Choć branża gier jest zdecydowanie jedną z najbardziej zachłannych i bezwzględnych w kwestii wykorzystywania chwytliwych licencji, to jednak wydaje się często nie zwracać uwagi na marki, które doskonale można przełożyć na język zer i jedynek. Nie zawsze przecież trzeba korzystać z najnowszych i błyszczących tytułów, by przyciągnąć do siebie odbiorców, o czym świadczą choćby ciągle powstające pozycje z Dragon Ball w tytule.
Dlatego też przygotowałem zestaw pięciu marek, które nigdy, w żadnej formie nie zostały zmienione w pikselowy pokaz mocy naszych sprzętów (było to główne kryterium)… a powinny!
Kill Bill
Film Quentina Tarantino to wielka historia zemsty zabójczej panny młodej. Niezwykły styl, melanż wielu gatunków od westernu po kino samurajskie, muzyka, charakterystyczne dialogi oraz wyraziste postaci sprawiają, że to świetny materiał na grę. Gdyby jakiś utalentowany twórca (może ta sama ekipa Namco Bandai, która tworzyła Afro Samurai, może United Front Games) dostałby szansę na przedstawienie losów Beatrix w czasach, w których była ulubienicą tytułowego Billa to mielibyśmy świetną mieszankę strzelania i walki mieczem. Uzasadniłoby to podróże po świecie, gangsterski klimat i masę wartkiej akcji. Zresztą Kill Bill pozwala na pokazanie większej ilości historii, z tragicznym życiem O-Ren Ishii, która staje się królową tokijskiego świata gangsterkiego, na czele. Chciałbym zobaczyć jak do tego doszła w formie gry.
Pan Lodowego Ogrodu
Powieść Jarosława Grzędowicza co chwila pokazuje, że autor potrafi czerpać z komiksów, filmów akcji i gier wideo. O ile Wiedźmin Sapkowskiego to przygodowy, samotny bohater, niemal romantyczny, którego można było przełożyć na język naszego ulubionego hobby, tak Vuko Drakkainen wydaje się być niemal pisany pod to, by pójść tym śladem! Dla tych, którzy nie czytali – jest to powieść o ziemianinie wyposażonym w najnowocześniejszy sprzęt stylizowany na rycerskie wyposażenie i specjalny „cyfral” będący biomaszyną potrafiącą zmusić jego organizm do nadludzkiego wysiłku. Ten komandos ćwiczony na ziemi zostaje wysłany na bliźniaczą nam planetę znalezioną po drugiej stronie układu gwiazd, z tą różnicą jednak, że nowy świat różni się od naszego kilkoma zasadniczymi szczegółami. Z niewiadomego powodu nie działa w nim elektronika, a poziom jego rozwoju jest obecnie na etapie naszego średniowiecza. Niewielka grupka ludzkich badaczy, która miała zająć się nieinwazyjnym badaniem tej kultury przepadła i ktoś musi ich teraz odzyskać. By nie zakłócić naturalnego rozwoju cywilizacji wysłano zatem jednego, piekielnie dobrze wyszkolonego komandosa – czyli Vukko. Oj, wcielenie się w niego w dużej grze byłoby rewelacyjne.
Gambit
Pozycja na liście z jednej strony naciągana, z drugiej bardzo słuszna. X-meni są obecni na konsolach praktycznie od kiedy się da, ale pozycje nastawione na pojedynczych bohaterów sprowadzają się właściwie do adaptacji filmowego „Originsu” Wolverine’a. Moim ulubionym mutantem jest jednak ktoś zupełnie inny – Gambit. Zarośnięty facet w długim płaszczu walczący kijem? Nie ma nic lepszego, zwłaszcza gdy zawadiacko rzuca piekielnie ostrymi kartami i posługuje się kinezą. Poza tym ciągnie się za nim mroczna historia, był szefem gildii złodziei, przeżywał burzliwą miłość do Rogue i zostawiono go nawet kiedyś na pewną śmierć na Antarktydzie… To zdecydowanie mój faworyt wśród postaci Marvela i wiem, że ma więcej zwolenników, dlatego też dziwi mnie, że nie ma jeszcze filmów i gier mu poświęconych.
Police Story
O tak! Policyjna Opowieść wsparta mocą nowej generacji? Jak niesamowite by to było? Oczami wyobraźni widzę powrót do kina z lat 80-tych kręconego w Hong Kongu, do tamtejszej stylistyki, samochodów, charakterystycznego filtra wrzuconego na ekran i masy bijatyk. Głównie chodzi mi o nową wersję Sleeping Dogs, cofającą się w czasie i pokazującą znów młodego Jackie Chana w akcji – nie bojącego się walczyć czym popadnie i wykonywać niebezpieczne skoki. Nowa część, z 2004 roku też miałaby swoje do pokazania, jednak moim największym marzeniem byłoby właśnie przywrócić ten stary klimat filmów, na których było słychać co chwilę piski opon i tłukące się szkło, a faceci w charakterystycznych kurtkach naparzali się między sobą do upadłego.
Pijany Mistrz
Kolejna kultowa rzecz z Jackie Chanem, ale… jak nie uwielbiać tego gościa? Stareńki, tak fatalny, że aż dobry film o nierozgarniętym młodzieńcu, który dzięki morderczemu treningowi u starego dziwaka potrafi walczyć stylem przypominającym zataczającego się żula to czyste dobro, guma Turbo, Pewex i kasety video w jednym. Chodzona bijatyka pełna lawirowania między morzem oponentów, nastawiona bardziej na uniki niż montowanie combosów (to byłaby interesująca odmiana) przekonałaby pewnie do siebie tłumy – a zwłaszcza gdyby zachować totalnie oldskulowego lektora, element walki różnych szkół Kung-Fu i prześmieszne akrobacje... Ktoś musi w końcu powrócić do tej stylistyki.
.....
I na tym zakończmy. Oczywiście jest też wiele licencji na podstawie, których robiono już gry, ale całkowicie zmarnowały one ich potencjał. Na czele tej listy znajduje się choćby Terminator, Ghost In the Shell, Cowboy Bebop, Fight Club, Kozure Okami czy Rambo i Rocky. Oby dzieła, o których tu wspomniałem dostały kiedyś szansę na własną grę (wiem, marzenia ściętej głowy).
Jeżeli chcesz dotrzeć do większej ilości podobnych tekstów, zostać moim amigo, lub wygłosić epicki hejt - zrób to widocznie:
#na Facebookowej stronie Cascaderstwo (w kategorii zdrowie/uroda!).
#na rozrywkowym Twitterze pełnym czerstwych żartów i starych linków.
Dzięki!