W roku Pańskim czyli Wilcze Prawo. - myrmekochoria - 19 lutego 2013

W roku Pańskim, czyli Wilcze Prawo.

Nieczęsto zdarza mi się pisać o filmach, ale znów ciężko mi przejść obojętnie obok tego tryptyku filmowego. To prawdopodobnie jedno z największych osiągnięć brytyjskiej kinematografii ostatnich lat. Fincher w brytyjskim wykonaniu? Chyba za mało powiedziane.

Od czego zacząć? „Wilcze Prawo” jest tryptykiem filmowym. Kolejne odsłony (1974, 1980, 1983) opowiadają historię morderstw małych dziewczynek w północnej Anglii. Eddie Dunford (Andrew Garfield) jest młodym dziennikarzem, który zostaje przypisany do sprawy zaginięcia młodej Clare. Nieustępliwość i naiwność Eddiego zapoczątkuje serie wydarzeń, których to będziemy świadkami. Tak zacznie się jedna z najbardziej przygnębiających historii jakie miałem (nie)przyjemność oglądać. Dawno nie widziałem tak dobrze skrojonego scenariusza, został on przygotowany z materiału powieściowego przez Tonyego Grissoniego (autorem powieści jest David Peace.)  Wszystko się w nim doskonale zazębia, ale dopiero po drugim seansie można dostrzec maestrie z jaką stworzono rzeczywistość filmową.

Na przestrzeni dziewięciu lat będziemy obserwować główny wątek morderstw, relacje postaci, zmiany w zachodzące w społeczeństwie angielskim, małomiasteczkowość, beznadzieje miejsc, w których nic się nie dzieje i wszyscy znają wszystkich. Nie sposób też nie dojrzeć subtelnej krytyki thatcheryzmu przewijającej się przez drugą i trzecią część.

Mocną stroną „Wilczego Prawa” są kreacje postaci.  Eddie zmienia się w płynącego pod prąd idealistę dzięki śmierci swego starszego przyjaciela (Anthony Flanagan jako Gary Bannon), który jest alkoholikiem i zwolennikiem teorii spiskowych. Notabene świetna rola Andrew Garfielda. Mark Addy gra Johna Piggota, zmęczonego prawnika, który popala marihuanę, aby wyjść z zagadkowej depresji. David Morrissey wciela się w postać Mauricea Jobsona, detektywa z wyrzutami sumienia. Demoniczna obecność Johna Dawsona (Seana Beana) unosi się nad całą historią. Samotność Petera Huntera (Patrick George Considine). Cała plejada aktorów spisuje się fenomenalnie.

Domeną kina nigdy nie była dla mnie jednak fabuła, choć jak już mówiłem jest skrojona perfekcyjnie. Kinematografia to opowiadanie historii obrazami. Każdy epizod „Wilczego Prawa” jest nakręcony przez innego reżysera, użyto innych taśm i technik (docenią to koneserzy historii produkcji filmu) do stworzenia wizualnych arcydzieł, które oddają ducha danego czasu. Części różnią się od siebie obrazem, każda z nich ma unikalny wizualny charakter. Wspomniana beznadzieja wylewająca się z panoramy Fitzwilliam; blokowiska, kominy elektrowni, opuszczone wnętrza, place budowlane. Ponure posterunki policyjne w drugiej części, rustykalny charakter finałowego epizodu. Niewiele filmów stworzyło tak zaszczuty i opresyjny obraz pozbawiony jakiejkolwiek nadziei.

Nie zamierzam pisać zbyt wiele o „Wilczym Prawie”, aby nie zdradzić czegoś przypadkiem. Można się spierać, że jest to brudna historia o zbrodni zapadająca w „Siedem” Finchera. To przed wszystkim opowieść o odkupieniu, uldze, przeciwstawieniu się wszechogarniającemu złu. Na dodatek wspaniale wykonana opowieść.

myrmekochoria
19 lutego 2013 - 16:15