Jedyś, kocham takie gry. Gry, w których liczy się pomysł na rozgrywkę, które oczarowują swoim stylem, opartym nie koniecznie na wyciskającej ostatnie soki z posiadanego sprzętu grafice. Proste, jednak w swej prostocie genialne, świetnie dawkujące momenty prawdziwego odprężenia z sekwencjami bardziej wymagającymi, finiszując jako przepyszny, gamingowy koktajl, swoim smakiem nieustannie przypominający mi, dlaczego gram. Taki właśnie jest Sound Shapes, który… zaraz, zaraz - gdzie w takim razie najwyższa nota?
Wydane już jakiś czas temu na PlayStation 3 i PS Vita cudo dopiero teraz wleciało w moje chytre łapy, chociaż z wersją demonstracyjną kontakt nawiązałem jeszcze w dniu premiery. Zmagałem się wtedy okrutnie, bo raz, że fanem cyfrowej dystrybucji nie jestem, to dwa - za samą produkcję tuzy z PS Store zakrzyczały sobie cenę w okolicach 50 złotych. Grało mi się jednak tak świetnie, iż obiecałem sobie, że o Sound Shapes pamiętać będę, czając się gdzieś w krzakach na stosowną obniżkę. Ciągle aktualne 22 złocisze zdawały się być propozycją nie do odrzucenia.
Sound Shapes to zgrabne połączenie platformówki z grą muzyczną, gdzie kontrolujący toczącą się i przyczepiającą do określonych powierzchni kulkę gracz przemierza kolejne albumy-poziomy, bez jakichkolwiek dodatkowychi rozbudowanych, fabularnych meandrów. Tylko ty, przypominająca sadzone jajko kulka, oraz szereg wymagających i różniących się od siebie stylem graficznym jak i muzycznym leveli, po których porozrzucano całą masę znajdziek do podniesienia jak i przeszkadzajek do bezwzględnego ominięcia. Co istotne i ciekawe, każdy poziom SS (ekhem…) poćwiartowany został na szereg pojedynczych plansz, pomiędzy którymi przemieszczamy się w przytulnym 2D i to bez efektu scrollowania obrazu. Nasz minimalistyczny protagonista, poza wspomnianą już „mocą” przyczepiania się do większości obecnych w świecie gry powierzchni, potrafi również poświęcić ten unikatowy dar na rzecz większej prędkości toczenia się. W kwestii „platformowości” opisywanego tytułu to w zasadzie wszystko (nie licząc okazjonalnego przepychania skrzynek na niektórych poziomach), jednak przed platformową przeciętnością Sound Shapes broni całkiem oryginalny patent.
Cała moc tej małej i pociesznej produkcji kryje się bowiem w jej ścieżce dźwiękowej, oraz w sposobie, jaki ta zgrabnie łączy się z samym gameplay’em. Tacy nemezis jak złowrogie rakiety, bliżej niezidentyfikowane pikselo-kraby czy śmiercionośne zgniatarki poruszają się tutaj w rytm zapętlonej muzyki , której repertuar dźwięków powiększa się z każdą podniesioną i wspomnianą wcześniej „znajdźką”. I tak oto otwierający każdy poziom, graniczący niemal z ciszą i składający się z delikatnych „plumkań” utwór muzyczny, przy końcu naszych zmagań przeradza się w pełnotłusty bit, na którego melodię zrzucają się już nie tylko podnoszone przez nas nuty-monetki, ale i również większość dotykanych w grze elementów otoczenia. Takie rozbudowywanie grającej już nie w tle, a na pierwszym planie muzyki, przygotowanej przez artystów pokroju Becka, Jima Guthrie czy deadmau5, świetnie napędza tempo produkcji i motywuje do zdobycia absolutnie każdej, kryjącej dodatkowy dźwięk monety. Co więcej, dzięki zaprzęgnięciu do działań kilku artystów, każdy ze wspomnianych wcześniej albumów i składających się na nie poziomów gwarantuje nam delikatny powiew artystycznej świeżości, ilekroć rozpoczynamy na nim naszą toczącą się zabawę.
Poza pełnokrwistą, jednak stosunkowo krótką kampanią, mamy tu – na całe szczęście – trzy dodatkowe tryby zabawy. Death Mode to w zasadzie jeszcze raz to samo, jednak z podkręconym poziomem trudności, Beat School zaś każe nam samodzielnie umieszczać nutki na mapie w ten sposób, by te pasowały do zagranej nam na wstępie melodii. Wisienką na torcie jest tutaj jednak edytor, pozwalający na samodzielne tworzenie plansz jak i możliwość rozegrania tych ulepionych już przez innych graczy. Pomimo oczywistej obsługi dotykowych ekranów Vity, poziomy tworzyło mi się tutaj dość topornie – poza rozmieszczeniem kolejnych dźwięków ewidentnie brakowało tu precyzji, ilekroć próbowałem wlepić na planszę dodatkową platformę czy zmienić rozmiar już tej istniejącej. To, że zawartą w Sound Shapes bestię da się jednak okiełznać, udowadnia zatrzęsienie prawdziwie mistrzowskich leveli innych grających, często przewyższających swoim kunsztem już te udostępnione przez samych twórców.
I chociaż Sound Shapes ostatecznie finiszuje jako gra prawdziwie „dla mnie”, wymuszona trzeźwość umysłu nie pozwala mi wlepić tej produkcji najwyżej oceny. Pomimo faktu, iż edytor poziomów to w zasadzie źródło niekończącej się zabawy, brak mu przystępności w obsłudze, a przygotowana przez autorów kampania naprawdę nie grzeszy swoją długością. Co więcej, obecna w grze ścieżka dźwiękowa, stanowiąca motor napędowy całego „fun’u” płynącego z rozgrywki, nie każdemu musi się przecież podobać – w szczególności, że jej maksymalny potencjał nie został tu w pełni osiągnięty. Wokal w towarzyszących naszej rozgrywce utworach pojawia się dopiero przy jej końcu, a jak na dłoni widać, że to właśnie w nim tkwi największa siła całego konceptu. Koniec końców, chciałoby się więcej (i może w niektórych miejscach minimalnie lepiej), jednak przy obecnych pieniądzach, jakie wyłożyć trzeba na ten tytuł, naprawdę ciężko jest mi już dalej narzekać. Polecam więc, bo jako krótki przerywnik do czegokolwiek (w szczególności w wersji przenośnej), Sound Shapes to już gra idealna.
Odwiedź i polub oficjalny fan-page Friendly Fire na Facebooku - z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający informacje o najnowszych recenzjach i felietonach!