Kiedy w 2 lata temu wyemitowano pierwsze odcinki Gry o tron chyba nikt nie spodziewał się takiego sukcesu. Całe rodziny czekają na kolejne odcinki serialu, a ludzie którzy nie czytają nawet programu telewizyjnego nagle zaczęli sięgać po książki byle tylko dowiedzieć się co będzie dalej i czy ich ukochani bohaterowie przetrwają kolejny sezon serialu. Wraz z kończącym się sezonem trzecim mieliśmy okazję zobaczyć reakcje fanów na ostatnie wydarzenia i uśmiać się setnie z ich zachowań, ale zastanawialiście się kiedyś dlaczego ekranizacja sagi Martina odniosła tak ogromny sukces?
Za każdym razem gdy emitowany jest kolejny odcinek przed telewizorami siedzi kilka kilka milionów widzów, w ciągu kilku godzin przynajmniej drugie tyle ściąga ten odcinek z torrentów, a ciężko oszacować ile osób ogląda odcinki w inny sposób (też online). Pomijając już dyskusję na temat piractwa warto się chyba zastanowić jakim cudem Gra o tron potrafi przyciągnąć taką widownię. Prawdziwych odpowiedzi może być kilka...
Zacznijmy od tego, że przeciętny widz przyzwyczajony jest do papki produkowanej w Hollywood, a przy okazji przez stada wiernych naśladowców ludzi ze Świętego Gaju. Jeśli dołożyć do tego fakt, że telewizje do niedawna raczej sceptycznie podchodziły do wydawania pieniędzy na seriale, które nie są telenowelami lub sitcomami. Sytuacja seriali zaczęła się zmieniać tak naprawdę dopiero niedawno co tłumaczy zainteresowanie widzów nowymi produkcjami. Czasem mówi się, że seriale przerosły już dawno „wielkie kino”, ale dlaczego właśnie Gra o tron jest teraz na fali? Najprostszą odpowiedzią jest to, że jest inna. I tyle, po prostu inna. Tutaj widz ma naprawdę dobry powód by bać się o ulubionych bohaterów. Nigdy nie wiadomo komu teraz powinie się noga i zjawi się u niego anorektyczna postać z kosą. Właśnie tej świadomości, że tutaj nie wszystko kończy się dobrze przypisywałbym tą magiczną siłę przyciągającą widzów przed ekrany.
Jeśli dodać do tego świetnie wykreowanych bohaterów to robi się naprawdę dobrze. Tutaj świat nie dzieli się na dobrych i złych. Generalnie łatwo znaleźć paru bohaterów, których widz mógłby określić jako tych dobrych, może ze dwóch, trzech złych i całą masę szaraczków, którzy wędrują z jednej pozycji na drugą, albo tkwią w zawieszeniu między tymi dwoma. Przykład? Ano Jaime Lannister przez dłuuuugi czas był postrzegany jako zło wcielone, potomek szatana, brat Cthulhu, obleśny psychol i diabli-wiedzą-co-jeszcze tego serialu. Na jego korzyść nie działało też to, że aktor go grający wygląda jak pewien książę ze Shreka. W trzecim sezonie tymczasem Jaime pokazuje nieco inne oblicze i nagle robi się „szary”. Niby to co napisałem jest truizmem, ale jeśli przyjrzycie się temu co można zobaczyć w kinie to okazuje się, że przeważnie wszystko jest czarne lub białe, cholernie mało tej szarości i pewnie dlatego tak wierna adaptacja prozy Martina zyskuje na tym kilka punktów.
Ciekawym problemem jest sam gatunek tego serialu. Zastanówcie się ile widzieliście dobrych seriali fantasy. Tak z ręką na sercu – przychodzi wam coś do głowy? No tak, generalnie bieda. Przez telewizje przewinął się średni Miecz Prawdy, kilka podejść do Merlina po których można było się załamać psychicznie, dający początek morderczym zapędom (zrobić kuku twórcom) rodzimy Wiedźmin, a dalej... Xena? Zostaje parę produkcji animowanych i koniec. Sytuacji nie poprawia fakt, że wielu ludziom mieszają się pojęcia science-fiction i fantasy. Dzięki czemu możemy dowiedzieć się, że Gwiezdne Wojny czy Fringe są produkcjami fantasy. Bo tak. W tej sytuacji Gra o tron jest tak naprawdę unikatem, gdzie znajdziemy tak dobre czystej wody fantasy? Nigdzie, a więc fani gatunku dostali świetny serial i... żadnej alternatywy. Przepis na sukces normalnie!
Z drugiej strony Gra o tron reprezentuje inny podgatunek fantasy niż to co do tej pory serwowano masowemu odbiorcy. Fantasy generalnie kojarzy się przeciętnemu zjadaczowi chleba z ekranizacjami książek Tolkiena, jakimiś dziwnymi produkcjami heroic fantasy (na przykład potworne filmidło pod tytułem „Lochy i Smoki”) i właściwie niczym więcej. Tymczasem Gra o tron udowadnia, że film/serial fantasy nie musi być produkcją o heroicznej walce dobra ze złem. I bardzo dobrze. Wiedzieliście, że Grę o tron nazywa się czasem „fantasy dla nie lubiących fantasy”? Tak po prawdzie to aż tak wyjątkowa ta saga nie jest, ale to kolejny dowód na to, że produkcji o tej tematyce brakuje...