Miasto Akademii zostało zaprojektowane z niesamowitym smakiem i rozmachem, ale chyba gdzieś to już widzieliśmy. Klimat arabskich nocy, dżinów, mistycznej mechaniki martwych golemów, zębatych kół, wschodnich kopuł, martwego już Kairuanu. Ten niesamowity podniebny krajobraz odsyła nas do wspaniałego muzułmańskiego wschodu, gdzie tłumaczono greckie manuskrypty, turbany pochylone nad jeszcze tajemną chemią i fizyką, prymitywne orbity na drewnianym stole, otwarty umysł pod nabrzmiałym turbanem.
Najważniejszy jest jednak hołd złożony jednej z pierwszych nowożytnych powieści. Mam na myśli, a jakże, „Podróże Guliwera”. Laputa latająca wyspa na której gnieździ się stado uczonych, magów, sztukmistrzów, szalbierzy, szarlatanów i innych szachrajów. Sama nazwa Akademia chyba jasno nawiązuje do Akademii Lapuckiej, w której to poznajemy ciekawe charaktery ubogie w kruszec, ale chcące stworzyć słońce z ogórków kiszonych. Tak jak lapuccy uczeni i magowie Akademii mają swoistych pomocników, którymi są gremliny, chociaż one nie uderzają ich po ustach pęcherzem, aby sprowadzić ich lotne umysły na ziemie latającej wyspy. Sam wygląd naszych magów przywołuje wschodni przepych, na mapie poruszają się na słoniach co przywodzi Indie, zaś za ich śladem wytwarza się opium, bądź chemia ich magii. Niesamowitym faktem jest, że to właśnie magowie są jedyną „ludzką” jednostką w Akademii, reszta to wytwory ich rąk, homunkulusy wytworzone ich umysłem przy oczywistym udziale mięśni gremlinów. Wyobrażam sobie ogromne rusztowanie, które musi powstać, aby stworzyć jednego tytana, widzę także kłócących się magów na tle ogromnej stopy i rubaszne gremliny z rudą w łapach biegające w oszalałym tempie, aby nie spadła na nich kara kapryśnych magów w postaci ekierki i innych przyborów geometrii. Właśnie magowie i ich mentalność. Widzę zebrania rady i pierścienie pobłyskujące obok guzików Boucharda i Heberdena. Magowie zasiadający do stołu są obsługiwani przez mechaniczny krok golemów, przez udawaną powagę gremlinów, a może posiłek przyleci na głowie gargulca… .
Konglomerat Srebrnych Miast zarządzany jest przez setki owych indywiduów, każdy z nich pełen pychy i przesadnej dumy, każdy z nich ma swą specjalizację, każdy z nich ma swojego rywala z czasów być może nieodległych. Zajęci swoimi osobistymi małymi sprawami i urazami, knują przeciw sobie nawzajem, ale nie mogą się pozbyć swoich wrogów, bo każdy z nich posiada swoją cząstkę wiedzy włożoną w wielką wspaniałość jakimi są latające miasta, z ich śmiercią coś mogłoby się popsuć. Nie są w stanie dostrzec groźby panoszących się demonów oraz zagrożenia z intrygi Markala. To właśnie ich małość i górnolotność w obu znaczeniach doprowadza do tragedii ich interwencja pewnie zakończyła się sukcesem, ale przecież każdy ma własne sprawy. Właśnie tutaj unosi się cyniczny uśmiech Swift’a, małość innych, brak otwarcia na drugiego człowieka, egoizm latającej wyspy i nauki, która nie pomaga człowiekowi, ale go zniewala. Główne zawołanie magów: "No Gods, no Masters. Knowledge is Power, Power is Freedom. The universe is a puzzle to be solved… and the ends justify the means." oraz “All secrets will be understood, and mastered, in time." doskonale podsumowują ich hipokryzje i największe marzenie ludzi. Nieśmiertelne pytanie Akademii Dijon nie dotarło do obu podniebnych Akademii, być może zniszczyłoby mały świat pastelowych magów... .