Według jednej z definicji ekonomia to nauka zajmująca się rozdziałem ograniczonych dóbr, z których każde może mieć różne zastosowania. U graczy dotyczy to przede wszystkim ściśle limitowanego budżetu przeznaczanego na elektroniczną rozrywkę. Abstrahując od zamożnych pasjonatów śmierdzących grosiwem dla większości z nas growe zakupy to odwieczne dylematy: ten, czy tamten tytuł? Świeżynka, czy kilka klasyków? Od razu po premierze, czy po obniżkach? Jak się okazuje, każda filozofia wydawania pieniędzy ma swoje wady i zalety, które należy przemyśleć na spokojnie, by osiągnąć największą korzyść – bo nie da się zjeść ciastka i mieć ciastko. Przy okazji zajmiemy się również sloganem „gry są za drogie”, niczym mantrę powtarzanym przez zwolenników torrentów czy inszych warezów.
Zacznijmy od kwestii fundamentalnej: gry to nie zima, która rokrocznie zaskakuje naszych drogowców. O zbliżających się premierach wiadomo przeważnie co najmniej kilka miesięcy naprzód, a czasem nawet lat. To wystarczy, by po trochu odłożyć wymaganą kwotę, a być może załapać się jeszcze na pre-order z opcjonalnymi bonusami. Jest to dobra strategia, czyniąca zakup lekkim dla kieszeni za sprawą rozłożenia w czasie na swoiste mini-ratki. Problem w tym, że mało kiedy marzymy o położeniu łapek tylko na jednym tytule, zwłaszcza w najgorętszym sezonie przedświątecznym, kiedy to debiutuje mnóstwo hitów, a każdy z nich aż się prosi, by go niezwłocznie przygarnąć.
Jeśli więc kupować świeżynki, to jakie najlepiej? Przede wszystkim – z dawna przez siebie wyczekiwane, o których wiadomo, że po prostu muszą się udać. Pędząc do sklepu w dniu premiery można niejednokrotnie zaoszczędzić kilkanaście złotych, ale moim zdaniem lepiej poczekać na pierwsze recenzje, gdyż te nie zawsze są już dostępne. Niekiedy pozwoli to również ochronić swoje nerwy przed frustracją – w dzisiejszych czasach, kiedy do coraz większej ilości gier wpycha się konieczność aktywacji online jest to szczególnie istotne. Wystarczy wspomnieć zawirowania wokół premiery Diablo III i kody błędów, które dziś już obrosły internetową legendą. Zresztą i na rodzimym poletku bywało nieciekawie, o czym przekonali się nabywcy edycji kolekcjonerskiej Wiedźmina 2. Nie popadajmy jednak w schizofrenię – na wspomniane tytuły ostrzyła sobie zęby masa ludzi. Te mniej popularne, pozbawione drakońskich zabezpieczeń z reguły nie niosą ze sobą takich problemów, analogicznie jak konsolowe.
Płynie z tego wniosek, że wędrówka wskazówek po tarczy zegara działa na korzyść gracza. Częstokroć obarczone różnymi błędami premierówki po kilku łatkach stają się w pełni grywalne, a i nie bez wartości jest spokojnie przeczekanie burzy związanej z przeciążonymi serwerami. W okresie najbliższych tygodni po debiucie obniżka to marzenie ściętej głowy - a przecież im mniej wyda gracz, tym lepiej, choć pomijam tutaj ekstremum, czyli sięgnięcie po pirata. Nie o to chodzi. Co zatem pozostaje? Zawsze można urwać kilkanaście złotych sięgając do serwisów aukcyjnych, a gdy trafi się dobra okazja, to i kilkadziesiąt. Najnowsze gry pojawiają się tam praktycznie od razu po ich wypuszczeniu na rynek i to nawet nie dlatego, że ktoś już je zdołał ukończyć – bywają nietrafionymi prezentami, wygranymi w konkursach bądź też kupiono je pod wpływem emocji, bez wzięcia poprawki na moc przerobową sprzętu. Niekiedy najatrakcyjniejsze oferty to gołe klucze aktywacyjne, czasem z dopiskiem o wymogu posiadania własnej kopii gry. Moim zdaniem lepiej w takich przypadkach powstrzymać się od licytacji, bowiem o ile ciągi znaków potrzebne do grania nie pochodzą o zaufanego sprzedawcy, zawsze istnieje ryzyko padnięcia ofiarą oszustwa. Poza tym sami wydawcy różnie te seriale traktują – kiedyś EA banowało pozyskane w ten sposób kody, głównie pochodzące zza naszej wschodniej granicy. Zresztą, kogo nie dziwi cena zauważalnie niższa od sklepowej…?
