Cel! Pal! #10 - Metal Gear Rising: Revengeance Limited Edition. - Robson - 7 marca 2013

Cel! Pal! #10 - Metal Gear Rising: Revengeance Limited Edition.

W czasach, w których to nawet Symulator Farmy musi mieć swoją Edycję Kolekcjonerską, każdy inny tytuł stara się jak może, by gadżetami dodawanymi do swoich bardziej (lub mniej) limitowanych egzemplarzy skusić potencjalnego nabywcę do wyskoczenia z zawartości jego portfela. Edycja Limitowana gry Metal Gear Rising: Revengeance, na terenie kraju Wujka Sama wabi gracza rosłym pudłem z całkiem fajną grafiką, świetnym steelbookiem, soundtrackiem z gry na płycie CD oraz przekozacką lampą plazmową, w której to „pioruny” radośnie obskakują wbite w ziemię ostrze głównego bohatera. Zapewne w celu dodania elementu humorystycznego do całej sytuacji, twórcy europejskiej wersji Limited Edition MGR z amerykańskiego pierwowzoru nie przenieśli absolutnie nic. Żegnaj lampo, żegnaj steelbooku, witaj odmienna wersjo pudła zbiorczego i główna karto przetargowa tej Edycji – trzydziestocentymetrowa figuro Raidena. Czy w obecnej sytuacji to amerykański kolekcjoner śmieje się w twarz zbieraczowi ze Starego Kontynentu, czy może jest zupełnie odwrotnie?

Pierwsze, co z oczywistych powodów rzuci nam się w oczy i łapska, to sporych rozmiarów pudło zbiorcze. Utrzymany w czarno-białej stylistyce karton naprawdę zaskoczył mnie swoimi gabarytami jak i jakością wykonania, bo papier jest sztywny i naprawdę „Metal Gear” solidny. Swoimi rozmiarami limitka MGR’a przerasta nawet zorientowanego w pionie Assassin’s Creed III: Freedom Edition, chociaż brakuje jej już nieco do wysokości reprezentowanej przez Halo: Reach Legendary Edition czy kolosa w postaci edycji kolekcjonerskiej The Elder Scrolls V: Skyrim. Na okładce znajdziemy za to trudny do przebicia, cudowny art głównego bohatera produkcji, który w moim osobistym rankingu przewyższa graficzne fajerwerki widoczne na pudełku wydania zza oceanu. Jest prosto (nie mylić z „prostacko”), czysto i schludnie, a subtelne podejście do tematu przenosi się również na tył opakowania.

Po dobraniu się do bebechów czeka nas przeprawa przez jeszcze jeden karton, kryjący w sobie danie główne tej kolekcjonerki, a więc wspomnianą już we wstępie statuetkę Mr. Lightning Bolt’a. Drugie opakowanie wypełnia prawie całą przestrzeń tego pierwszego, dlatego też grę znajdziemy już na delikatnej, tekturowej wsuwce, ulokowanej za figurką. Smuci fakt, że jest to jedynie zwykłe pudełko, bo wrzucenie steelbooka do tego zestawu chyba aż tak trudne być nie mogło. W środku znajdziemy za to DLC na zbroję znanego fanom uniwersum Grey Foxa, jak i biały pancerz Raiden’a, który widoczny jest również na samej statuetce dołączonej do zestawu. Warto wspomnieć, że dodatkowe kostiumy to nie tylko kosmetyczne różnice, a faktyczne bonusy w grze dla naszego cybernetycznego ninja. Razem z pancerzem Franka Jaegera, w nasze cyfrowe łapska wpadnie również ostrze tej postaci, jednak wcześniej na każdy z tych elementów będziemy musieli zarobić - w grze wykupujemy je jak wszystko inne, co ląduje w rubryce „customize”. Koniec końców, dołączone do Limited Edition „skórki” postaci to bardzo przyjemne DLC, jednak za bardziej wyzgernym pudełkiem czy artbookiem na miarę książki z kolekcjonerki Metal Gear Solid: HD Collection i tak trzeba powzdychać. Nieobecność OST’u, chociażby w wersji cyfrowej, również jest w tym miejscu zupełnie niezrozumiała.

