„Orbital. Blizny” to pierwszy tom serii science-fiction. Takiej absolutnie klasycznej: daleka przyszłość, wiele ras, konflikty między nimi, kolonizacja planet, międzygalaktyczna federacja… Już bardziej klasycznie być nie może. Tylko czy taka konwencja jeszcze się sprawdza?
Historia zaczyna się od kongresu, na którym ma zostać podjęta decyzja o przystąpieniu Ziemi do międzygalaktycznej Konfederacji. Niestety nie wszystko idzie zgodnie z planem: dochodzi do zamachu, a obserwują go Caleb i Kristina, których rodzice biorą udział w rzeczonym kongresie.
Wiele lat później Caleb wstępuje do Międzygalaktycznego Biura Dyplomatycznego – instytucji zajmującej utrzymaniem pokoju między różnymi rasami zamieszkującymi galaktykę. Jest on pierwszym człowiekiem w historii MBD i jest traktowany dość podejrzliwie – ludzie z wielu powodów nie cieszą się specjalnie dobrą opinią w Konfederacji. Jego partnerem, a może partnerką zostaje Sandżar, wbrew pozorom płci nieznanej. Duet to dobrany nietypowo: ludzie są winni masakry Sandżarów, więc takie zestawienie współpracowników może okazać się problematyczne.
Owa dwójka świeżo upieczonych agentów MBD zostaje wysłana na skolonizowany przez ludzi księżyc Senestam, aby wyjaśnić sprawę zaginięcia pilotów należących do rasy Javlodów. Konflikt rasowy to nie jedyny problem, bo w górach kryje się zupełnie inne zagrożenie. I jeszcze ten nieustannie padający deszcz…
Początkowo może trochę razić dysproporcja między wprowadzeniem w świat (otrzymujemy dużo informacji dotyczących jego historii i funkcjonowania), a właściwą akcją, ale to wrażenie znika po lekturze drugiego tomu (na jedną przygodę naszych bohaterów składają się dwa albumy).
Fabuła jak widać nie powala oryginalnością. To zgrabny miks wielokrotnie wykorzystywanych motywów – kłaniają się tu filmowe inspiracje, np. „Obcy” czy „Mój własny wróg”. Na tyle udany, że z przyjemnością odkrywa się nawiązania, a nie zgrzyta zębami, że się już to czytało sto razy. Najmocniejszą stroną „Orbitala” są doskonałe, bardzo szczegółowe rysunki, można je oglądać, oglądać i oglądać. Do tego kolorystyka idealnie współgra z klimatem opowieści. Jedynym drobnym minusem są asymetryczne kadry, które miejscami utrudniają czytanie.
„Orbital” to kawał solidnego rzemiosła. Może nie sprawi, że klękną narody, ale bez wątpienia jest godny uwagi.