Nie jest wielką tajemnicą, że mania na MMA to obecnie duża rzecz w Stanach Zjednoczonych, tak duża, że wiele osób zaczyna nazywać walki w oktagonie nowym sportem narodowym Amerykanów. Czy tak jest? Tego nie wiem, ale kino lubi odbijać w sobie wszelkie pasje Wujka Sama – w przeszłości nie raz byliśmy krzywdzeni przez polskie stacje telewizyjne puszczające filmy familijne o futbolu i baseballu, których żaden dzieciak nie rozumie (ale, że Polsat tanim kosztem miał zapchajdziurę na niedzielę, to leciało na cały kraj)... A dziś kręci się filmy o mieszanych sztukach walki.
Pamiętacie może Warrior (2011) z Tomem Hardym? Był to dramat budowany na podobieństwo wielkiego Rocky'ego, w którym jednak nie wszystko dobrze ze sobą współpracowało. Znalazło się tam miejsce na historię nauczyciela, który musi zacząć walczyć bo to jedyny sposób na szybkie zarobienie dużych pieniędzy – w podobny sposób postępuje bohater Here Comes the Boom... tylko on zamierza przegrywać.
Poza tym to komedia z Kevinem Jamesem.
Szkoła ma problemy z budżetem, dyrektor wraz z księgowymi postanawia pozbyć się dodatkowych zajęć, ucinając wszelkie niepotrzebne wydatki. Oznacza to likwidację klubu muzycznego, który prowadzi podstarzały, śmieszny niczym Woody Allen, Marty. Ponieważ wcześniej zwierzył się on Scottowi (główny bohater), że jego żona spodziewa się dziecka, ten mocno zaprotestował na wieść o szkolnych oszczędnościach. Jedyny sposób, by uratować posadę przyjaciela to zebrać odpowiednią sumę pieniędzy...
Zaprowadziło to Scotta do dawania dodatkowych lekcji obcokrajowcom starającym się o amerykańskie obywatelstwo, w swej klasie trafił na Niko, który prosi o prywatne zajęcia. Tak się składa, że holender grany przez samego Basa Ruttena (były mistrz wagi ciężkiej UFC, komentator w Pride FC) często ogląda z kolegami gale UFC. Dociera wtedy do Scotta, że zawodnik, który przegrywa walki i tak inkasuje dziesięć tysięcy dolarów... Nauczyciel wie, że dorabiając wieczorowo nigdy nie uratuje klubu muzycznego, prosi więc Niko, byłego zawodnika, o to, by go trenował, choćby na kilka walk, dzięki którym dorobi odpowiednią sumę.
I tak rozwija się akcja tej przewidywalnej, ale często zabawnej komedii, która mimo podążania szlakiem utartym przez miliony podobnych filmów (włączając w to podrywy Scotta względem Salmy Hayek) jest bardzo przyjemna w odbiorze. Twórcy potrafili podejść z humorem do kwestii ciągłego obrywania i morderczych treningów, potrafiąc ukazać w zdystansowany sposób środowisko związane ze sportami walki. Nie brakuje tu też relacji z dzieciakami i bardzo dosłownych gagów, dzięki którym całość nie spada z zadowalającego poziomu.
Nawet mocno przejaskrawiony finał, oraz totalna bujda jaką jest możliwość walczenia w oktagonie w tak krótkim czasie (i w takim wieku) jest do przełknięcia, gdyż film ani przez moment nie stara się ukrywać tego czym jest. Here Comes the Boom to komedia przy której można spędzić czas i z rodziną, i z kolegami, z ciekawością przyglądając się kolejnym akcjom. Wielka w tym zasługa zdziwaczałego Marty'ego oraz Niko przejawiającego wyraźną chęć do śpiewania i tańczenia gdy tylko jest ku temu okazja. Fani UFC nie mogą odpuścić ujrzenia wielkiego Ruttena w takiej roli (ja się śmiałem się na sam widok jego twarzy).
To obraz o wsparciu i przyjaźni, który mógł sięgnąć nieco wyżej gdyby tylko pozbył się wstrętnych kliszy... problem w tym, że wtedy pewnie straciłby swoją lekkość i musiałby mieć zupełnie inny przebieg. Jeżeli jednak chcecie nowej kumplowskiej opowieści to warto po to sięgnąć. Nie ma tu co prawda realizmu, ale nie sadzę by o niego tu chodziło, liczy się wesołe rozwiązywanie problemów w stylu "od zera do narodowego bohatera".
Warto poszukać, choć nie zanosi się na to, by Here Comes the Boom doczekało się polskiej premiery (chyba że od razu na DVD z czerstwym tłumaczeniem tytuły a'la Waleczny Belfer).
PS Tak, to film o nauczycielu walczącym w klatce więc potrzeba do niego odpowiedniego podejścia.
PS2 Kevin James naprawdę nieźle się wyrobił do tych zdjęć (trenował 10 miesięcy).