Pewnie nikogo nie zdziwię tym, że kiedyś po prostu kochałem dinozaury – każdy był dzieckiem, każdy to zna. Plastikowe stada mięsożerców wcinały pomalowane na zielono Triceratopsy w mej piaskownicy aż miło, filmem życia był Park Jurajski, a kreskówką Flintstonowie. Szczyt rozwoju.
.
Nieco później, gdy miałem już na czym grać, świetnie bawiłem się przy grach o jaskiniowcach. Mam zresztą nadzieję, że nie jestem sam... Szkoda tylko, że wydawcy o nas zapominają.
.
Cardrige z Big Nose'm był dla mnie świętością prawdziwą. Mistrzowie z Code Masters dostarczyli charyzmatycznego brodacza z maczugą, który zbierał kości w otoczeniu szkieletów pradawnych bestii – czyli był wszystkim o czym marzy sześciolatek. Naszym głównym celem było upolowanie pterodaktyla na obiad. Tak po prostu. Walki z bossami, power-upy, ukryte lokacje, rozbudowane plansze, było tu wszystko. Później dorwałem w swe ręce kontynuację. Big Nose Freak Out to było już absolutne szaleństwo, gdyż postanowiono do całej zabawy dodać prehistoryczną deskorolkę!
.
W czasach oglądania Denver ostatni Dinozaur nie mogło być nic bardziej fantastycznego niż jaskiniowiec na deskorolce. NES miał także to szczęście, że otrzymał najfajniejszą grę o Flintstonach w historii czyli The Flintstones: The Rescue of Dino & Hoppy. Cudo to zawierało masę ciekawych mini-gier (koszykówka anyone?) i było wzorowane na Super Mario World, choć potrafiło zachować własną tożsamość. Nidy nie zapomnę potężnych szlagów maczugą Freda. To zdecydowanie jedna z moich ulubiony 8bitowych gierek i żałuję, że licencje na stare kreskówki spod szyldu Hanna-Barbera są już dziś pewnie całkowicie nieatrakcyjne...
.
Między kolejnymi seansami Amerykańskiego Ninja, a oglądaniem radzieckiego wilka z papierosem (wrodzony kosmopolityzm), dałem radę dotrzeć do jeszcze jednej pozycji o jaskiniowcu. Było to UGH! Amigowy przebój, prehistoryczna wersja transportowania ludzi (helikopterem!)...
.
Niby nic nadzwyczajnego, ale znacznie przerasta to co obecnie możemy znaleźć w podobnych klimatach. Traktowanie epoki kamienia łupanego po macoszemu to niezła hipokryzja większości producentów gier, którzy tworzą prymitywne pozycje (setting przecież powinien odpowiadać fabule i mechanizmom...), widocznie jest to nisza jeszcze nie odkryta.
.
Wydaje mi się, że czasy kiedy ludzie żyli w plemionach idealnie nadają się do „twardego” RPGa, takiego w którym musimy odpowiednio się napracować, by upolować mamuta. Konkretna, barbarzyńska wyżynka (taka jak choćby w Conanie) także mogłaby wypaść sugestywnie, o platformówce czy komediowym sandboksie nie wspominając.
.
.
Bez strzelania do żołnierzy, uciekania przed zombie, lub bicia smoków trudno jest teraz dostać zielone światło na stworzenie gry, takiej jak choćby stareńki Prehistorik, który był prawdziwym amigowym skarbem. Może w epoce Kickstartera komuś udałoby się przywrócić ten nurt i zrobić podobny tytuł?
.
To przecież nawet teraz wygląda świetnie...
.
Oby jaskiniowcy znikli z ulic miast i Internetu, znajdując się tylko w formie cyfrowych przyjemniaczków na naszych telewizorach. Z niecierpliwością wyglądam momentu, w którym pierwszy duży wydawca się złamie i pokaże nam machanie maczugą nowej generacji.
.
.
.
[powiedz mi Oppa! na Twitterze]