Killzone: Mercenary - Wrażenia z testów wersji beta - Robson - 22 sierpnia 2013

Killzone: Mercenary - Wrażenia z testów wersji beta

Killzone: Mercenary to chyba pierwszy, od naprawdę długiego czasu, ekskluzywny tytuł na PlayStation Vita, który nie tylko świetnie się zapowiada, ale i również nie wymaga od odbiorcy, nazwijmy to, specyficznego gustu. Osobiście taką metkę przykleiłbym jeszcze premierowej Złotej Otchłani, bo zarówno WipEout, Gravity Rush, Dragon’s Crown czy Soul Sacrifice to tytuły na tyle nietypowe (pod względem mechaniki, klimatu bądź oprawy graficznej), że raczej ciężko jest z czystym sumieniem wepchnąć je w dłoń standardowego Kowalskiego i powiedzieć „graj chłopie, na bank ci się spodoba!”. Mercenary trafi zaś do każdego, bo jest po prostu grą o strzelających do siebie najemnikach - pieruńsko dobrą grą, trzeba dodać.

Mająca właśnie swoją premierę otwarta beta produkcji to szansa dla wszystkich posiadaczy najnowszego handhelda Sony (jak i abonamentu Plus) na delikatne zasmakowanie tego, co Killzone: Mercenary spróbuje dostarczyć już absolutnie całymi tonami 4 września, a więc w dniu swojego niezbyt odległego, sklepowego startu. Udostępniony klient pozwala nam na zabawę w zaledwie jednym trybie multiplayer (z ogólnej liczby trzech obecnych), znanym już zresztą wszystkim wyjadaczom killzone’owych rozgrywek w sieci za sprawą stacjonarnych odsłon serii. Strefa Wojny, bo tak zwie się ten wdzięczny tryb, to zestaw pięciu dynamicznie zmieniających się wytycznych, w przypadku Najemnika opierających się kolejno na kolekcjonowaniu Kart Odwagi po poległych przeciwnikach (lokalnym odpowiedniku Nieśmiertelników), dwukrotnym hakowaniu lądujących na terenie mapy kapsuł Vanguard (czasami automatycznie, czasami z wykorzystaniem łamigłówki, zawsze zaś dających dostęp do umiejętności specjalnej w postaci niewidzialności bądź śmiercionośnego nalotu), Przesłuchaniu, w którym punkty wpadają nam dopiero za tytułowe wyciągnięcie informacji z konającego wroga, oraz kończących całość Ofiarach Wojny, czyli standardowym trybie Team Deatchmatch.

Jak dotąd - najładniejsza gra na PlayStation Vita.

Wszystkie te czynności wykonujemy na Nabrzeżu, a więc jedynej, udostępnionej w testach, wielopoziomowej mapie 4 vs 4, która nie tylko świetnie wygląda i idealnie wpasowuje się w klimat znanego już od 4 odsłon uniwersum, ale i również wymaga od nas pełnej koncentracji i posiadania oczu dookoła głowy. Pomimo małej liczby wrogich „plejerów”, kameralność wymienionej lokacji sprawia, iż gra w pełnym składzie potrafi zrobić się naprawdę tłoczna, a paluch nie często rozstawać będzie się ze spustem naszej wiernej giwery. Ogólnie sama rozgrywka zdaje się być nieco szybsza niż to, do czego przyzwyczaił mnie już jakiś czas temu Killzone 3, i fakt ten z chęcią zaliczę jako spory plus. Prowadzony przez nas żołnierz w dalszym ciągu charakteryzuje się specyficzną ociężałością i powolnością ruchów, jednak ginie i kładzie się tu przeciwników o wiele szybciej, niż w przypadku sieciowych rozgrywek z „dużych” odsłon gier traktujących o zmaganiach ISA z Helghastami. Nie jest to może jeszcze Black Ops’owy Hardcore Kill Confirmed, ale podkręcone tempo rozgrywki da się tutaj wyczuć, w szczególności, iż twórcy zdecydowanie chętniej obsypują nas tu specjalnymi umiejętnościami. Wspomniana już wcześniej niewidzialność, radar pozwalający dodatkowo dostrzec przeciwników przez ściany, nalot, w którym pociski wysyłamy wybierając paluchem widocznych z lotu ptaka przeciwników, czy też uzbrojony w ostrza i lewitujący nad ziemią robot, którym to po wezwaniu sterujemy już absolutnie sami – takie gadżety to ja rozumiem!

