Trzy moje ulubione zabijacze czasu - Buja - 29 maja 2013

Trzy moje ulubione zabijacze czasu

Za dwie godziny musisz być na uczelni z wydrukowanym projektem i gotową prezentacją, choć nie jesteś jeszcze w połowie pracy. Innym razem już się zbierasz do łóżka, bo rano musisz wstać do roboty, ale jeszcze coś trzyma cię przed ekranem komputera. Albo mama (żona?) woła na obiad. Albo za dziesięć minut masz autobus i jeszcze nie opłaca się wychodzić z domu. W takich sytuacjach, zamiast zachowywać się jak dorosły człowiek i po prostu być punktualnym, próbujesz oszukać sam siebie, wszystkie terminy i niepowstrzymanie upływający czas pod pretekstem „jeszcze jednej partyjki”. Duże, czasochłonne produkcje są do tego celu nieodpowiednie. W sytuacjach, o których mówiłem, sumienie i poczucie czasu nie pozwoli wpakować Ci się w sprawę, która może pochłonąć godziny. Idealnym rozwiązaniem są gry, które możemy odpalić w oknie przeglądarki. Małe, ale jare. Gierki, na które w założeniu można poświęcić 5 minut… ale i tak wszyscy wiemy, jak to się kończy. Przedstawiam trzy moje ulubione pierdółki, które skutecznie kradną mi czas pod przykrywką bycia niezobowiązującymi gierkami.

1. Lock’n’Roll (link)

Lock’n’Roll to prosta gra logiczna,  w której rzucamy czterema kośćmi w czterech kolorach z ilością oczek od 1 do 4. Pole, na którym układamy kostki, ma wymiary 4x4. Jak łatwo się domyślić, po czterech rzutach całe pole jest zapełnione. Wygląda to wtedy tak:

Celem, do którego dąży gracz, jest pozbycie się jak największej ilości kostek z planszy, otrzymując za to jak najwięcej punktów. Kostki znikają tylko wtedy, kiedy po ułożeniu kolejnej partii czterech kości na planszy występują konkretne układy. Gra sprawdza kolejno wszystkie kolumny, wiersze, wszystkie możliwe kwadraty 2x2, przekątne i cztery pola znajdujące się w rogach. Prawie każdy układ premiowany jest punktami, ale tylko kilka układów (np. cztery kości tego samego koloru z tą samą ilością oczek) gwarantuje usunięcie kości z gry, a co za tym idzie, możliwość dalszej rozgrywki. Mówienie o zasadach w sposób prosty wcale nie sprawia, że stają się łatwiejsze, lecz uwierzcie mi, że już po kilku partyjkach będziecie wiedzieli o co chodzi.

Celem gry jest uzyskanie jak najwyższego wyniku. Tabela z najlepszymi wynikami na świecie nie chce teraz działać, ale i tak zawsze była zdominowana przez cheaterów. Dla mnie możliwość pobicia swojego własnego rekordu jest wystarczającą motywacją do ciągłego sprawdzania się i kolejnego uruchamiania gry od nowa. Największą zaletą tej minigierki jest to, że zmusza ona do gimnastyki mózgu podczas analizowania planszy i rozsądnego układania kostek poprzedzonego rozpatrzeniem wszystkich możliwości. Nigdy nie wiadomo, co nam wypadnie w kolejnym rzucie i warto przekalkulować prawdopodobieństwo tego,  że uda nam się skompletować wymagany do wyczyszczenia planszy układ.

Wersja na Androida - choć w pionie wygląda lepiej.

Gra pojawiła się również w iStore oraz Google Play, dlatego można ją zabrać ze sobą do tramwaju, pociągu, na uczelnię i gdzie tylko dusza zapragnie. Obecnie jest to najczęściej odpalana aplikacja w moim telefonie :)  

2. Anitroubles (klik)

Kolejna gra, w której trzeba wysilić szare komórki. Mechanizmy rozgrywki trochę podobny do Lock’n’Roll. Mamy do czynienia z kwadratowym polem 6x6 na którym umieszczamy drzewka i zwierzątka. Kiedy postawimy obok siebie trzy takie same obiekty, wtedy te znikają, a my dostajemy punkty. I znowu podobieństwo do L’n’R – to co ciągnie nas z powrotem do tej uroczej gierki, to chęć pobicia swojego najlepszego wyniku.

