Dzisiejszy odcinek sponsoruje słowo „upał”. Nie sposób wyrazić tego jak bardzo mi przeszkadza, nie używając słów uchodzących za brzydkie. Ale ma też i swoje dobre strony. Zawdzięczam mu, bowiem możliwość oderwania się od pracy i udania się nad wielką wodę, aby celebrować lato w pełni, ciesząc się piękną opalenizną. I oddać się wspomnieniom. Szczególnie często wracam do momentu, gdy jeszcze prowadziłem własną firmę. Mniejsza o tym, czym się zajmowała. Nawet gdyby był to przemyt broni, nie zmieniłoby to faktu, iż również i tak zatrudniłbym grupę studentów. Tak zwany „młody, dynamiczny zespół”. Zajmowali się realizacją pewnych zadań, nad, którymi pieczę sprawował inny, „młody, dynamiczny”. Rzecz w tym, że spotykałem się z nimi raz w miesiącu, gdy potrzebny był mój podpis na umowie. Potrzebowała go w tym i Dominika. Ok, to story love. Prawdziwi mężczyźni mogą opuścić wpis, idźcie prężyć mięśnie gdzieś indziej. Dla całej reszty – to nietypowy story love. Po prostu czytajcie dalej.
Założyłem profil na facebooku tylko i wyłącznie z powodu firmy. Był mi potrzebny do założenia fanpage’a, ale zacząłem się w to wciągać, bo było to miłe odświeżenie od "Naszej klasy", która nagle stała się "passe". Wypełniając nudną biurówkę, postanowiłem zrobić sobie małą odskocznię w postaci niezobowiązującej zabawy. Na swój profil wrzuciłem swoją fotkę, otagowałem w pewnych punktach i dumny z siebie rzuciłem wyzwanie: znajdźcie wszystkie tagi. Nie znałem wtedy funkcjonalności tejże opcji, więc nie podejrzewałem, iż wszystkie są widoczne jak na dłoni. W owym okresie należała mi się jakaś nagroda za bystrość :) Możecie, więc się domyślić, że problemu Dominice to nie sprawiło. I padło pytanie o nagrodę. Słowa, które skierowały wszystko na tor, który miał zmienić jej życi (na przyszłość zastanówcie się dwa razy zanim je wypowiecie). Postanowiłem, że niech jej będzie, dostanie swoją nagrodę. Mówiła mi coś, że lubi kino, więc je właśnie zaproponowałem. Klasyczny manewr, prawda? Ano nie, nie miałem żadnych intencji z tym związanych. Nie wpadła mi w oko [bo, gdybym miał zapraszać każdą urodziwą damę, to bym się od nich nie opędził], wcale jej nie znałem [ok, kilka niezobowiązujących rozmów wiosny nie czyni] i nie czułem potrzeby zmiany tego stanu. Ona sama zaś uważała, że pewnie jestem już zaręczony z cytuję „wysoką blondynką”. Skąd jej to do głowy przyszło – nie wiem. Gustuję w brunetkach.
No, więc zgodziła się. Zaproponowałem następny dzień. Zaś z racji tego, że dystrybutor ściągnął zza wielkiej wody filmy, z których do obejrzenia z nią nadawała się tylko komedia romantyczna … to czysty przypadek. Zapłaciłem za nas obojga [owa nagroda], w czasie reklam wymieniliśmy jeszcze kilka zdań i zanurzyliśmy się w popcornie. Po fakcie chciała się zrewanżować, i prawdopodobnie lepiej poznać, więc udaliśmy się jeszcze do pobliskiego pubu. Ta sama Dominika, którą dotychczas miałem za roztrzepaną i wiecznie zabieganą studentkę, odkryłem na nowo. Jako dojrzałą, ogarniętą, z trafiającą w moje specyficzne poczucie humoru. Straciłem poczucie czasu, a do rzeczywistości sprowadził na sgospodarz, który rzekł, że musi już zamykać. Nie pozostało mi nic innego jak tylko ją odprowadzić, samemu pozostawiając z myślą: co się właśnie wydarzyło?
--
Nad ranem przesłałem jej wiadomość, w której zaproponowałem kolejne spotkanie. Jakkolwiek nie powinienem był tego robić, napisałem jej o moich intencjach wprost – zafascynowałem się jej osobą, chciałem poznać ją lepiej, zobaczyć, co z tego wyniknie. Nie nazywałem, ani nie traktowałem tego, jako randkę, choć była to kolacja we włoskiej knajpce i bliscy byliśmy zapalenia świec. Było mi mało, więc nazajutrz umówiłem kolejne spotkanie. Koktajl, kręgle, wypad do mieszkania [przyszliśmy zostawić płyty z szantami, które mi obiecała], karaoke. Wieczorem coś pękło, zaczęło się noszenie na rękach, wyznawanie sobie detali z życia, które na normalnej stopie koleżeństwa zostawilibyśmy dla siebie. Było już późno, odprowadziłem ją pod drzwi domu, ale nie potrafiliśmy się rozstać. Szukaliśmy byle pretekstu i bajdurzyliśmy o kompletnych głupotach, byleby te chwile przedłużyć. Rankiem wyznałem uczucie. I tak poszło, samo z siebie, dalej. Obojgu nie stała nam na przeszkodzie praca. Nie udałem się do własnej firmy, bo jako właściciel mogłem, a ona, z racji bycia jeszcze wtedy moim pracownikiem, nie udała się do swojej. Mieliśmy dzień dla wyłącznie dla siebie. It’s good to be boss :)
Więcej tekstów? Szukaj na justlife.com.pl