Human Traffic to film kultowy z wielu powodów, tematy jakie zawiera, jego buntowniczość i humor, to jednocześnie krzyk pokolenia, jak i znak, że coś musi się zmienić. Debiutanckie dzieło Justina Kerrigana nic nie wciska na siłę, nawet jeśli mówi o jakimś problemie wprost, to cały czas trzyma dystans, nie przejmując się tym czy dla kogoś to po prostu kolejny film o imprezie, czy manifest, który nie może przejść niezauważony.
W sumie to lekka historia piątki osób, które lubią uciec od swych problemów. Niezbyt pięknych, nie lubiących swojej pracy, żyjących od weekendu do weekendu. Innymi słowy, to zdezorientowana grupa, w której leży przyszłość narodu, taka sama jak w każdym innym miejscu świata... Szkoda tylko, że naród najchętniej, by się jej pozbył.
Dla mediów dziki i tajemniczy świat podrzędnych klubów, w których małolaty biorą extasy, to wciąż ciekawy temat gwarantujący szokujący materiał. Temat na który spojrzał inaczej Kerringan, zaznaczając w nim „rytuał przejścia”, jakiego doświadcza brat jednej z bohaterek, która po prostu woli, by eksperymentował z narkotykami przy niej niż z grupą niezbyt rozgarniętych kolegów. Znaleziono też czas na przemowę o szkodliwości drugów i wspaniałą scenę pokazującą walkę o ostatniego jointa na imprezie... ale to tak naprawdę film nie o tym.
Human Traffic jest o bardzo nieśmiałej miłości Jipa i Lulu, której w końcu postanawiają dać szansę (choć Jip jest tym przerażony, gdyż ostatnimi czasy miał problemy z seksem). Koop to DJ, musi radzić sobie z chorobą ojca i swoją zazdrością o Ninę. Jego obecnie bezrobotna dziewczyna, w scenie w której rzuca pracę, pokazana jest jak bohaterka narodowa. Moff to drobny diler żyjący w konflikcie z rodzicami, niepotrafiący dostosować się normalnego rytmu życia... Po strasznym tygodniu piątka przyjaciół umawia się na imprezę, a reżyser bawiąc się formą często łamie czwartą ścianę, zmieniając fabularne wybryki ludzi, których wielu, by z chęcią przekreśliło, w film instruktażowy, dokument czy etiudę. Wszystko w bardzo niekolorowym, nie-hd, nieupiększonym Cardiff pełnym piwa z kija, muzyki Rave i przemysłowej ilości papierosów, od której głowa pęka następnego dnia... Podlano to jeszcze słynnym pytaniem Kim jest Królowa? Co odbiło się szerokim echem, tak samo jak jawne wykpienie wszystkich wątpliwości jakie od wieków starzy mają wobec młodych.
„I am about to be part of the chemical generation"
Film jest realistyczny, co nie oznacza, że jest ponury czy brutalny, jest po prostu... dla widzów pełnoletnich. Niekończący się rajd po barach i klubach nie świeci przykładem, ale zamiast udawać świętego lepiej zasiąść przed ekranem, i zobaczyć jak widziano wyjście na imprezy, i przygotowania do nich w 1999. Każdy odnajdzie tam przynajmniej kilka rzeczy, które zna autopsji. Czekanie na przyjaciół, załatwianie biletów, zmiany miejsc, patrzenie na młodszego brata czy też spotkanie następnego dnia, z totalnie zmęczonymi oczami to przecież cały czas aktualna tematyka. Kiedy pod koniec Human Traffic przenosimy się do jakiegoś domu, w którym właśnie wszyscy padli, nie mając już sił na dalszą imprezę, szukając miejsca, by się położyć i gadać z nieznajomymi o Gwiezdnych Wojnach, czujemy, że uchwycono przed kamerą coś bardzo prawdziwego.
Liczy się to, że cała piątka bohaterów trzyma się razem i nie chce codziennie martwić się swym mało ciekawym położeniem. Robią co prawda trochę „złych rzeczy”, ale to ich odpowiedź na to co się dzieje dookoła. Na szczęście świat nie jest zamknięty na klucz i można się jeszcze co jakiś czas przesmyknąć do beztroskiego wymiaru, który w zamian za zniszczone zdrowie daje chwilę oddechu. Powrót do rzeczywistości boli jednak coraz bardziej, za każdym razem gdy się zgubi kolejny weekend. Reżyser nie mówi czy to dobrze czy źle, ani czy warto było szaleć tak, daje tylko znak, że młodzi ludzie żyją w zupełnie inny sposób niż społeczeństwo, które stara się ich dopasować. Myślę, że to tak samo aktualny problem dzisiaj jak w czasie premiery filmu. Poza tym, to udany kawał świetnego wyjścia na miasto.