Jeśli zostajemy przy tradycyjnej formie sprzedaży, warto porównać ofertę różnych sklepów. Co z tego, że Empik od razu kojarzy się z grami, skoro to w zasadzie najdroższa opcja? Lepiej zajrzeć do Saturna, Media Marktu, a często hipermarketów (Wiedźmin 2 w TESCO w dniu premiery kosztował 80zł…), sklepów komputerowych, a także wysyłkowych. Dzięki temu zaoszczędziłem już sporo pieniędzy, kupując m.in. Call of Duty: Modern Warfare 3 miesiąc po debiucie w Komputroniku za 99zł, podczas gdy Empik żądał 130zł. Gdzie Rzym, gdzie Krym… Zachomikowania kwota to dla przykładu „darmowa” gra z Pomarańczowej Kolekcji Klasyki. Jak sami widzicie, taktyczny rekonesans to podstawa.
Wróćmy jednak do tego upływającego czasu. Z reguły już kilka miesięcy po premierze następują pierwsze obniżki, których wielkość zależy od dotychczasowej sprzedaży – rozchwytywany hit stanieje delikatnie bądź w ogóle, podczas gdy słaby lub mało rozpoznawalny tytuł poszybuje w dół. Nie da się ukryć, że najmocniej tracą na wartości właśnie gry kiepskie oraz „okolicznościówki”, dotyczące konkretnych wydarzeń na skalę światową – np. Igrzysk Olimpijskich czy wielkich turniejów piłkarskich. Weźmy chociażby nasz polski Afterfall: Insanity. Gra debiutowała w listopadzie zeszłego roku, a już zdążyła wylądować na coverze CD-Action i stanieć do 20zł. To jednak jeszcze nic, gdyż trafiają się superszybkie przeceny hegemonów wysokich ocen, jak choćby Mass Effect 2. Druga część wielkiej space opery BioWare zadebiutowała w styczniu 2010 roku, zbierając świetne noty i uchodząc za lepszą od jedynki, a co nas czekało we wakacje? Obniżka do 50zł, związana z przepchnięciem gry do serii EA Classics. Wtedy jeszcze trafiła się kumulacja - promocja 2 za 1. Efekt? ME2 za 25zł. Wystarczyło poczekać pół roku…
Tamten odcinek przygód komandora Sheparda nie oferował jednakże multiplayera, który potrafi mocno zaważyć na niechęci wydawcy do obniżki. Dziś multi pcha się niemal wszędzie, czego efektem tryb sieciowy m.in. w BioShocku 2 oraz ME3. Czy rzeczywiście był sens ładować go do gier stawiających na doznania dla samotnego gracza, co praktycznie zawsze spłyca rozgrywkę? Moim zdaniem nie, lecz wszyscy analitycy zgodnie twierdzą, że masowy odbiorca lubi sobie popykać ze znajomymi, więc taka możliwość musi być, choćby zaimplementowana ewidentnie na siłę, a wtyczkę od serwerów za kilka miesięcy miało czekać wyjęcie z gniazdka. Odwlekanie zakupu rodzi więc ryzyko, że pozostanie nam tylko singiel, ponieważ multi świeci pustkami, o ile w ogóle działa. Amatorzy namiętnego kolekcjonowania achievementów będą mieć powód do narzekań i zakładania na forach tematów o ustawkach. To jest cena jaką trzeba ponieść za, nomen omen, obniżkę ceny…
Bywają jednak momenty, w których multiplayer znów ożywa z powodu migracji szpili do znacznie tańszej serii bądź dołączenia jej do czasopisma, co czyni ją atrakcyjną dla szerszej grupy odbiorców. Niestety, i tu należy się pogodzić z pewnymi konsekwencjami, najczęściej w postaci dużo mniej urodziwego i wykastrowanego z dodatków wydania. Zapomnijcie o artbookach czy drukowanych poradnikach – w najtańszych seriach często nie ma nic poza nośnikiem i jakąś reklamą. Kiedyś była jeszcze papierowa instrukcja, lecz wydawcy konsekwentnie dążą do pauperyzacji fizycznej dystrybucji, rzekomo niezbyt opłacalnej i przestarzałej. Na szczęście wiele sklepów wyprzedaje wtedy także premierowe wydania, więc kto szuka, ten znajdzie, lecz przeważnie będzie musiał nieco dołożyć do interesu. Poza multi cios może nadejść z innej strony – od przeterminowanych dodatków. Brzmi śmiesznie, ale takie teraz mamy czasy, że kody na bonusowe przedmioty, mapy czy tryby bywają ograniczone czasowo.
