Sprawa z DayZ Standalone to zagadka ostatnich miesięcy dla wszystkich fanów survivalowego symulatora z mnóstwem statystów w postaci bezmózgich stworów. Ot, przecież obiecano pełną grę już na listopad 2012, a mamy zaraz połowę stycznia 2013. Co więc dzieje się z grą? Pojawiają się w końcu pierwsze informacje i wynikające z tego faktu niedorzeczności.
Wiadomo już mniej więcej jak będzie wyglądać rozgrywka w pełnoprawnym tytule. Rozbudowany system pogodowy, system obrażeń i chorób, poprawiona fizyka, narzędzia moderskie, poprawione zachowanie zombie, większa mapa i wiele, wiele więcej. Zastanawiający jest jednak pewien mankament każdego z akapitów wypowiedzi wydelegowanej osoby ze studia Bohemia. Otóż przewiduje się cenę około 20 euro, co na chwilę obecną da nam kwotę około 80 złotych. W zamian dostać mamy cyfrową wersję DayZ Standalone. Mam jednak wątpliwości, czy chcę taką grę dostać!
Przy wymienianiu każdej z obiecywanych funkcjonalności (a słowo „obiecywanych” jest tutaj zdecydowanie na miejscu) pojawia się stwierdzenie mówiące o planach, o odłożeniu czegoś w czasie, o wykonaniu tejże pracy w trakcie funkcjonowania gry na rynku. Przez wszystkie osoby i wszystkie przypadki odmieniono tutaj zwrot „z czasem dodamy”.
Rodzi się więc pytanie czy jest to zagranie całkowicie prawidłowe? Jestem szarym graczem, który z rozwagą chce wydać swoje pieniądze. Jeśli miałbym do wyboru gotową grę kosztującą 120 – 140 złotych i zalążek napakowanej obietnicami i planami gry, to jednak wybrałbym pozycję pierwszą. Oczywistym jest tutaj fakt, że na twórców działa presja 1.500.000 graczy, ale nie uchroni ich to od linczu, jaki przeprowadzą na nich coraz to bardziej świadomi odbiorcy, którzy nie chcą wydać swoich pieniędzy na „pozwolenie” na oczekiwanie na tytuł, bo tak naprawdę to sprowadza się właśnie do tego. Zapłacimy obiecane 20 euro tylko po to, żeby zainstalować na swoim komputerze ledwie środowisko, w którym nie będzie nic, a my będziemy zmuszeni czekać, aż coś wyrośnie.
Graczy i tak postawiono już raz pod ścianą. Nie oszukujmy się, ale większość sprzedanych kopii ArmA II zawdzięcza modyfikacji DayZ. Ludzie pełni nadziei zafundowali sobie podstawkę i dodatek tylko po to, by tłuc się między sobą z chmarą zombiaków na horyzoncie. Niedługo po punkcie kulminacyjnym nakreślonym największym zainteresowaniem modem i „boomem” na survival zombie zapowiedziano, że większe aktualizacje funkcjonalności nie będą miały miejsca z racji prac nad pełnoprawnym tytułem. Gracze znieśli to mając wizję gotowej, dopieszczonej gry niezależnej od reszty. Wyobrażacie sobie co teraz będzie? Jeśli Bohemia skusi się na następny krok w ramach strategii „zrobimy to później”, spodziewam się mnóstwa narzekań i negowania przyjętej przez czeskie studio polityki.
Zdecydowanie rozumiem dążenie do jak najszybszego wypuszczenia na rynek produktu, tym bardziej, że swoje żniwo od dawna zbiera już WarZ, które parę kawałków tortu już podebrało. Niemniej jednak wydaje mi się, że o ile strzałem w plecy z procy jest pozostawienie rynku bez swojego produktu na nim, o tyle strzałem z dubeltówki będzie wrzucenie na niego czegoś, co nie zasługuje na miano pełnej gry. Pytanie więc, czy DayZ będzie bardziej „stand”, czy bardziej „alone”. Czas pokaże.