Każdy oglądający filmy z serii Saga Zmierzch ma swoje prywatne powody, dlaczego to robi. Część z widzów jest zadeklarowanymi (albo i ukrytymi) fanami i ich motywacja ma najwięcej sensu. Lubią ten produkt, a perypetie bohaterów budzą ich żywe zainteresowanie i wypieki na policzkach. Ale jest także druga grupa odbiorców, do której zaliczam się i ja. Pierwszy Zmierzch obejrzałem by zapewnić towarzystwo drugiej osobie, oraz osobiście dowiedzieć się skąd takie zamieszanie w związku z tym literacko-filmowym tworem. Drugi i trzeci by móc bez hipokryzji i nie z pozycji osoby która w tyłku była i kał widziała wypowiadać się o tym, jak słaba jakościowo to marka. Pierwszą część finału obejrzałem w nocy przed premierą drugiej, a obie bez wyjątku po to, by dopchać ten wózek do końca.
Druga część Przed świtem zaczyna się dokładnie tam, gdzie skończyła się część pierwsza. Bella Swan Cullen nie jest już pierdołowatą nastolatką, a mniej ciamajdowatą wampirzycą. Co więcej, jako „nowonarodzona” przewyższa świeżo upieczonego męża i resztę wesołej rodzinki sprawnością. Wydaje się szybsza, a na pewno jest silniejsza. Okazuje się też być na swój sposób wyjątkowa – już w pierwszej próbie jest w stanie opanować głód i nie rzucić się na człowieka, zaspokajając apetyt zwierzyną. W swoim czasie bohaterowie odkryją jeszcze jeden poważny atut Belli, ale może nie będę zdradzał, co to takiego.
Razem z niewątpliwymi profitami, jak i przykrymi konsekwencjami swojej nowej natury, Belli urósł także temperament. Dla postaci może to i dobrze, ale dla Kristen Stewart już gorzej, bo aktorka udowodniła, że nie potrafi grać scen złości. Choć z drugiej strony była to miła odmiana po manierze rozdziawiania buzi w każdej sytuacji, czym najbardziej zasłynęła amerykanka w ciągu poprzednich czterech filmów. Zresztą nie mam tu się co pastwić nad poziomem aktorstwa jej, jak i każdego innego członka obsady. Dla mnie numerem jeden w każdej z części był Billy Burke jako Charlie, ojciec Belli. Mimo tego, że to postać drugoplanowa, a tutaj nawet epizodyczna. Każdy kto widział którąkolwiek z poprzednich części, wie czego się tu spodziewać.
Ostatnie zdanie dotyczy tak naprawdę całego filmu, który jest zbudowany z podobnych puzzli co poprzednicy. Tylko tutaj nie bezbronną już Bellę zastąpiła jej córka. Znowu ktoś chce kogoś zabić, a Cullenowie i członkowie wilczego plemienia Quileute, mimo gardzenia sobą nawzajem, stają do wspólnej walki głównie poprzez postać Jacoba, który dalej lubuje się w obnażaniu i docinkom skierowanym w stronę wampirów. Wszystko „urozmaicone” jest „ochami i achami” Edwarda i Belli względem siebie, na szczęście Przed świtem: część druga nie jest aż tak mdła, jak poprzednia. Więcej się tu dzieje, mamy też do czynienia z dużo większą liczbą postaci, chyba nawet największą w całej sadze.
Z pewnego źródła wiem, że finał filmu został nieco zmieniony względem książkowego pierwowzoru. No i całe szczęście, bo wszystko co najbardziej efektowne, dokonało się w efekcie tych zmian. Za to plus. Nie mylić z plusem za zakończenie.
Ze względu na moje podejście do marki Zmierzch nie zdecyduję się na wystawienie oceny. Prawdopodobnie byłbym tu nie tylko subiektywny, ale może nawet stronniczy. Mniej więcej było by to 4/10, ale ważniejszy jest tu przekaz: jeżeli jak dotąd nie oglądaliście filmów z Sagi Zmierzch, nie oglądajcie też jej ostatniej części. To produkcja strawna tylko wtedy, gdy już zdążyliście się przyzwyczaić do bohaterów, ich często infantylnych zachowań i generalnie sposobu bycia. A co więcej, mimo że historia przedstawiona przez Stephenie Meyer jest prosta i łatwo się w niej połapać, to rozbicie finału na dwie części powoduje, że w ostatnim filmie nie było już miejsca na wprowadzenie. Z kolei nadrabianie wszystkich pod rząd może się skończyć uszczerbkiem na zdrowiu.
Jeżeli jednak do tej pory produkcje z tej serii trafiały w Wasze gusta, to i najnowsza z nich nie zawiedzie Waszych oczekiwań. Ja lubię inne filmy, co nie znaczy, że te nie mają zupełnie nic do zaoferowania. Mają swoje zabawne momenty, ale więcej śmiechu można wydobyć z seansu w odpowiednim towarzystwie, zazwyczaj w innych momentach niż przewidzieli twórcy. Być może jednak w swojej lidze to arcydzieła, ale trudno mi wyrokować, bo się na tym nie znam.
Pytanie otwarte: czy to już na pewno ostatni raz, gdy zobaczyliśmy na ekranie Cullenów i spółkę? Kury znoszącej złote jajka się nie zarzyna, a odkąd Stephenie Meyer jest także producentką filmów (czyli od Przed świtem - część 1), to wszystko co wymyśli dalej na potrzeby kinowej sagi będzie kanoniczne.