Jest jeszcze jeden dylemat związany z premierówkami – czy rzeczywiście lepiej wydać duże pieniądze na 1 grę, czy też za tę samą kwotę nabyć kilka klasyków, które starczą na dłużej? To już zależy od indywidualnych preferencji, a w głównej mierze od ilości wolnego czasu poświęcanego na granie. Generalnie im go więcej, tym lepiej zwrócić swoją uwagę w stronę tańszych serii, chyba że ktoś poluje na najnowsze, płatne MMO, w którym już z definicji zarwie dziesiątki godzin miesięcznie.
To nie koniec sposobów na tanie granie – jednym z nich są rozmaite programy lojalnościowe. Dla przykładu kupując grę wydawaną przez CD Projekt dostajecie kod do rejestracji z określoną ilością punktów. Po uzbieraniu konkretnej ich liczby można je spożytkować na jakiś klasyk z GOG.com. Z kolei u Cenegi w ten sposób zdobędziemy m.in. procentowe zniżki do sklepu Muve.pl. W przypadku konsol warto wspomnieć o dobrowolnym abonamencie PlayStation Plus. Subskrybenci tej usługi co miesiąc otrzymują zestaw darmowych gier – od pierdółek po prawdziwe hity pokroju inFamous 2. Biorąc pod uwagę ceny konsolowych gier jest to niewątpliwie atrakcyjna oferta.
Co jeszcze pozostaje? Jeśli nie wymiana ze znajomymi, to serwisy świadczące graczom taką usługę bądź sprzedaż gier, np. GameTrade czy Muve Swap. Są one szczególnie wartościowe dla amatorów grania na kanapie, gdyż o ile akurat dany tytuł nie posiada online passa, gra konsolowa nie jest w takim stopniu przywiązana do konta gracza, co pecetowa. Wymiana pozwala niewielkim kosztem ograć sporo tytułów, zamykając jednak drogę do budowy kolekcji – niemniej cieszy się ogromną popularnością. Oferują ją również małe sklepy dla konsolowców czy giełdowi handlarze, a jej potencjał dostrzegli nawet giganci rynku, np. Empik (oczywiście cały czas trzymamy się naszego małego, krajowego poletka). Wracając do omawianych serwisów – można tam również dostać growe rarytasy, czyli tytuły już od dawna nieobecne na sklepowych półkach, choć pamiętajcie o jednym: tanio nie będzie. Generalnie zakładają tam konta ludzie obeznani z wartością swoich towarów, którzy cytując klasyka, „tanio skóry nie sprzedadzą”. Co gorsza, nieraz trafiłem na ofertę dużo wyższą, niż nowy egzemplarz w sklepie, należy więc uważnie wszystko sprawdzać. Dużo łatwiej wyhaczyć interes życia na zwykłych portalach aukcyjnych, gdzie często sprzedają osoby kompletnie niezorientowane w temacie lub też na gwałt potrzebujące pieniędzy. Bywa też, że jakaś oferta z małego miasta nie jest atrakcyjna dla wielu ludzi, gdyż dochodzą koszty przesyłki niekiedy przewyższające wartość samego towaru. Dzięki temu wszedłem w posiadanie Sacred Plus i premierowego Warhammera: Mark of Chaos w doskonałym stanie za… 1,25zł. I kto powiedział, że gry są drogie…? Tutaj od razu uczulam – najlepiej szukać zestawów, bowiem choć koszt na pozór jest wyższy, to jednostkowa cena każdej gry będzie niższa, a za przesyłkę zapłacicie tylko raz. Przeglądając aukcje warto filtrować jed pod kątem wystawionych w ciągu kilku ostatnich godzin – czasem pojawiają się niesamowite okazje i praktycznie od razu znikają, toteż nie ma rady – trzeba być na bieżąco.
