Kilka nadpalonych kart manuskryptu - Fanfikowo o Diablo III - Gawełko - 29 sierpnia 2012

Kilka nadpalonych kart manuskryptu - Fanfikowo o Diablo III

Oto czytacie ostatnie słowa siedmiokroć przeklętego głupca, jednego z uczniów Abd al-Hazira. Niegdyś wędrującego śladami swego mistrza po wyniszczonej ziemi Sanktuarium, w poszukiwaniu zakazanych mądrości tego świata. Wiedzcie teraz, że szaleństwo na zawsze skaziło jego umysł, gdy po raz pierwszy zaprosił do snów Azmodana, okrutnego Pana Grzechu. Przez siedem nocy Azmodan zsyłał na niego plugawe wizje, niczym siedem piekielnych pieczęci, które dawni bohaterowie złamali przed zgładzeniem Najwyższego z trójcy. W taki sposób pierwotne zło nadal drwi sobie z ludzkich wysiłków w tych najczarniejszych godzinach. Pan Grzechu pokazał mu, co głębokie piekła przygotowały na swój tryumfalny powrót, czym zamierzają kusić śmiertelnych, i czym doprowadzą wszystkich do szaleństwa. Zanim machinacje piekielnego Zdrajcy na wieki skażą tę ułomną duszę, pragnie on wyspowiadać się ze wszystkich sekretów, objawionych w kolejnych widzeniach. Dopóki tli się ostatni promyk światła, będzie on spisywał, co czeka na nierozważnych, próbujących kroczyć zakazanymi ścieżkami Sanktuarium. Strzeżcie się, podróżnicy czytający te słowa, dla ich autora nie ma już ratunku.

Pierwsza wizja – Żądza
...zaczynamy pożądać tego, co widzimy...

I nawiedził mnie pierwszej nocy, nakazując bym obejrzał świat nie własnymi oczyma, lecz jako serię wspaniałych obrazów, namalowanych wprost z anielskiego lotu. Zaprawdę, musiały być to dzieła niezrównanego artysty, który potrafił zachować poczucie głębi i wyrazistości, mimo tak niewygodnej perspektywy. Kolorystyka i oświetlenie zawsze skupiały me oko w centrum obrazu, nie rozpraszając uwagi pomimo natłoku chaotycznych scen, nieustannie rozgrywających się na magicznym płótnie. Tła zmieniały się często, nie drażniąc monotonią, wciąż zaskakując różnorodnością krajobrazu. Nigdy też nie zlewały się kłopotliwie z masą piekielnych istot. W istocie bowiem ciała bohaterów i bestii odmalowane zostały w intensywniejszych odcieniach, chytrze przyciągając spojrzenie. Najwspanialsze były jednak zaklęcia i zdolności herosów, mieniące się tysiącem intensywnych barw, wciąż urzekając śmiercionośnym pięknem. Były to wszystko prawdziwie demoniczne sztuczki, mistrzowska gra kolorem i światłem. Jednak nie dajcie się zwieść - piękno tej sztuki zostało podporządkowane funkcji jaką miało spełniać. Artysta zadbał, by spoglądając ponownie na ten sam malunek, żadne miejsce nie wyglądało dokładnie tak samo, wciąż pobudzając ciekawość widza. Powiadam wam, obrazy odmalowane zostały tak, by nawet po dekadzie wpatrywania się w fakturę, nadal mogły pieścić wasze spojrzenia, na nowo zachęcając do kolejnych rzezi.


Druga wizja – Pycha
Nasza pycha często wznosi sobie własny, mały plac zabaw...

