Po długiej karierze w FIFA 12 zdecydowałem się spróbować swoich sił w prowadzeniu klubu w Football Manager 13. Wybór padł na tryb Classic, który stanowi idealne rozwiązanie dla osób pozbawionych dużych ilości wolnego czasu. Postanowiłem relacjonować wam swoje postępy. Przy okazji jest szansa podyskutować o samej grze, młodych talentach, bugach i różnych ciekawostkach.
Finałowy mecz pucharu z Tromso był najważniejszym w dotychczasowej historii Lillehammer. Nisko notowany w tabeli ekstraklasy rywal był ostatnią przeszkodą na drodze klubu do europejskich pucharów. Niespodziewanie, choć był to nasz pierwszy mecz o taką stawkę, byliśmy jego zdecydowanymi faworytami.
W takich chwilach trener z reguły wie, na których piłkarzach powinien oprzeć ciężar presji i wyznaczyć im najważniejsze role na boisku. Ja też wiedziałem, że nasz końcowy sukces zależy od dyspozycji Diallo, Santiego i Borge’a w obronie, Fistrovicia w ataku i Duponta w linii pomocy. To właśnie im wyznaczyłem najważniejsze zadania i poleciłem kierować grą. Nigdy bym nie przypuszczał, że MVP potyczki zostanie ktoś zupełnie inny, młody lewoskrzydłowy Petursson. Islandczyk od początku idealnie wszedł w mecz i w dziesiątej minucie dał nam prowadzenie. Potem cały czas szarpał skrzydłem, rozgrywał i pokazywał się do gry, jak gdyby był Cristiano Ronaldo w Realu Madryt. Byłem zaskoczony, ale i uradowany. Gdy w 26 minucie do siatki trafił zastępujący Zogbo na pozycji defensywnego pomocnika Hermansen, moja radość i poziom zaskoczenia były jeszcze większe. Młodzi piłkarze, z którymi pracuje od kilkunastu miesięcy, potrafili mnie w takim momencie zdumieć swoją dojrzałością i umiejętnościami. Gol stracony w 35 minucie wprowadził trochę nerwówki, ale w szatni widziałem, że piłkarze są opanowani i pewni siebie. Z taką motywacją i podejściem nie mogli przegrać i tego nie zrobili. Nadzieje Tromso ostatecznie pogrzebał Mattfolk bramką w 52 minucie.
Wywalczyliśmy awans do europejskich pucharów i w całym mieście długo świętowano ten niespodziewany triumf. Z typowego średniaka zrobiliśmy się nagle czołowym klubem norweskim, ku zaskoczeniu ekspertów, kibiców i naszych przeciwników. Coraz częściej na moją pracę patrzono z uznaniem, a nazwiska moich piłkarzy trafiały do notatników skautów silnych europejskich jedenastek. Odbierając w takiej chwili nagrodę dla menadżera roku w Norwegii nie spodziewałem się problemów. Dałem się porwać entuzjazmowi, a przy tym wciąż koncentrowałem się na rozgrywkach ligowych i finiszu walki o mistrzostwo kraju. Może dlatego nie wyciągnąłem zbyt wielu wniosków z rozmowy z Dupontem, który zakomunikował mi chęć odejścia z klubu.
Przed ostatnią serią gier o tytuł mistrza Norwegii walczyły jeszcze trzy kluby. Liderem było Lillehammer, które miało 58 punktów i wyprzedzało drugą Valerengę tylko dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu. Trzeci Rosenborg tracił do tej dwójki jedno oczko. W ostatniej serii gier kibiców czekała szlagierowa potyczka drugiej z trzecią ekipą tabeli, a także starcie broniącego się przed spadkiem Vikinga z Lillehammer. W tej sytuacji byliśmy faworytami do mistrzostwa. Mój trzechsetny mecz na stanowisku szkoleniowca musieliśmy jednak wygrać, by zmrożone szampany mogłyby się na coś przydać.
Można powiedzieć, że zabiliśmy emocje już po 45 minutach. Na przerwę schodziliśmy z wynikiem 3:0, podczas gdy główni rywale remisowali 1:1. U nas do końca nic już się nie zmieniło, a w Trondheim gospodarze okazali się jednak lepsi od odwiecznych rywali. Nikt się tego nie spodziewał, ale stało się to faktem, Lillehammer sięgnęło po podwójną koronę i zagra w eliminacjach Ligi Mistrzów.
Po takich sukcesach w klubie zapanowała euforia. Członkom zarządu brakowało słów, by opisać moje dokonania, prasa uznała, że jestem jedną z największych gwiazd klubu, a kibice byli gotowi wielbić odcisk mojej stopy w błocie boiska treningowego i nazywali mnie cudotwórcą. Cóż więcej można rzec, chwilo trwaj!