, a wręcz przeciwnie – zachęcają do oglądania. Dexter to wyjątkowa produkcja, która nie zamierzała się rozkręcać. Od razu zaczęło się od mocnego wejścia w świat. Pierwszy sezon zaaplikował nam dawkę porządnego thrillera, a jednocześnie dramatu. Nie musieliśmy czekać, aż wszystko nabierze kolorów i znaczenia. Nie musieliśmy przechodzić przez masę nudnych odcinków, żeby ujrzeć scenę, na której całość będzie bazować. Dexter bazuje na każdej scenie. Podsumowując – Dexter to serial, z którym nie chciałbym się tak szybko rozstawać. Przeszło sześć sezonów minęło jak z bicza strzelił. Do nieudanych, wg mnie, można zaliczyć sezon trzeci oraz piąty. Niby coś się w nich działo, ale jednak nie na tyle, żeby mogło rywalizować z fantastyczną resztą. Być może jest to jakiś pomysł na wypromowanie marki. I być może, gdy oglądniemy ostatni odcinek poczujemy się spełnieni, a może nie do końca.

Jak poznałem waszą matkę oraz Dexter to seriale, które powinny dobiegać końca i niekoniecznie. Każdy z nas wykreuje sobie własną ocenę na temat  jednego i drugiego. Na pewno przed oceną należy oglądnąć choćby jeden odcinek. Tak czy tak to znakomite produkcje, które wytyczają być może nowe drogi dla swoich gatunkowych następców.

Grins
13 lipca 2012 - 22:44