Drugiej nocy ukazało mi się pięciu wielkich bohaterów. Każdy z nich, niby wcielony żywioł zniszczenia, bez wysiłku gładził hordy przeciwników. Nieograniczona moc tych półbogów wzbudzała we mnie podziw i grozę. Wpierw ujrzałem Barbarzyńcę upojonego furią wojny. Ziemia trzęsła się pod jego stopami, gdy rzucał się na kolejne masy pokracznych istot, a waleczne okrzyki z jego gardła zagrzewały innych do męstwa. Po nim pojawił się Szaman z dzikiej puszczy, a duchy przodków wciąż szeptały mu na ucho mroczne sekrety. Całą mistyczną siłę czerpał z zakazanych miejsc, przyzywając złowieszcze istoty, gotowe na jedno jego skinienie rozszarpać wszystkich wrogów. Przybył też święty mąż starej dyscypliny, Mnich panujący nad ciałem i duchem. Szedł do walki bez strachu, a ciosy spadały na bestie z niebywałą szybkością i precyzją, za którą i ja nie byłem w stanie nadążyć. Dysponował on też niezrównaną wiedzą leczniczą, z radością użyczając jej towarzyszom w potrzebie. Po nim pojawiła się zuchwała Czarownica, a każdy gest jej mocy zdawał się burzyć równowagę tego świata. Starożytną magią kontrolowała czas i przestrzeń, całkowicie podporządkowując pole bitwy własnej woli. W jednej chwili plotła groźne warkocze błyskawic, w następnej miotała rubinowymi promieniami, spopielając wszystko wokół. Ostatnia przybyła Łowczyni demonów, wojowniczka zahartowana w ogniu zemsty. Obserwując jej zabójcze ruchy zdawało się, że nieustanna walka z piekielnymi zastępami dawno już wydarła z niej resztki człowieczeństwa. Zasypywała przeciwników gradem zaklętych i zatrutych strzał. Z grymasem satysfakcji siała też popłoch wśród piekielnych legionów, rozstawiając wszędzie chytre mechanizmy zagłady.

Niesamowite umiejętności bohaterów, były źródłem ich wielkiej pychy, dla mnie zaś stanowiły formę wspaniałego widowiska. Każda z mocy pełniła istotą funkcję, a herosi zdawali się używać ich z łatwością, jak gdyby była to dziecięca igraszka, niewymagająca specjalnych przygotowań. Jednak było dla mnie jasnym, że choć wrodzone talenty śmiałków pozwalały im na śmiałe popisy, to prawdziwy potencjał zdolności można było odkryć dopiero po długim okresie treningu i eksperymentów. Każda z mocy mogła zostać zmodyfikowana na pięć różnych sposobów, a różnice okazywały się na tyle znaczące, że każda z modyfikacji najlepiej nadawała się do innej sytuacji. Doświadczony bohater mógł manipulować swymi darami bez wysiłku i kosztów, beztrosko poszukując najpotężniejszych kombinacji. Obserwując ten pokaz sił i zdolności, moje serce napełniało się otuchą. Każdemu z bohaterów mógłbym powierzyć życie i dobrze wiedziałem, że wszyscy przeleją w przyszłości morze demonicznej krwi.

Trzecia wizja – Obżarstwo
...możesz sądzić że konsumujesz te przyjemności, lecz w rzeczywistości sam dajesz się im pożerać...

Trzeci sen nawiedził mnie gwałtownie i zapragnąłem, by nigdy mnie nie opuścił. Na nic zdało się całe ascetyczne przygotowanie, gdy kusicielskie moce zaczęły powielekroć łamać moją wolę. W tym błogim śnie każdy wysiłek był wynagradzany po stokroć. Za najdrobniejsze nawet poczynania, słyszałem chóry i złote trąby opiewające moją wielkość. Nagrody płynęły wartkim strumieniem, a złoto i artefakty, przytrzymywały mnie w żelaznym uścisku. Jakbym wciąż w zawrotnym tempie wznosił się na coraz wyższe poziomy wtajemniczenia. Co kilka kroków moje zmysły nagradzane były nieznanym: nowym ekwipunkiem, nową zdolnością, nowym towarzystwem, nowym zadaniem od strapionych duszyczek, wymagającym nowego podejścia. Te nowości i zdobycze zamiast zaspokajać pragnienie, pobudzały coraz większy niedosyt. Wciąż mało mi było skarbów. Po niejakim czasie zyskałem wdzięczność pewnych rzemieślników, dzięki którym sam mogłem konstruować kolejne błyskotki, jeszcze poszerzając niekończące się cykle wynagrodzeń. Diabelskie sidła omotały mnie zupełnie i dopiero gdy sen opuścił ciało, sztucznie wzbudzone pragnienia opuściły umysł.


Czwarta wizja – Zazdrość
Mało uczuć tak podsyca naszą motywację jak dyskretne ukłucie zazdrości...

