Jest taka niepisana zasada, że gry możemy oceniać na dwa sposoby. Zarówno jako recenzenci jak i jako konsumenci wybieramy – albo oceniamy niezależnie od ich ceny, albo biorąc pod uwagę ich cenę. Chociaż może zabrzmi to śmiesznie, to naprawdę widziałem zażarte dyskusje między recenzentami o tym, czy do oceny liczy się cena gry. Bo przecież gry tanieją, bo promocje, bo po latach cena nieważna i tak dalej.
Dla mnie cena bazowa się liczy – bo to ona wyznacza w dużej mierze kategorię gry. Dlatego mam pewną kategorię gier – gry do kawy. Tytuły małe, za które mało zapłaciłem, a jedynym wymaganiem, które wobec nich mam jest tak naprawdę to, żebym mógł w nie pograć bezboleśnie parę minut pomiędzy naprawdę ważnymi zajęciami – i nie ważne, czy są to pozycje stare, czy nowe, niezależne, czy jak najbardziej zależne. Ważne, żeby szybko dało się w nie rozegrać partie, nie miały dużych wymagań i nie pochłaniały „hektolitrów czasu”.
Gry dzielą się dla mnie na duże i małe, zajmujące i niezajmujące, wartościowe oraz te mniej wartościowe. Po prostu – te najmniejsze z małych, lecz wciąż wartościowe mają być przerwą do ciastka i kawy. Rozumiem dlaczego niektórzy mogą nie trawić takich gier, ale nie do końca logiczne jest dla mnie ocenianie ich przez pryzmat dzisiejszych ogromnych pozycji – bo często zabawa z nimi kończy się w momencie, w którym przy grze AAA uczestniczyłbym jeszcze w obowiązkowym nudnym tutorialu.
A miód w nich leje się czasami strumieniami. World of Goo. Dino Run. Streets of Rage. Cardinal Quest. Nawet Binding of Isaac. Żadna z nich nigdy nie była dla mnie głównym daniem, ale była rozrywką, szybką, miłą i przyjemną. Tak jak z grami to powinno być. Chociaż za ich cenę czasami w promocji można kupić wielki hit, to powtarzam – ich cena podstawowa wyznacza jaki typ rozgrywki dostaniemy. Mocno staro szkolny, ciekawy, dynamiczny, łatwy do przyswojenia, lecz wymagający.
Każdy z nas potrzebuje takich małych odskoczni. Szczególnie w świecie gdzie każda gra to „przygoda życia”, każda książka „zmienia Twoje życie” a film staje się „wyrazem swojego pokolenia”. Niektórzy z nas chcą się po prostu od czasu do czasu rozerwać. Bo sami decydują o przygodach w swoim życiu, zmianach i zasadach jakimi się kierują, a rynek ma naprawdę sporo do zaoferowania. Gry do kawy dlatego dla mnie są ważnymi tytułami – nawet jeżeli niektórych z nich nie pamiętam dłużej niż parę dni.
Co ciekawe, owe małe, nieważne z pozoru gry trzymają wciąż jeden z najważniejszych wyznaczników jakie ma rynek – pobijanie własnych rekordów. Ustalanie nowych wyzwań przez tablice wyników. Poprawianie siebie, wyników, stylu gry. Jak za starych czasów w Pac-Manie, Centipede, czy Donkey Kongu. Tego nie da nam żadne inne medium.