Ze swoich źródeł wiem, że w przygotowaniu jest też edycja zimowa :)

Anitroubles zostało stworzone przez naszego rodaka. On sam, publikując grę na Wykopie napisał o niej: „Stworzyłem ją na początku tego roku, ale nie będąc zadowolony z tego co z niej wyszło wpadłem w małą depresję i porzuciłem ją na trzy miesiące. Niemniej jednak z niedokończonych rzeczy nie ma żadnego pożytku więc przemogłem się i o to co wyszło.”. Uważam, że w tym wypadku małe jest piękne i dlatego też napisałem wcześniej, że gierka jest urocza. To odczucie można odnieść za sprawą pixel-artowej oprawy graficznej i leniwie klikającego motywu muzycznego, który leci sobie w tle. Autentycznie czuję się jakbym znowu miał 10 lat i zainstalował jakąś małą freeware’ową produkcję z płyty dołączanej do CD-Action.

Sprawdźcie to, a jeśli Was stać, to sypnijcie groszem autorowi gry w formie dotacji. Może nie jest to arcydzieło programistyczne, ale Anitroubles to naprawdę fajnie zaprojektowana i przede wszystkim ładna gierka. No i wiadomo: dobre, bo polskie.

3. GeoGuessr (o tutaj)

„Let’s explore the world!” zachęca nas z ekranu podtytuł w internetowej mini-gierce geograficznej autorstwa Antona Walléna. Dzięki GeoGuessr-owi możemy poznać trochę świat, a przy tym dobrze się bawić. Zasady są banalne. Zostajemy umieszczeni w losowo wybranym miejscu i możemy rozglądać się po okolicy dzięki technologii Google Street View. Naszym zadaniem jest przypięcie pinezki na mapie całego świata tak, aby znajdowała się ona możliwie najbliżej miejsca, które widzimy na ekranie. Punkty przyznawane są na podstawie odległości między miejscem na zdjęciach, a miejscem, które wskażemy. Im dalej, tym mniej punktów. To świetna zabawa dla ludzi, którzy interesują się geografią, oglądają programy podróżnicze i sami dużo jeżdżą po świecie. Przydają się też zdolności lingwistyczne, bo czasami wywnioskować nasze położenie możemy tylko na podstawie napisów znajdujących się na billboardach.

Przed rozpoczęciem gry warto rzucić okiem na zasięg usługi StreetView. Możecie go znaleźć pod tym adresem: http://www.google.com/help/maps/streetview/learn/where-is-street-view.html. Dzięki temu będziecie wiedzieć, że jak wylądowaliście w Afryce, to prawie na pewno jest to RPA albo Botswana. Południowoamerykańskie krajobrazy to z kolei niemal zawsze Brazylia. Szkoda, że SV nie objechał jeszcze całego świata, ale przecież ciągle się rozwija, a co za tym idzie, również GeoGuessr będzie oferował coraz bardziej urozmaicone zagadki.

Na takich zadupiach naprawdę ciężko o dobry strzał.

To kolejna gra, w której celem jest bicie własnych rekordów, ale utrudnia to niesprawiedliwy system punktowania. Za pomyłkę rzędu 200km dostaniemy podobną notę co za 2000km… Kiepskie rozwiązanie. Liczę na to, że autor niebawem to poprawi.

Najwięcej radochy jest, kiedy zobaczymy na ekranie miejsce, w którym już kiedyś byliśmy. Kiedy razem z kumplem głowiliśmy się nad kolejnymi zagadkami, naszym oczom ukazał się stadion piłkarski. Mój kumpel, wielki fan piłki nożnej od razu zaczął zgadywać, gdzie znajduje się ten obiekt. Po chwili zdał sobie sprawę z tego, że to przecież stadion w Amsterdamie, a on sam jeszcze dwa tygodnie temu oglądał tam finał Ligi Europejskiej. Innym razem zapytał mnie, czy napisy na zdjęciu to po ukraińsku, czy po rosyjsku. Ulice na zdjęciu wyglądały dziwnie znajomo, więc mówię mu „Stary, to wygląda zupełnie jak Odessa! Zaznacz Odessę.”. Bingo!


Gier internetowych, flashowych i innych popierdółek jest cała masa. Większość to zabawa na 10 minut. Do tych trzech mógłbym jednak wracać bez końca i Wy na pewno też macie swoje ulubione zabijacze czasu. Podzielcie się nimi w komentarzach.

Buja
29 maja 2013 - 20:27