Gdy w 2011 roku na rynku ukazał się Deus Ex: Bunt Ludzkości, potraktowałem go jako znakomitą okazję do zaznajomienia się z serią, której nieogrania zawsze żałowałem. Do tamtego momentu jedynie liznąłem „jedynkę”, grając w nią prawdopodobnie poniżej dwóch godzin. Pomimo tego, Human Revolution kupił mnie totalnie. W moim odczuciu należał do ścisłej czołówki produkcji z 2011 roku. Siłą rzeczy, kolejnej gry w uniwersum Deus Ex wyczekiwałem mocno, więc gdy po pięciu długich latach Rozłam Ludzkości miał wreszcie ujrzeć światło dzienne, kupiłem go w pre-orderze. Tuż po premierze niemożliwy do przewidzenia splot okoliczności sprawił, że jakąkolwiek zabawę musiałem sobie na dłuższy czas odpuścić i Rozłam ukończyłem dopiero w tym roku. Jak Mankind Divided poradziło sobie z wybujałymi oczekiwaniami? To wciąż bardzo dobra gra, ale w porównaniu ze swym wielkim poprzednikiem wypada mniej okazale.
W Rozłamie Ludzkości ponownie wcielamy się w Adama Jensena, bohatera poprzedniej części. Przez dwa lata dzielące oba tytuły Adam nie zmienił się za bardzo. Jak dawniej jest dość charyzmatyczny, a swoje zdanie wyraża bez ogródek. Tym razem jednak Jensen działa na dwa fronty. Większość jego czasu zajmuje praca dla Interpolu i walka z terroryzmem, ale wspiera także tzw. Juggernaut Collective – niesławną grupę haktywistów walczących z Iluminatami. Wątek podwójnego agenta jest interesujący, bo potrafi wprowadzić niepewność do poczynań gracza. Nie zawsze wiemy, co komu można powiedzieć, w czyje ręce oddać ważny dowód, komu zaufać. Jest nawet moment, w którym zadania dla obu grup wzajemnie się wykluczają, stawiając bohatera przed nielichym dylematem. Historia w Rozłamie potrafi wciągnąć, a nad podejmowanymi krokami idzie się zastanowić. Opowieść jest zajmująca, szkoda jednak, że finał następuje cokolwiek za szybko.
Głównym terenem działań Jensena jest Praga. Stolica naszych południowych sąsiadów, która niegdyś była swego rodzaju „ziemią obiecaną” dla ludzi ze wszczepami, w trakcie akcji gry stała się ogniskiem prześladowań „odrutowanych”. W trakcie zabawy wielokrotnie jesteśmy nagabywani przez policjantów, a i większość cywili traktuje Adama z pogardą. Często widzimy stróżów porządku nadużywających władzy względem ulepszonych, a jazda przedziałem przeznaczonym dla normalnych ludzi kończy się naganą. Do Pragi zaglądamy trzy razy, a twórcy zastosowali fabularne sztuczki, by każda wizyta wyglądała nieco inaczej. Nie zmienia to jednak faktu, że choć jest to ładnie opakowany, to jednak backtracking. Mankind Divided zdecydowanie przydałyby się jeszcze inne miasta do zwiedzania.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że choć teren naszych działań jest ograniczony, to przynajmniej został przygotowany pieczołowicie. Liczba detali, które możemy znaleźć w nieobowiązkowych miejscach, a do których wcale nie musieliśmy dotrzeć, czasami zakrawa o absurd. Może imponować, gdy wystrój danego wnętrza potrafi dostarczyć sporo informacji spostrzegawczej osobie, a jednocześnie trochę zostawić do domysłu. Myszkowanie ma też rzecz jasna dużo bardziej wymierne korzyści - możemy znaleźć zatrzęsienie e-booków, amunicji, broni, oprogramowania hakerskiego, a nawet poukrywane punkty PRAXiS. Słowem - warto się rozglądać.
W Rozłam Ludzkości gra się tak samo, jak w Bunt Ludzkości. W zasadzie do każdego ważniejszego miejsca prowadzi kilka dróg i to od gracza zależy, jaką zechce wykorzystać. A to trzeba przesunąć pudło by dostać się do szybu wentylacyjnego, a to można rozwalić ścianę nieopodal albo zwyczajnie zhakować zamek do drzwi. Podobna swoboda dotyczy radzenia sobie z przeciwnikami. Jensen dorobił się nowych zabawek w swoim arsenale, ale główna zasada pozostała taka sama. Wrogów można ogłuszać, oszukiwać, wybijać albo omijać. Gra nie zmusza do obrania określonej ścieżki, ale sowiciej nagradza działanie po kryjomu – i słusznie, bo własnie tak w moim przekonaniu powinno się grać w Deus Exa. Jeśli chodzi o satysfakcję, to urządzenie krwawej łaźni nie może tutaj równać się z pokonaniem danego terenu niczym duch.
Problem z Mankind Divided jest taki, że - poza oprawą wizualną, gdzie jest to zupełnie naturalne z racji mijającego czasu – gra w niczym nie jest lepsza od Human Revolution. Poszczególne jej elementy albo są słabsze (soundtrack, liczba lokacji, długość historii), albo na takim samym poziomie jak w poprzedniej grze z serii (rozwój postaci, eksploracja, walka/skradanie). I choć oczekiwaliśmy więcej, to Rozłam Ludzkości wciąż gwarantuje kilkadziesiąt godzin przedniej zabawy, a po skończonej rozgrywce zostawia nas z ochotą na więcej. Szkoda, że na kolejną porcję przygód Jensena przyjdzie nam poczekać prawdopodobnie długie lata.