Kupując znienawidzone przez wydawców używki, traktowane niemal na równi z piratami, można naprawdę sporo zaoszczędzić, ale też zdobyć klasyki, których nie znajdzie się w żadnym sklepie. Nierzadko taki towar posiada niewykorzystane kody do rejestracji w programach lojalnościowych, a czasami nawet dołączony dowód kupna w postaci paragonu, więc nawet jeśli wystąpi problem z grą, mamy prawo do otrzymania od wydawcy pomocy technicznej. 1:0 dla nas. Jednakże, trzeba być dobrze zorientowanym, co powinno się znaleźć w opakowaniu, albowiem sprzedawcy nie zawsze umieszczają dokładne opisy, a bywają też kompletnie pozbawieni wiedzy. Tutaj szczególnie ostrzegam przed wszystkim, co wymaga przypisania do konta Steam, Origin, Uplay itd. W myśl zaktualizowanego regulaminu usługi Valve gier już nie kupujemy, lecz subskrybujemy, czyli… wypożyczamy na czas nieokreślony. Jest to głupie i chamskie, gdyż łamie jedną z fundamentalnych zasad prawodawstwa mówiącą, że prawo nie działa wstecz. Tymczasem włodarze Steama postanowili, że gracze sprzeciwiający się nowemu regulaminowi usługi mogą stracić całe konto łącznie z grami, które kupili na przestrzeni ostatnich lat. Poza tym nigdy nie wiadomo, czy osoba po drugiej stronie łącza przekaże nam komplet potrzebnych danych, zaś samo konto będzie można podpiąć pod inny adres e-mail. Widziałem niejedną z pozoru atrakcyjną aukcję, w której handlarz wcale nie sprzedawał swojego konta, a tylko je UDOSTĘPNIAŁ. I to wielu osobom naraz. Łatwo też wpaść w sidła zastawione wokół z dawna wyczekiwanego hitu, np. GTA V, które zdaniem pewnego człowieka miało znaleźć się na sklepowych półkach już 12 sierpnia tego roku. Za klucz do gry życzył sobie jedyne 40zł. Jak wszyscy wiemy, w najnowsze Grand Theft Auto grają obecnie tylko testerzy z Rockstara. I to raczej w jeszcze niepełną wersję.
