Ukonsolowienie to takie brzydkie słowo - Pita - 29 maja 2013

Ukonsolowienie to takie brzydkie słowo

Ukonsolowienie. Konsolizacja. Skonsolowienie. To takie brzydkie i niepotrzebne słowa. Nawet Word mi je podkreśla na czerwono!

Nie pamiętam kiedy po raz pierwszy się na nie natknąłem, ale musiało być to zapewne już w momencie pojawiania się multiplatform na PC oraz konsolach 128-bitowych*. Przybrało oczywiście na sile w momencie premiery Xboxa 360 oraz PlayStation 3, jako że obecnie coraz więcej gier AAA pojawia się na trzech głównych platformach – dziecku Sony, konsoli Micosoftu oraz PC. Zapoczątkował je bodajże drugi Deus Ex, który był po prostu złym tytułem, a co najzabawniejsze uproszczał aspekty, które nie były uproszczone w konwersji jedynki na PlayStation 2. I wywołał burze.

Pamiętam, że owo określenie szybko zrobiło się popularne jako powód upraszczania gier na PC, które wychodziły również na konsole. Z czasem dotarło do niebotycznego poziomu, kiedy to mówiono o ukonsolowieniu pecetowych tytułów takich jak Cywilizacja 5 lub StarCraft II.

Owe brzydkie słowa zawsze kojarzą mi się z niepełnym spojrzeniem na branżę. Po pierwsze całe to ukonsolowienie jest niczym innym jak tworzeniem swojej gry pod jak najszerszą bazę odbiorców, a nie wyłącznie pod użytkowników konsol. To wybór developera oraz wydawcy, wymuszony realiami rynkowymi, czy też czymś co sobie ubzdurał producent. Dlaczego ubzdurał? Bo ze świecą szukać poważnych między-platformowych i skomplikowanych gier. Chyba jeszcze nikt nie podjął ryzyka, żeby sprawdzić jak takowa by się sprzedała.

Po drugie – odgórne uznawanie jakoby wszystkie gry na konsole były prostsze i  same konsole posiadały jedynie proste gry jest krzywdzącym i bardzo typowym spojrzeniem na sprawę. Klawiatura oraz mysz stały się symbolem wielu graczy pragnących przedłużyć swoje e-ego (wiecie o czym mówię), tyle że skomplikowane gry na konsole istniały od zawsze. Z pola strategii wystarczy wspomnieć serię Romance of The Three Kingdoms albo przypomnieć sobie o bogatym systemie wielu jRPGów. Zahaczyć o Armored Core obecnie niesamowicie popularnego From Software. Zrozumieć bijatyki. Zgłębić taktyczne gry RPG i tak dalej i tak dalej. Stereotyp mówi o prostych grach, stereotyp się skądś bierze i jak często, stereotyp jest błędny. Tak, na peceta jest więcej gier z bardziej skomplikowanym interfejsem, czy większą ilością opcji, ale niebezpiecznie zaburza się proporcje w jakimś tam celu.

Wiele gier konsolowych swoją głębię opiera na bardziej zręcznościowych aspektach niż pecetowa brać, ale z drugiej strony shootery FPP polegają na tym tak samo jak bijatyki. Porównuje się strategie 4X z PC do zręczniościówek z konsol, zamiast robić to zestawienie z tRPGami, czy turówkami z konsol. Konsole mają gry skomplikowane, duże, mozolne, ale nie są one na zachodzie tak bardzo promowane i widziane przez media jak te na PC. Wiąże się to z inną przeszłością, a często i wiekiem recenzentów oraz obecnym stanem branży. Dlatego nie widzimy tego, a wielu developerów może wychodzić z założenia, że lepiej dla bezpieczeństwa upraszczać grę na wszystkie platformy. Dopiero gdy gra kosztuje na dzisiejsze realia niewiele, można pokusić się o produkowanie rzeczy takich jak Dark Souls lub gry polskiego Wasteland.

Kolejno – nikt producentom nie każe upraszczać swoich gier! Poza wydawcami, ma się rozumieć. Płacze wielu firm pecetowych odnośnie ograniczeń stawianych przez obecną generację giną wobec wyników sprzedaży pecetowych kopii gier Valve i indie games. Dobra gra, o ile nie ma rozdmuchanego budżetu jak to czasami dziś bywa, obroni się sprzedażą na jednej platformie, a szukanie winowajców w postaci konsol na które robi się swoje gry jest niepoważne (pozdrawiam Crytek!).

Zmierzam do tego, że nie powinno się pisać o ukonsolowieniu – bo to jest po prostu umasowienie. Porównując sobie gry z konsol i pecetów z okresu panowania pierwszego PlayStation widzimy dwa zupełnie odmienne światy. Dziś te światy są sobie bardzo bliskie tracąc co nieco z własnego charakteru ze względu na potrzebę wysokiej sprzedaży wyśrubowaną filmowością.

Gry masowe często są uproszczone, okrojone względem jednoplatformowych poprzedników, odchodzą od swoich korzeni, szukają szerszej publiki bo są diabelsko drogie w produkcji i zbyt często chcą udawać filmy, za rzadko przyjemnie się w nie gra. Gry konsolowe, te prawdziwe, tworzone z myślą tylko o nich, tak naprawdę pozostają takie same od lat. Skomplikowane, proste, szybkie, powolne, masowe, niszowe. Różne. Tyle, że zmienia się ich liczba, proporcje oraz sposób pojmowania przez media. Dlatego ukonsolowienie to według mnie naprawdę brzydkie słowo. Tfu, tfu, fe.

Milsze są mi produkcje typowe dla konsol i typowe dla pecetów niż multiplatformy. Jedna opcja wygląda tak, że kolejna generacja znów lekko rozgraniczy te dwa światy. Druga, że ukonsolowienie – w obecnym znaczeniu – będzie trwało. Co ma sporo pozytywów i sporo negatywów. Biorąc pod uwagę jak gry zmieniły się od czasów debiutu Xboxa 360 to wierzę, że wszystko jest już możliwe.     

Ale to ciekawe słowo. Kontrowersyjne. Dające poczucie wyższości. Tłumaczące pewne słabości. Zwalające odpowiedzialność na ludzi, którzy i tak nie będą się kłócili w Internecie bo ich to nie obchodzi. Tak, świetne słowo. Brzydkie, ale świetne. I w walce tym słowem chodzi oczywiście o pieniądze, różnice kulturowe, doświadczenia i potrzebę poczucia wyższości. Czyli prawie jak zawsze.

*tak, wiem

Pita
29 maja 2013 - 15:59