John Carter - lepszy niż mowią - fsm - 9 sierpnia 2012

John Carter - lepszy, niż mowią

A dokładniej: lepszy niż mówi/pisze Cayack. On Johna Cartera zaliczył (ha) w kinie i w trzy de, ja odczekałem swoje i po skorzystaniu z biedronkowej promocji obejrzałem film Andrew Stantona w domowym zaciszu. I nie żałuję, bo John Carter jest dużo sympatyczniejszy, niż się wielu wydaje. 

Powyżej widzicie, jaki jest sympatyczny. Młody, umięśniony, dzielny, dziewczyny go lubią, kumpluje się z kosmitami... Idealny kandydat na herosa dla tabunów nastolatek i nastolatków. W tym momencie powinniście wyłapać niemal wszystko, co musicie wiedzieć o Johnie Carterze: jest to lekkie, przygodowe kino s-f przeznaczone głównie dla dosyć młodego widza. Na szczęście zostawiłem sobie jeszcze trochę do napisania.

Podstawowy zarzut formułowany przez wielu: to wszystko już było, jest trochę nie na miejscu. Dlaczego? Choć John Carter to produkcja z 2012 roku (pojawiła się więc ponad 2 lata po Avatarze i kilka dekad po Gwiezdnych Wojnach i Star Treku), to historia tego bohatera i wydarzeń, w ktorych bierze udział, ma równo 100 lat. Podstawa filmu - Księżniczka Marsa - to powieść Edgara Rice'a Burroughsa, który jeszcze przed pierwszą wojną światową wyboraził sobie życie na Marsie, obce cywilizacje, niezwykłe, latające pojazdy i inne cuda, które dzisiaj są dla nas standardem. Przed nim świat szerzej poznał w zasadzie tylko Wojnę światów H.G. Wellsa (obie książki były zresztą inspirowane pracami Percivala Lowella, astronoma, który wnikliwie studiował Marsa i spekulował na temat istnienia życia na czerwonej planecie). Innymi słowy - choć film jest świeży, to zawarte w nim pomysły pojawiły się zanim urodził się ojciec George'a Lucasa. Czy tego chcą, czy nie, wszyscy twórcy s-f w pewnym stopniu czerpią z Burroughsa. No ok, ale ja książek o przygodach Cartera nie czytałem, wielu z Was zapewne również nie... A zatem co można napisać o samym filmie?

Odpowiedzi od myślników, bo to łatwo się przyswaja :)

  • Fabularne założenia: weteran wojny secesyjnej, który stracił rodzinę, bo walczył dla/za kogoś trafiający do obcego świata to ciekawy punkt wyjścia, choć w żadnym miejscu nie rozwija skrzydeł w 100%.
  • Na miejscu jest też obowiązkowa przemiana herosa: nagle znalazł pasję, miłość i ochotę do walki (zaskoczenia zero, ale nie wyobrażam sobie, by 100 lat temu inaczej rozwiązano podobny motyw).
  • W nawiązaniu do powyższego: generalnie zaskoczenia w tym filmie brakuje, bo "to wszystko już było", ale historia rozwija się w dobrym tempie, jest w niej miejsce na uśmiech i kibicowanie bohaterowi (mimo tego, że z grubsza wiadomo, jak to się wszystko skończy), jest w niej aż za dużo miejsca na piękne widoki maści wszelakiej.
  • Podobać się musi strona techniczna: zielone ludki z Marsa (trzymetrowe, czterorękie humanoidy z kłami/rogami) wyglądają świetnie, marsjańskie latadła i "boska" niebieska technologia idealnie wpisują się w kreowany na ekranie obraz i wyglądają zaskakująco naturalnie.
  • Fantastyczna jest scena walki Cartera z przeważającą liczbą wrednych ufoludów gdzieś w połowie filmu, a jeszcze bardziej fantastyczny jest towarzysz dzielnego wojaka - odrzutowy, marsjański pies. Za samego stwora dodaję pół punkta do oceny.
Za tego stwora.
  • Film był ewidentnie zaplanowany jako część większej całości, co najbardziej widać w ostatnich minutach produkcji, ale sequela pewnie już nie doczekamy. Szkoda - mogłaby z tego powstać całkiem solidna kinowa seria.
  • JC jest zrobiony bardzo dobrze, ale tego ogromnego budżetu, który pogrążył Disneya, nie widać. Nie pisałbym o tym w ogóle, gdyby nie przechwalki producentów i wycieranie twarzy tymi 250 milionami dolarów. W ostatecznym rozrachunku produkcja się zwrociła (280 baniek na całym świecie) nie udało się pokryć kosztów produkcji i promocji, jestem przy tym głęboko przekonany, że taki sam film dałoby się zrobić za dużo mniej (przykładowo: wszystkie ostatnie filmy Marvela były nieco - Avengers - lub zdecydowanie - Iron Man - tańsze od Cartera, a na pewno nie ustępowały mu rozmachem).
  • Podstawowy i w zasadzie jedyny poważny minus tego filmu to ten, że twórcy nie wybiegają poza utarte przez autora powieści ścieżki i nie błyszczą tak naprawdę w żadnym aspekcie. To jest jeden z najlepszych średnich filmów, jakie widziałem. Może gdyby powstał wcześniej (a plany stworzenia ekranizacji sięgają 1931 roku!), zdobyłby większe uznanie.

W efekcie John Carter zasługuje u mnie na ocenę 6+, ale dodaję bonus za odrzutowego psa. Zaiste powiadam - 7/10 za 19,99 zł to dobra okazja. Szkoda, że promocja już się skończyła.

PS Wytwórnia Asylum wyprzedziła Hollywood i swoją wersję książki wypuściła już w 2009 roku. Ktoś się odważył obejrzeć?

fsm
9 sierpnia 2012 - 18:29