Najpiękniejsze widzenie nadeszło czwartej nocy. Spektakl roztaczający się przede mną, napawał serce dumą. Widziałem jak bohaterowie przeskakują do sąsiednich rzeczywistości, pokonując niemożliwe dystanse w jednej chwili, by wymieniać się cennymi zdobyczami. Widziałem jak łączyli siły, wspólnie powalając najstraszliwsze demony. Z początku ich zdolności i zaklęcia łączyły się w chaotycznej kakofonii przemocy i gniewu. Z czasem lepiej poznawali własne możliwości, wciąż dopasowując nawzajem zdolności, by lepiej dopełniać się w grupie, tworząc przy tym coraz piękniejsze melodie zagłady, grane na udrękę piekielnych zastępów. A gdy kolejny cykl rozpoczął się na nowo, piekielne bestie atakowały z jeszcze większą zaciętością. Im większa znalazła się ilość bohaterów, tym większe wyzwania na nich czekały. Musieli wkładać coraz więcej wysiłku, by utrzymać odpowiedni rytm współpracy. Rosła potrzeba precyzji, doskonalenia taktyki, poszukiwania wzajemnego wsparcia w każdym działaniu. Nic nie mogło się równać z tą zbiorową choreografią zniszczenia. Wizja idealnej współpracy na pohybel demonom była przeżyciem, z którym nie mogły się równać ani malownicze krajobrazy, ani nieskończone strumienie bogactwa ukazane wcześniej. Sądziłem, że walka przeciw złu zawsze już odbywać się będzie w tej więzi wojowników. Lecz w oddali, za gęstą, mleczną mgłą przyszłości, wyłaniała się już inna wizja. Tam, na ziemi przesiąkniętej krwią, bohaterowie walczyli między sobą w zaciekłej, szalonej rywalizacji. Mgła zasłaniała widok, nie rozumiałem jakie mogły być przyczyny konfliktu, nie wiedziałem też kiedy on nastąpi. Lękałem się jednak najgorszego i zbudziłem się zlany potem, wiedząc że równowaga świata wkrótce zostanie zachwiana.

Piąta wizja – Chciwość
Zabawna chciwość, stara jak świat, a wciąż taka naiwna.

W piątej wizji ujrzałem eteryczne miejsce wielkiego handlu, przez które przepływało całe bogactwo Sanktuarium. Powiadam wam, była to prawdziwa leża Mammona, demona o rozdętym brzuszysku i nigdy nienasyconej paszczy, ucztującego na stosie krwawego złota. Skonfundowany, w końcu rozpoznałem w tym przybytku wspaniały dom aukcyjny, jakiego żaden śmiertelnik wcześniej nie widział, nawet w mym rodzinnym Caldeum. Każdy dostanie tu czego mu potrzeba, jeżeli tylko miałby czym zapłacić, albo co sprzedać. Bohaterowie przybywali licznie, dokonując błyskawicznych transakcji, wielce zadowoleni z tej nowoczesnej wygody. Często zapominali przy tym o starych rzemieślnikach, porzucanych przy warsztatach dla łatwiej zdobyczy. A od czasu do czasu, w tłumie rozbrzmiewało też echo dziwnej tęsknoty. Niektórzy bohaterowie, widząc jak nawet starożytne artefakty stały się dostępne dla byle młokosa, który nie powalił jeszcze żadnej bestii z infernalnych czeluści, z żalem wspominali stare zwyczaje. Powiadam wam, w tym nowym porządku nie było już miejsca na żadne świętości. Zaś na horyzoncie znowu majaczyła wizja przyszłości, w której dom aukcyjny i bebech Mammona rozrosły się niepomiernie. Obracano tam kosztownościami, nie tylko ze świata Sanktuarium, ale także ze wszystkich innych światów. Odwróciłem spojrzenie, lękając się tej dziwnej przyszłości, której nie byłem w stanie ogarnąć rozumem. Wizja zwiastowała nastanie nowych, niebezpiecznych porządków.

Szósta wizja – Lenistwo
Zbyt często wybaczamy sobie lenistwo, by unikać niespodziewanych trudności.

