Dziwna sprawa Skaczącego Jacka - Kati - 13 stycznia 2013

Dziwna sprawa Skaczącego Jacka

Podczas wizyty u rodziny trafiła w moje ręce powieść o wyjątkowo długim tytule: „Mark Hodder przedstawia Burtona i Swinburne’a w dziwnej sprawie Skaczącego Jacka”. To pierwszy tom steampunkowego cyklu o przygodach tytułowych dżentelmenów, Richarda Burtona i Algernona Swinburne’a, i jednocześnie debiut Marka Hoddera.

XIX-wieczna Anglia wygląda inaczej niż w naszej rzeczywistości: nie ma epoki wiktoriańskiej, ponieważ królowa Wiktoria w młodym wieku zginęła w zamachu. To nie jedyna różnica: technika i eugenika rozwijają się pełną, nomen omen, parą. Po ulicach krążą parowe welocypedy, można polatać rotofotelem, papugi przekazują wiadomości (lekko zniekształcone co prawda), długowłose koty sprzątają mieszkania – nie ukrywam, że mnie, jako opiekunce trzech strzelających kłakami kotków, ten pomysł spodobał się najbardziej. Tylko czy ta powieść ma do zaoferowania coś więcej poza ciekawymi rekwizytami?

Richard Burton, odkrywca może o nienajlepszej opinii, ale za to posiadający liczne zalety, zostaje specjalnym agentem Jego Królewskiej Mości. Ma rozwiązać zagadkę ludzi-wilków terroryzujących East End. Do tego dochodzi jeszcze tajemnica Skaczącego Jacka, napadającego nastoletnie dziewczęta w okolicach Londynu oraz samobójcza próba i zniknięcie dawnego przyjaciela. Akcja z początku niemrawa, nabiera tempa, wciąga, wciąga i niestety nagle człowiek się orientuje, że czyta już tylko siłą rozpędu. Po prostu w pewnym momencie napięcie znika i już nie wraca. Najbardziej zaszkodziła zmiana perspektywy: dopóki oglądamy świat z punktu widzenia Burtona, jest całkiem nieźle, ale paradoksalnie kiedy pałeczkę przejmuje Skaczący Jack, wydawałoby się intrygująca postać, robi się zwyczajnie nudno.

Bohaterowie są niestety mało wyraziści. O ile Burton jeszcze się prezentuje jako tako, to Swinburne już nie bardzo – w zasadzie zapamiętałam tylko tyle, że jest miłośnikiem markiza DeSade i nadużywa alkoholu. Postać tak mało charakterystyczna, że dziwię się, że znalazła się w tytule. W tym duecie brakuje chemii i szczerze powiedziawszy nie wiem, czemu panowie ze sobą współpracują. Zdecydowanie nie jest to para na miarę choćby Holmesa i Watsona. Hodder, poza Burtonem i Swinburnem, wykorzystał też inne istniejące w rzeczywistości postaci, m.in. Darwina, Florence Nightingale, Oscara Wilde’a, czasami w dość przewrotny sposób (na końcu książki zamieszczono prawdziwe biogramy tych osób, więc można łatwo porównać co i jak zostało zmienione) i niestety z różnym skutkiem. Najlepiej ze wszystkich wypada… Londyn. Niby jest on tylko tłem, ale naprawdę doskonale została oddana atmosfera miasta.

Po lekturze mam mocno mieszane uczucia. Przeczytałam bez bólu, ale i bez zbędnego zachwytu. Raczej dla zagorzałych fanów steampunka.

Kati
13 stycznia 2013 - 23:10