Brutalne finishery aktywujemy smarując ekran Vity paluchem - obrona przed takim atakiem działa w dokładnie ten sam sposób. Kto pierwszy, ten żywy!

Zgodnie z zapowiedzią, wśród najemników największym wyznacznikiem szacunu na dzieli jest tłusty hajs, i to właśnie on jest tutaj głównym motorem napędowym wszystkich działań. Nawet za głupie podniesienie amunicji po ubitym graczu skapnie nam parę groszy, a że kabonę przecież zbierać warto, to już raczej sprawa oczywista. Ciężko zarobione pieniążki wydamy nie tylko na nową broń główną i dodatkową, ale i również zestaw granatów, noszony pancerz (modyfikujący naszą szybkość, odporność czy głośność kroków) czy kompana w postaci automatycznej i wrogo nastawionej do naszych oponentów drony.  Punkty doświadczenia również mają tu znaczenie – kolejne stopnie w wojskowej hierarchii to przede wszystkim nowe klasy postaci i związane z nimi świeże sloty na wyekwipowaną broń. Tej zresztą, tak na moje oko, przyda się jeszcze nieco uwagi – obecny w jednej z rozgrywek pan Helghast ze śrutówką stanowił główne źródło strachu wszystkich, którzy napatoczyli się w okrąg jego celownika. Od czego są jednak beta testy, jeśli nie od eliminacji braku zbalansowania giwer i klas?

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to na pewno do nieco utrudnionego celowania, wynikającego z połączonych sił wspomnianej już ociężałości postaci, jak i samej platformy na której gra zostanie wydana – co jak co, ale celowanie pełnowymiarowymi analogami standardowego pada to zupełnie inny świat. Pierwsza możliwość dokonania zakupów również przychodzi do nas troszkę zbyt późno, a znajdujące się na mapie wybuchające beczki mają zdecydowanie za wielki obszar rażenia. Pełna i jak najbardziej polska wersja językowa również budzi mieszane uczucia – z jednej strony mamy genialnego lektora Helghastów, z drugiej zaś nijaką i kaleczącą angielskie nazwy zdobywanych umiejętności specjalnych panią z ISA. Musiałbym za to solidnie uderzyć się głową o umywalkę, by chociaż szepnąć coś niedobrego o oprawie graficznej. Jakoś tak przewrotnie rzecz, która zdecydowanie wywarła na mnie największe wrażenie, ląduje niemal na samym końcu tekstu – potęgę silnika z Killzone 3 widać tu jak na dłoni i jest to autentycznie najpiękniejsza gra na handheld, jaką będzie można w najbliższym czasie dostać. Brak tu jakichkolwiek przekłamań, brzydszych tekstur czy rażących ślipia ząbków – Killzone: Najemnik to wizualne arcydzieło!

Sklep jak to sklep - rabaty mieć musi!

Oprawia wizualna to jednak nie wszystko, a wiele elementów najnowszego Killzone’a wciąż pozostaje w sferze domysłów - ilość nieaktywnych ikon w dotykowym menu gry jest wręcz przytłaczająca. Czy broń, klasy i zabójcze drony, którymi w większości przypadków kierujemy po przywołaniu zupełnie sami, uda się ostatecznie zbalansować? Czy wszystkie mapy będą trzymać poziom reprezentowany przez Nabrzeże i czy trafią się wśród nich lokacje większe, niż ta udostępniona aktualnie graczom? Co z poziomem kampanii single player, która to przecież zawsze skończyć może niczym mało rajcujący zlepek map i trybów z multi, gdzie po drugiej stronie celownika trafią się nam po prostu najzwyklejsze boty? Na odpowiedzi musimy poczekać jeszcze nieco ponad dwa tygodnie, chociaż osobiście czuję, że PlayStation Vita dostanie wreszcie swojego uniwersalnego killera.

Zapraszamy na oficjalny fan-page Friendly Fire – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!

Robson
22 sierpnia 2013 - 19:27