Innym polem, na którym warto szukać oszczędności, jest dystrybucja cyfrowa. Z założenia miała być dużo tańsza od tradycyjnej, pudełkowej, gdyż odpada koszt nośnika, marży sklepów itd.; w praktyce jednak ceny są zbliżone, a to wydawca ma większy zysk. Na ten moment pecety mają tylko 2 dopasowane do naszego rynku usługi – Muve Digital i Origin. Ceny wersji cyfrowych rzeczywiście są nieco niższe od fizycznych (choć tylko w przypadku tego pierwszego), ale szału nie ma. Oszczędność zwiększa jednak brak kosztów przesyłki. W innym serwisie polskiego pochodzenia, GOG.com należącym do CD Projektu, ceny są już „zachodnie”, podobnie jak na Steamie, GamersGate czy Impulse. Kupowanie w nich świeżynek mija się z celem, chyba że komuś nie szkoda 50 €. Czy to oznacza, że nie warto się nimi interesować? Absolutnie nie! Platforma Newella urządza sezonowe promocje (że już nie wspomnę o codziennych czy weekendowych ofertach) opychając różności po cenach atrakcyjnych dla Polaków, a co dopiero dla Amerykanów czy Brytyjczyków, dla których nowa gra to 1 Big Mac mniej w zestawie. Z kolei fanów gier niezależnych powinny zaintrygować inicjatywy pokroju Humble Indie Bundle, gdzie płaci się tyle, ile chce - lepiej już nie można! Niektórzy wpadają wtedy w zakupowy szał nabywając dziesiątki gier leżących potem długie miesiące, zanim gracz znajdzie dla nich czas. Trzeba jednak mieć na uwadze formy płatności – dostęp do konta bankowego przez Internet i darmowe konto PayPal to w zasadzie absolutne minimum. Bywa też, że niektóre sklepy respektują wyłącznie karty kredytowe, a takową posiada już dużo mniejszy odsetek graczy. Summa summarum dystrybucja cyfrowa to okazja do sporych oszczędności, choć kosztem biedy na półce. Nawet najbardziej wypasione konto Steam nie działa na wyobraźnię tak, jak regał pełen dumnie prężących się pudełek.
To jednak wciąż wydatek – a co powiecie na możliwość pogrania za darmo? Abstrahując od masy tytułów w coraz popularniejszym modelu biznesowym free-to-play (tak naprawdę nie do końca bezpłatnych), jak choćby League of Legends, Ghost Recon Online czy Battlefield Play4Free, nieodpłatnie bywają udostępniane niektóre stare hity, a także gry nowsze, w tym niezależne. Dla przykładu RockStar podzielił się ze światem GTA i GTA 2, zaś Midway relatywnie nowym Area 51. Z kolei sklep GamersGate.com uruchomił usługę VOID, która z grubsza rzecz biorąc pozwala za darmo pograć w różne gry w zamian za obejrzenie minuty reklam przy ich starcie. Póki co jest jeszcze niedostępna dla naszego kraju, lecz jej start zależy od nas samych, a konkretnie od ilości dodanych adresów mail na tej stronie: http://www.gamersgate.com/void Oto lista gier już cieszących obcokrajowców: http://www.neogaf.com/forum/showpost.php?p=38273193&postcount=8 Kończyn nie urywa, ale znajdźcie inne miejsce, gdzie choćby takie szpile są free. Warto również obserwować growe serwisy, gdyż pojawiają się na nich nie tylko informacje o promocjach, lecz również nieodpłatnych produkcjach – tego lata kilka gier za darmo udostępnił GOG.com, zresztą nawet za samo założenie konta serwis dorzuci coś od siebie. Analogicznie Muve Digital mile zaskoczył graczy podczas swojego startu kilkoma gratisami. Czasem podobne akcje trafiają się w zagranicznych sklepach – np. Green Man Gaming.com za darmo oferował m.in. dodatek do NecroVision. Oczywiście są jeszcze całe miliardy gier flashowych, ale na ten moment interesują nas wyłącznie „poważne” tytuły. Czy jednak darmowe granie jest gorsze? Nie, jest po prostu inne. Zerknijcie jednak na ranking popularności Xfire – na jego szczycie od miesięcy znajduje się… bezpłatne League of Legends.
Wszystkie omówione tutaj sposoby na oszczędzanie mają wspólny mianownik: czas i cierpliwość, która jest największą cnotą gracza. Nie trzeba wydawać kroci, by móc solidnie pograć w najlepsze tytuły – wystarczy zdrowy rozsądek. Mam nadzieję, że przynamniej po części obaliłem populistyczny slogan „gry są drogie” – są bowiem warte tyle, ile chcecie za nie dać. Przy okazji nie chcę jednak zatwardziale bronić wydawców - również życzyłbym sobie niższych cen, ale nie jest tragicznie. Dla chcącego nic trudnego.
A jak jest Waszym zdaniem?
Jeśli ktoś ma ochotę śledzić mnie na Twitterze, zapraszam tutaj: https://twitter.com/guy_fawkes_gt