Kolejne Gran Derbi zbliża się wielkimi krokami (23.03, godz. 21). Kilka lat temu może odczuwałbym związany z tym jakiś poziom ekscytacji. Dziś jedyne czym mogę zaszczycić to wydarzenie, jest grymas zobojętnienia lub solidne ziewnięcie. Kolejne starcia między królewskimi i Blaugraną, których w ostatnich latach było tak wiele w lidze, Pucharze Króla czy Lidze Mistrzów (no i jeszcze Superpucharze Hiszpanii…), zwyczajnie mi, jak i pewnie wielu postronnym kibicom, już się przejadły. I dla postronnego kibica najlepiej by było, gdyby mecz zakończył się podziałem punktów lub zwycięstwem Barcelony. Bo na tym może skorzystać cichy bohater, klub dzięki któremu czempionat w Hiszpanii jest w tym sezonie cokolwiek interesujący - Atletico Madryt.
Hiszpańska Primera Division jest najbardziej monotonną wśród czołowych lig Europy. Ostatnim mistrzem kraju innym niż Barcelona i Real była Valencia, równo 10 lat temu. Co więcej, w ciągu tych 9 lat jedynie raz jakiemuś klubowi udało się wmieszać między potentatów i ugrać choćby drugie miejsce, był to Villarreal w sezonie 2007/08. Liga hiszpańska to liga dwóch prędkości, w której pozostali mogli się bić wyłącznie o trzecie miejsce.
Jak w analogicznym okresie czasowym wyglądała sytuacja w Premier League, Serie A, Bundeslidze i Ligue 1? W Anglii i Włoszech było po trzech mistrzów kraju (Manchester United, Chelsea i Manchester City oraz Juventus, Inter i Milan), w Niemczech czterech (Bayern, Borussia, Wolfsburg i Stuttgart), a we Francji aż sześciu (Lyon, Bordeaux, Marsylia, Lille, Monpellier i PSG). Jeśli przyjrzeć się drugim miejscom, to sytuacja wypada jeszcze bardziej niekorzystnie dla hiszpańskich rozgrywek. W pozostałych ligach wicemistrzów było trzykrotnie pięciu oraz czterech (Francja), przy trzech w Hiszpanii.
W Primera Division każdy klub mogący „pogodzić” Real i Barcę jest na wagę złota dla poziomu emocji rozgrywek. W tym roku taką drużyną jest Atletico Madryt, obecnie ustępujące Realowi o 3 punkty, o jeden wyprzedzając Barcelonę. Bilans z Realem ma w tym sezonie korzystny (1:0 i 2:2), z FCB w pierwszym meczu był bezbramkowy remis.
Atletico poczyna sobie w tym sezonie naprawdę znakomicie. Poza dobrą dyspozycją na krajowym podwórku (67 punktów w 28 spotkaniach), dochodzi świetna gra w Lidze Mistrzów. Przez grupę przeszli jak burza, wygrywając 5 spotkań i zaledwie jedno remisując (najlepszy wynik razem z Realem), w 1/8 w imponującym stylu odprawili Milan (5:1 w dwumeczu po dwóch zwycięstwach). Choć Milan jest w dołku, to wynik i tak idzie w świat (dla porównania: w grupie Milan zremisował z Barcą 1:1 i przegrał 1:3). Ponadto stołeczna drużyna jest wśród trzech klubów które straciły najmniej bramek w tej edycji.
Ale co może najważniejsze, na grę Atletico dobrze się patrzy. Doszedł do siebie David Villa, zamieszanie na lewej stronie robi Arda Turan, bramki jak na zawołanie strzela Diego Costa. Trener Diego Simeone dobrze poukładał drużynę, która wciąż liczy się w walce o zwycięstwo w Lidze Mistrzów i ma szansę na mistrzostwo kraju. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że Atletico i Barcelona, które wpadły na siebie w 1/4 LM, zagrają ze sobą w ostatniej kolejce. Być może wtedy na Camp Nou będzie rozstrzygać się, kto zostanie mistrzem Hiszpanii sezonu 2013/2014.
Nigdy nie byłem kibicem Atletico, a w Primera Division od lat trzymam kciuki za Valencię. Ale klub ze stolicy Hiszpanii budzi sympatię, dodaje lidze trochę kolorytu, odrobinę nieprzewidywalności, jakiej już dawno nie było. Teraz do końca sezonu będę kibicował Rojiblancos. Niech ktoś przerwie wreszcie tę hegemonię. Z monotonią po części się udało.
Jeśli: 1. spodobał Ci się mój tekst i chcesz go pochwalić lub uważasz, że jest słaby i należy mi się nagana; 2. zgadzasz się ze mną lub widzisz sprawy zupełnie inaczej; 3. po prostu chcesz być na bieżąco - zawiń do Przystani na Facebooku i daj mi znać. Jeśli masz w sobie żyłkę szpiega, możesz także śledzić mnie na Twitterze.Moje opinie o tworach kultury lub aktualnych wydarzeniach, z których nie buduję dłuższych tekstów, trafiają właśnie tam.