Brak tych wszystkich bajerów, w czystej teorii, osłodzić powinien naprawdę pokaźny Raiden, wyposażony w dwadzieścia sześć stawów, łączeń i innych łatwo zginających się części, ale i również w stojak jak i trzynaście wymiennych elementów oraz gadżetów. Do statuetki dołączono bowiem maskę na facjatę naszego bohatera, chwytne dłonie oraz stopy, umożliwiające zamocowanie na nich jednego z narzędzi mordu. W ich skład wchodzi długaśne ostrze cybernetycznego wojaka, krótki miecz oraz trzy sztylety, występujące tu w postaci broni miotanej. W zestawie znajdziemy także pochwę na nóż, katanę jak i mały pokrowiec, służący do umiejscowienia reszty noszonej przez Raiden'a stali. Sporo tutaj składania, bo do stojaka zapewniającego większą stabilność trzydziestocentymetrowego ninja konieczne okaże się wkręcenie miniaturowych śrubek, a sam „wysięgnik” na pokrowiec dla kosy to również kilka, połączonych ze sobą elementów. Taki układ umożliwia nam przeniesienie pochwy na plecy bohatera bądź umiejscowienie jej na wysokości bioder – jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało.

Plecy to podstawa.

Co w tym wszystkim najważniejsze, figurka prezentuje się obłędnie i aż trudno uwierzyć, że jeszcze niedawno ci sami ludzie wypuścili na świat przypominającą gadżety z McDonalda statuetkę Lary Croft. Rozmiar naprawdę robi wrażenie, a sam Jack the Ripper został wykonany z niesamowitą dbałością o detale. Aparycja naszego herosa umiejętnie kryje wszelkie stawy i złączenia, nie ograniczając przy tym palety fikuśnych poz, w których można go ustawić. Dzięki znacznemu ciężarowi i solidności Raidena z powodzeniem możemy zmusić go do pionu i bez załączonego stojaka, jednak wymaga to już pewnej dozy cierpliwości. Wykonany w tej samej technice Adam Jensen prezentuje się przy Białym Diable naprawdę chudo i licho, a sam Jack nie traci animuszu nawet w towarzystwie większego od siebie Marcusa Fenix’a czy siedzącego na skale Alduina.

Cały ten zestaw, chociaż z początku zapowiadany jako wyłączność sklepu Zavvi, ostatecznie trafił również do innych punktów sprzedaży, w tym i na terytorium naszego kraju. Za granicą, jego cena kręciła się wokół sumy 99 funtów - w Polsce zaś próg ten obniżono o całą stówę, zatrzymując się na 399 zł. Czy w obliczu znacznej obniżki warto więc chwycić się tej kolekcjonerki? Pomijając fakt, że wszystkie limitowane edycje przesadzają z sumą pieniędzy, jaką każą nam na siebie wydać, warto zwrócić uwagę, iż identyczna figurka Raiden’a (tyle, że w kolorze czarnym), dostępna jest na Aliensgroup za 350 zł. W tym przypadku przesada wybiła już dziurę w suficie i dalej pnie się ku niebiosom, bo zdecydowanie nie są to pieniądze, jakie za ten kawałek plastiku można sobie zażądać. Gdyby Metal Gear Rising: Limited Edition zbił z tonu jeszcze o 50 złociszy, byłby to całkiem zdrowy „deal”. W obecnej sytuacji, limitkę polecić mogę jedynie najbardziej zagorzałym fanom uniwersum – ale tych przekonywać już raczej nie trzeba. Czy wyceniona na 234 dolce edycja z plazmową lampą wygrywa z tym, co złożono na potrzeby europejskiego wydania, oceńcie już sami, oglądając filmik poniżej.

Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!

Robson
7 marca 2013 - 14:00