Zabójca GTA czy kolejna byle jaka gra w miejsko-gangsterskich klimatach? Odpowiedź jak zwykle leży gdzieś pośrodku.
Na +
Świetny voice acting, ale to nie dziwi, bo w obsadzie jest kilka gwiazd (Emma Stone, Kelly Hu) i na tym aspekcie nie oszczędzano. Najlepiej wypada zdecydowanie główny bohater – Wei Shen, w którego wcielił się niejaki Will Yun Lee. Pochwały tyczą się jednak tylko postaci pierwszoplanowych. Pachołki proszące nas o przysługi wypadają na tym tle tragicznie.
Polskie tłumaczenie daje radę. Nie powiem, że jest lepsze od oryginału, bo ten zyskuje dzięki fajnemu połączeniu języków kantońskiego i angielskiego, ale tłumacze się postarali. Nie ugrzeczniali kwestii, a w paru miejscach dowalili takimi wiązankami, że wzbogaciłem swój słowniczek przekleństw.
Miasto. Hong Kong nie jest duży, ale nie jest też za mały. Jest wystarczający. Nie widziałem jeszcze wszystkiego, ale robi dobre wrażenie. Brakuje trochę charakterystycznych punktów, ale i tak jazda po nim nie nudzi i nie irytuje. W porównaniu do nudnej metropolii z serii Saint Row jest kapitalnie.
Sleeping Dogs to nie majstersztyk pod względem technicznym, ale może się podobać za sprawą designu i sztuczek w postaci oświetlenia czy palety barw. Nieźle wyglądają postacie. Z animacją jest trochę gorzej.
Ruch lewostronny. Potrzeba chwili, żeby się przyzwyczaić, ale po krótkiej adaptacji jazda po złej stronie jezdni przestaje być problemem, a staje się miłą odskocznią od reszty sandboksów. Od czasów The Getaway nie mieliśmy chyba okazji siedzieć za kierownicą po prawej stronie.
Grałem już jakieś cztery godziny i jeszcze nie miałem w dłoni pistoletu. Da się? Da się.
Małe, ale cieszy. Fajny patent z szybkim przełączaniem się miedzy markerami na mapie. Wystarczy kliknąć R3 (gram na PS3)
Balansowanie na granicy policjanta i gangstera. Za każdą misję zdobywamy punkty rozwoju kolejno dla policji, triady i siebie samego. Gra nagradza i karze za niemal wszystko, więc cały czas czujemy progres. To fajne uczucie.
Bałem się, że w radiu będzie przygrywać jakieś azjatyckie brzdęgolenie (bez urazy), ale jest dobrze. Kilka stacji do wyboru: alternatywa, elektronika, rap, jakiś indie rock. Każdy znajdzie coś dla siebie.
Na –
Poboczne misje są nudne i bez polotu. Obawiam się również, że zaczną się powtarzać i oleje je zupełnie.
Brak klimatu. Czegoś mi tu brakuje, ale do końca nie wiem czego. Nie czuje dreszczyku, jako kapuś w strukturach najgroźniejszej mafii świata. Możliwe jednak, że się to zmieni z postępami w grze. Poznałem dopiero same płotki.
Model jazdy. Spodziewałem się czegoś lepszego. Nie jest tak źle, jak w Saint Row: The Third, ale jazda samochodami nie sprawia przyjemność. Poślizgi to jakaś kpina. Dużo lepiej wypadają motocykle, które jak pisałem tutaj, preferuje w takich grach. Ale i tak jest daleko od ideału.
Najwyrazistszą postacią jest (póki co) Wei Shen. Jeśli szukacie plejady barwnych charakterów rodem z gier Rockstar, to się srogo zawiedziecie. Tak jak ja.
Gdzieś pośrodku
System walki. Dużo się tutaj bijemy i nie napawa mnie to optymizmem, bo gram dopiero parę godzin, a mordobicia już zdążyły mnie trochę znużyć. Jest całkiem fajnie, podobnie do Batmana, ale szybko staje się to przymusem, a nie dobrą zabawą. Fajnie wypada pozbywanie się oprychów przy pomocy elementów otoczenia, ale obawiam się, że autorzy wrzucili za mało wykończeń i widziałem już większość.
Misje głównego wątku to raczej sztampa, ale w żadnym razie nie są nudne czy męczące. Po prostu nie ma tu niczego, czego nie widzielibyśmy w innych sandboksach. Z czasem może się to zmieni, ale szczerze mówiąc wątpię.
To na razie tyle. Wstępny werdykt? Spodziewałem się po Sleeping Dogs więcej. Zobaczymy czy kolejne godziny w Hong Kongu zatrą takie sobie pierwsze wrażenie. Za parę dni powinienem grę skończyć, wrażenia spisać w formie pełnej recenzji i skonfrontować z dzisiejszym tekstem.
Stay tuned.