Szóste widzenie sprowadziło mnie pod przepastną otchłań szaleństwa, skąd nie było już odwrotu. Usłyszałem przepięknie odśpiewaną pieśń anielską na część śmiertelnych bohaterów, którzy ponownie odegnali piekielne legiony. O zgrozo! Pisząc te słowa lękam się i wstydzę własnych uczuć, lecz niczego nie mogę pominąć. Słodka melodia i pompatycznie dobrane słowa szybko przemieniły się w nieznośną, obmierzłą paplaninę. Prostota i naiwność tych pieśni drażniły moje zmysły i zacząłem źle życzyć sługom światła, za tak prymitywne opowieści. Być może mój umysł już wtedy przeszedł na stronę ciemności, lecz nic nie mogłem poradzić na odruchy serca. Bogate anielskie występy, pomimo całego splendoru, wydały mi się marne i niegodne tak znakomitych istot. Pamiętam, że więcej radości sprawiało już wsłuchiwanie się w drobne opowiastki śmiertelnych, których mogłem doświadczyć w trakcie trwania poprzednich wizji.

Jednak moja udręka nie skończyło się na tym. Widzenie przybrało odmienną formę i do tej pory nie jestem w stanie odczytać jej znaczenia. Być może jeden z moich czytelników odnajdzie sens w tej lepkiej pajęczynie znaczeń. Sen przeniósł mnie w odległą przeszłość, do lat młodzieńczych spędzonych w Caldeum, gdy wszystkie wolne chwile przesiadywałem na placach targowych, słuchając pieśniarzy i oglądając ich kolorowe występy. Pojawił się tam pewnego razu nieznany bard, potrafiący odśpiewać wszystkie pieśni, wspanialej niż ktokolwiek przed nim. Głos miał wyćwiczony i krystalicznie czysty, idealnie harmonijny, z pewnością doskonale wyważony  dzięki wieloletniemu doświadczeniu. Nie mogłem się wtedy doczekać, aż bard zaśpiewa tym wspaniałym głosem nieznaną mi jeszcze pieśń, jakąś nową historię, choćby zwrotkę, uszlachetnioną tym cudownym głosem. Czekałem pełen nadziei, lecz, gdy pieśniarz skończył intonację ostatniej, znanej mi dobrze melodii, spakował klamoty i odszedł z mieszkiem przepełnionym złotem. Pamiętam, że choć usłyszałem jeden z najwspanialszych występów w życiu, odszedłem zawiedziony, nadal spragniony świeżości wrażeń, których tutaj mi odmówiono.

 

Siódma wizja – Gniew
Gniew nigdy nie przychodzi bez powodu, rzadko jednak powód był gniewu wart.

Ostatnia wizja stanowiła przypieczętowanie mej trwogi. Był to pokaz wszystkich najwspanialszych elementów z poprzednich dni, połączonych razem w doskonałe przedstawienie. Mej radości nie było końca, lecz nagle zalała mnie nieprzenikniona ciemność, trwająca długie godziny. Leżałem tak sparaliżowany, śniący o pustce, próbując zrozumieć dlaczego Pan Grzechu dręczy mnie w ten niecny sposób. Widzenia wróciły, lecz po niedługim czasie ciemność znowu je zabrała, i tym razem każda chwila spędzona w jej towarzystwie była mi nieznośną. Ta tortura szarpała mną wielokrotnie i wprowadziła w stan wielkiego gniewu. Zdawało się też, że słyszę przerażający odgłos, jak gdyby ryk złości wydobywający się jednocześnie z miliona wściekłych gardeł. Echo ryczenia kolektywnej bestia dźwięczało w mej głowie i zdawało się emanować większą grozą niż nawet sam Diablo. Wreszcie zrozumiałem, że w chwilach największej słabości sam też dorzucałem głos do tego przenikliwego zawodzenia. Poczułem wstyd za własną pożądliwość. Musiałem pogodzić się z losem, wiedząc że ciemność może nadejść w każdej chwili, a wizje nigdy nie będą moją własnością. Gorzka prawda okazała się trudna do przełknięcia, lecz nie było już ucieczki. Takim sposobem, na siłę torowała sobie drogę przyszłość, a ja stałem się jej pokornym niewolnikiem.

Tekst powstał zaraz po premierze, nie jest więc już całkiem aktualny...

Gawełko
29 sierpnia 2012 - 15:54