Rayman Origins czyli pozytywny bzik - myrmekochoria - 28 lutego 2013

Rayman Origins, czyli pozytywny bzik

Ostatnie lata nie były zbyt przychylne dla tradycyjnych platformówek okraszonych nutą kreatywnego szaleństwa. Braid i Limbo wyznaczyły nową drogę dla tego gatunku. Jonathan Blow skorzystał z tradycji, aby opowiedzieć bardzo ważną historię, która została szeroko doceniona. Panowie z Playdead stworzyli audiowizualne arcydzieło opiewające biologiczny aspekt życia pomieszany z jakąś dziwną, obcą transcendencją. Obie gry wydały na świat potomstwo nowego rodzaju: Journey, Coma, The Cave, dziesiątki produkcji opartych na flashu, w które można grać na różnych witrynach.

Kondycja platformówek na rynku gier jest doskonała. Gatunek żyje i rozwija się wręcz doskonale na Wii. Nintendo dalej odgrzewa stare kotlety, (przyprawiając je szczyptą eksperymentów w rozgrywce) które nadal smakują. PC jest trochę pomijany w wysokobudżetowych produkcjach tego gatunku, choć ma swoją świetlaną przeszłość. Wymienianie wszystkich gier nie ma sensu, ale chociaż kilka przykładów: Heart of Darkness, Jazz Jackrabbits (1 i 2), Kapitan Pazur, Oddworld: Abe's Oddysee, Prehistorik. Można byłoby wymieniać w nieskończoność i kłócić się o przynależność do platform, ale to nie jest mój cel.

Na fali popularności „artystycznych przygodówek” pojawia się Rayman Origins, który jest zupełnym powrotem do korzeni zwariowanych platformówek pokroju Jazz Jackrabbists bądź Earth Worm Jim. Jak się spisują nowe przygody Raymana?

Fenomenalnie. Od czego zacząć? Może od komplementu. Od Psychonauts nie widziałem lepiej skonstruowanych poziomów, które można przejść w przeciągu dwóch lub kilku minut. Zresztą po co liczyć czas, skoro można podziwiać design poziomów. Podwodne czeluście, bujne i rozrosłe puszcze, pustynie pełne dziwnych dźwięków, wrzące wnętrza wulkanów, układ trawienny ogromnych potworów, dziwne warsztaty napędzane parą i elektrycznością jakby były one rojeniem sennym Tesli, niebotyczne szczyty kreowane na Tybet, uzupełniane niewiarygodną muzyką naśladującą mantry. Specjalne poziomy, w których biegamy za niesforną skrzynią. W jej wnętrzu znajdziemy pewien skarb, ale najpierw będziemy musieli naprawdę podszkolić cierpliwość i refleks. Przemierzanie poziomów będą nam utrudniać groteskowi i przezabawni przeciwnicy zamieniający się w balony przy każdym uderzeniu lub skoku. Gobliny(?) z cienkimi chińskimi wąsami, dinozaury przebrane za francuskich kucharzy, paprykę chili wydychającą ogień (leżącą w garnku), pocieszne insekty, ryby z trójzębami, stereotypowe roboty rodem z fantastyki lat 30., wredne ptaszyska, jeżozwierze, kawałki pomarańczy z kolcami (!), stada niezidentyfikowanych latających stworzeń rodem z Pitch Black, narzekające widelce z kobiecymi ustami (!!), nieumarłe emerytki bijące nas małymi torebkami i wiele, wiele innych

Rayman to żyjąca kreskówka. Tła, animacje, efekty są na jakimś niebotycznym poziomie. Mój opis nigdy w życiu nie zbliży się chociaż odrobinę do opowiedzenia tego, co dzieje się na ekranie, to naprawdę trzeba zobaczyć. Od nowej odsłony Raymana biję niewiarygodnym optymizmem, szaleństwem kreatywności, dziecięcą wyobraźnią i zwykłą „pociesznością”. Dawno podczas grania uśmiech nie schodził mi z twarzy i równie dawno nie byłem tak zrelaksowany po krótkiej rozgrywce. Euforyczny taniec lumów sprawia, że na mojej głowie pojawia się kapelusz z owoców i grzechotki w dłoniach. Czasem wyobrażam tez sobie kapelusz z wisienkami na rondzie i kastaniety.

Na koniec zostawiłem kwestie, która zupełnie mnie rozbroiła. Muzyka i dźwięki. Najbardziej kreatywna, odkrywcza i doskonale wkomponowana w zamysł muzyka w historii gier komputerowych? Chyba tak. Wspomniany już Tybet, podwodne pluski, nuta składająca hołd, i zresztą godna batuty, Ennio Morricone, gorączka sobotniej nocy, plemienne odgłosy, pomruki dżungli, swing, hawajskie dźwięki przy akompaniamencie ukulele i wokalu lumów, które uzdrowią każdego chorego swoją energią.

Jeżeli nie graliście w Rayman Origins, to naprawdę polecam. Być może przeżyjecie na powrót swoje dzieciństwo pełne dziwnych kreskówek, szalonych platformówek i niewiarygodnych zdarzeń. Nowy Rayman to także doskonały prezent dla młodszego rodzeństwa, ale uważajcie na jego czar, bardzo trudno się od niego oderwać.

myrmekochoria
28 lutego 2013 - 18:09